Bazując na spisanych wspomnieniach członka mojej rodziny pragnę pokrótce przedstawić jak wyglądało życie na polskiej wsi na początku XX wieku jeszcze przed I Wojną Światową.
W tamtych czasach w wielu wsiach szkół jeszcze nie było i dopiero powoli powstawały. W niektórych wsiach były szkoły mieszczące się w chłopskiej izbie z jednym nauczycielem, który uczył dzieci wszystkiego według programu. I tak na przykład na terenach zaboru rosyjskiego były to: język rosyjski, matematyka, historia, geografia i mała ilość godzin języka polskiego. Nauka nie była obowiązkowa, toteż te dzieci, przeważnie chłopcy uczyły się od tych rodziców, którzy byli bardziej świadomi. Nauczanie na wsiach odbywało się od listopada do marca włącznie. W pozostałych miesiącach rodzice zatrudniali swe pociechy w gospodarstwach. Na początku edukacji była klasa pierwsza wstępna, nazywana oślą. Trzecia klasa była ostatnią w edukacji na wsi. Nie wszyscy i tę kończyli. A większość dzieci nie chodziło do szkoły.
W tamtych latach przemysł prawie nie istniał. Ludzie urodzeni na wsi musieli się wyżywić i ubrać z własnej produkcji. W polu uprawiano żyto, pszenicę, jęczmień, owies, proso, grykę, groch, fasolę, warzywa i len. Ze zwierząt hodowano krowy, konie, świnie, owce, gęsi i kury. Sprzedaż nadwyżek z własnej produkcji była niewielka. Słabe urodzaje, niska wydajność z hektara, to tego powody. Małe dochody wystarczały na zapłacenie podatków i podstawowe potrzeby domowe. Gospodarze konkurowali w hodowli koni, które zjadały większość zbóż. Lubili swe zaprzęgi pokazywać na jarmarkach, lub weselach. Ścigali i popisywali się jeden przed drugim, pokazując swoje chabety. W okresie jesieni i zimy w każdym domu na wsi gospodynie z córkami przystępowały do produkcji własnych materiałów. Urządzano prządki z lnu i wełny, później na własnych krosnach wyrabiano płótno na bieliznę i ubrania. Z wełny robiono zapaski, wełniaki i ubrania męskie. Chłopi w tym czasie całymi dniami rąbali drewno, rżnęli sieczkę, młócili cepami zboża, proso, grykę, groch, fasolę, seradelę i łubin. Musieli być samowystarczalni, by się wyżywić i ubrać. Dokupywano tylko cukier, sól, herbatę, kawę i przyprawy do kuchni. Z odzieży zaś buty, trzewiki, czapki i kapelusze.
W tym czasie po wsiach chodziło prawie każdego dnia dużo żebraków proszących o jałmużnę. Dostawali kromki chleba, mąkę, trochę kaszy, czasami posiłek, za co odmawiali pacierze za zmarłych, oraz za domowników.
Wieczorem, gdy szło się drogą ciemność zalewała zabudowania, tylko w małych oknach domów widać było jarzące czerwonym światłem lampy naftowe, przy których siedziały kobiety przędząc len i śliniąc włókna, skręcały długie nitki na wrzeciono, lub na szpule kołowrotka. W innych domach skubały pierze śpiewając przy tym wszystkie im znane piosenki ludowe. Mężczyźni zaś dowcipkując opowiadali przeróżne historie. U dobrych ludzi w tamtych czasach życie płynęło dość radośnie, bowiem szanowali się, pomagali sobie wzajemnie przy żniwach, sianokosach, wykopkach, oraz w cięższych pracach gospodarskich. A gdy się odwiedzali byli bardzo gościnni i częstowali się nawzajem, czym mogli. Trzeba zauważyć, że wtedy śpiewano nie tylko w każdym domu, ale i w karczmie, na weselach, chrzcinach, na jarmarkach, w polu, na pogrzebach i pod figurami. Dziewczęta i chłopcy pasąc bydło, choć licho ubrani, na bosaka tańcząc śpiewali. Te śpiewy i zwierzęce hałasy niosły się echem przez wieś. Zwłaszcza wiosną, gdy rodziło się nowe życie, w każdej izbie gospodyni sadzała w zrobionych gniazdach gęsi, kury, kaczki i indyki, które wysiadywały jajka w oczekiwaniu na pisklęta. Przechodząc obok gniazd, a było ich nieraz ponad pięć, gęsi syczały na dzieci, kota i na obcych ludzi. Najgorsze jednak było załatwianie się gęsi i kwok, które wyskakiwały z gniazd by nie zabrudzić jaj. Nie brakowało więc i smrodu w izbach.
Nie tylko radość gościła w domach, występowała też masowo śmierć. W okresie zimy osłabieni ludzie zapadali na różne choroby jak gruźlica, tyfus, a dzieci i młodzież na ospę leżąc w gorączce i mając na całym ciele ropiejące strupy. Bez leków nie wszystkim udawało się przeżyć. Ludzie umierali, więc masowo. Nie było dnia żeby orszak z czarną chorągwią i krzyżem, zawodząc żałobne pieśni nie odprowadzał zmarłego na cmentarz.
Po wiosennych pracach w polu przystępowano do kopania pni w porębach leśnych. Gajowy wymierzał każdemu płatną działkę i wtedy przystępowano masowo do kopania. Była to bardzo ciężka praca, gdzie używano łopaty, szpadla, siekiery i piły. Gdy pień został podkopany, boczne korzenie odrąbane, wtedy przychodzili do pomocy sąsiedzi, zakładali długi kloc z drewna – stempel. Wspólnie go przyciskając ku dołowi wyrywali z ziemi pień. Odbywało się to z potem czoła. Nie mniej pracy kosztowało łupanie pni klinami i ich rąbanie na drobne kawałki. Węgla kamiennego na wielu wsiach wtedy nie znano. Podstawowym opałem na cały rok było drewno z pniaków, gałązek i okrąglaków. Na okres samej zimy przygotowywano torfową cegłę i to służyło na opał w mroźne zimy, gdzie mróz niekiedy dochodził do 40 stopni poniżej zera.
W lecie wykonywano roboty związane z wyprodukowanym w zimie lnianym płótnem. Rozkładano je na trawie nad rzeką polewając wodą i w ten sposób, w promieniach słonecznych dochodziło ono do śnieżnej białości. Szyto z niego później koszule męskie, damskie, sukienki i pościel. Ubierając taką koszulę czuło się jakby to był chłodny kompres, ale po zagrzaniu odczuwało się błogie ciepło z przyjemnym, lnianym zapachem.
Gdy nadchodziły żniwa, to już od wczesnego ranka w każdej zagrodzie klepano kosy. Uderzenia w metal młotkiem dźwięczały echem po całej wsi, zwiastując, że zboża dojrzały i nadchodzą żniwa. Potem obsadzano kosy na kosiska żeby dobrze układał się pokos ze zboża. Kobieta odbierająca ścięte zboże wiązała je w równe snopki podobne do lalek. Jak wyglądała droga w pole, najpierw szli kosiarze, za nimi ich żony niosąc przeważnie na rękach małe dzieci, poduszkę, lnianą płachtę, a dalej starsze dzieci, niosły tak zwane klogi – trzy drążki, które wbijano w ziemię, wiązano u góry, potem lnianą płachtę mocowano do nich i kładziono poduszkę, a na niej maleństwo. Przy takiej kołysce siedziało starsze dziecko bujając brata, lub siostrę. Po kilku godzinach maluch otrzymywał posiłek ze spoconej piersi swojej matki. Starsze dzieci znosiły snopki na wyznaczone rzędy, z nich ustawiano kopy w mendle, pachnące już nowym chlebem. Zwyczaj był taki, że jeśli sąsiad ukończył u siebie koszenie, to przychodził z pomocą do swego sąsiada. Dzięki temu prace żniwne przebiegały szybko i sprawnie. W czasie kwitnięcia zbóż wysiewano poplony, łubin, seradelę i grykę. Szybko one wyrastały na ścierniskach, w jesieni zakwitały jednolitym kwiatem dając obfity nektar, z którego korzystały pszczoły zapełniając plastry miodu w prymitywnych ulach.
Podobnie odbywały się jesienią ręczne wykopki ziemniaków z pomocą sąsiedzką, gdzie po zakończeniu przeważnie w soboty urządzano wspólny posiłek z potańcówką, na której przygrywali miejscowi muzykanci.