Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.

3
Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.
Szanowne dzidki, przychodzę tu do was by spróbować w nie naukowy sposób wytłumaczyć to, jak powstała nasza Marynarka Wojenna (pomijając na razie tą z czasów I RP, o której na pewno kiedyś coś napiszę), a dokładniej jaki był ogólnie proces, założenia oraz czy w ogóle miała ona sens.
W 1918 r. gdy Polska odzyskała niepodległość, cały kraj był rozbity i podzielony po trzech zaborach, a sytuacja gospodarcza była w tragicznym punkcie. Trzeba było wszystko zszywać w jeden spójny organizm państwowy, nie zapominając przy tym o wojsku. Od samego początku nie mieliśmy jeszcze dostępu do morza, który został nam przydzielony na mocy Traktatu Wersalskiego podpisanego 28 czerwca 1919 r., ale już Polacy zaczęli coś pod jego kontem robić. Morze było bowiem wyjątkowo istotne dla Polski pod względem rozwoju gospodarczego, ale również od strony militarnej. I tak 28 listopada 1918 r. na mocy dekretu nr 155 Józef Piłsudski powołał Polską Marynarkę Wojenną, której sprawami zajął się Departament dla Spraw Morskich (późniejsze Kierownictwo Marynarki Wojennej), utworzony przy Ministerstwie Spraw Wojskowych.
Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.
Na początku do świeżej PMW zaczęli napływać oficerowie, którzy służyli w marynarkach trzech zaborczych państw. Nieśli oni ze sobą nie tylko doświadczenie, ale również poglądy na to jak ona ma wyglądać. Nim jednak przejdę do planów, często bardzo karkołomnych to skupię się na geopolityce i samej geografii.
Polska znalazła się ówcześnie miedzy dwoma państwami, które ewidentnie miały zapędy mocarstwowe. Co prawda były one mocno wyczerpane Wielką Wojną, jednak to wszystko było do czasu. Polska miała szansę się o tym przekonać już w 1919, kiedy wybuchła wojna z Bolszewicką Rosją, z której o mały włos nie wyszliśmy przegrani. Niemcy również nie byli przyjaźnie nastawieni. Tym samym od początku zdawano sobie sprawę, że w przypadku stałości wojna z jednym z tych państw będzie nieunikniona, a może nawet i z dwoma jednocześnie. Kolejną sprawą był sam Bałtyk, morze zamknięte, do którego prowadziła głównie droga przez duńskie cieśniny. Był i jest to akwen: nieprzyjemny do żeglugi, z licznymi rynnami, rzekami morskimi, niesprzyjającymi prądami, którego linia brzegowa nie jest jednakowo urozmaicona, z wieloma mieliznami, płytkimi wodami jak i głębiami, na którym można z powodzeniem się ukryć, ale i które można skutecznie zaminować (pokazały to działania podczas Wielkiej Wojny). Bałtyk był swego rodzajem dosłownie oknem na świat, które w razie konfliktu było istotne pod względem dostaw.
Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.
Kierując się tym na początku opracowywano plany, które zakładały budowę potężnej floty, która mogłaby z powodzeniem walczyć z którymś z wymienionych państw. Pierwszy plan stworzony przez w tedy jeszcze pułkownika Jerzego Świrskiego był stosunkowo nie duży bo zakładał budowę lub zakup: 1 krążownika, 3-4 niszczycieli, 2 okrętów podwodnych, 6 trałowców i 4 ścigaczy artyleryjskich. Nie było to w cale wygórowane, więc i dobrze to przyjęto. Zachęceni tym w DSM stworzyli nowy plan... trochę większy, który zakładał: 2 pancerniki, 6 krążowników, 28 niszczycieli, 45 okrętów podwodnych, 28 trałowców, 54 kutry torpedowe oraz 14 jednostek pomocniczych. Komuś ewidentnie trochę w tedy się odleciało. Spowodowane było to również nadzieją na przyznanie dużej ilości okrętów z dzielonych flot przegranych państw, z czego na skutek głównie sprzeciwu Brytyjczyków (którzy nie chcieli zbytniego wzrostu siły Polski, która była oddanym sojusznikiem Francji), przydzielono nam tylko 6 starych poniemieckich torpedowców. Nie powiodła się także wstępna umowa na odstąpienie przez brytyjską Admiralicję kilku jednostek. To wszystko brutalnie przekreśliło większe plany, tym samym pokazało Polakom, że nie ma co marzyć o byciu znaczną siłą na Bałtyku, która będzie w stanie blokować porty przeciwnika i być hegemonem. W obliczu tego, trzeba było skupić się na obronie 140 km linii wybrzeża.
Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.
Powstał w niedługim czasie przez to kolejny plan, zbliżony wielkością do pierwszego, a także istotne było podpisanie sojuszu z Francją, który był istotnym zapalnikiem do budowy portu w Gdyni, a także do kolejnych planów rozbudowy floty. Mimo ogromnych problemów finansowych, często nieprzychylnej polityki w państwie udało się opierając o ten sojusz zbudować 3 podwodne stawiacze min typu ,,Wilk" i dwa kontrtorpedowce typu ,,Wicher". Jeden i drugi typ jednostek miał sens. Kontrtorpedowce mogły działać przy ochronie sojuszniczych konwojów transportujących zaopatrzenie dla polskiej armii, które były mocno brane pod uwagę, bowiem zdawano sobie sprawę z tego, że lądem dostawy trwają dłużej i mogą być zablokowane na granicy innego państwa (doświadczenie z wojny 1919-1920 roku na przykładzie Czechów). Jeśli chodzi o podwodne stawiacze min, to one oprócz normalnego działania przeciw potencjalnym wrogim jednostkom za pomocą torped, mogły również stawiać małe zapory i pola minowe, czym można było doprowadzić do częściowego paraliżu działań przeciwnika. Przy tym wszystkim istotnym elementem, był aktywny udział sojuszniczej marynarki na co liczono, bowiem bez niej przy sile własnej nie widziano szans na dłuższą walkę. To wszystko jednak było w oparciu o potencjalną wojnę z Rosją, ponieważ przy wojnie z Niemcami te założenia nie miałyby większego sensu.
Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.
Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.
Po średnich doświadczeniach ze stroną francuską, Polska zwróciła się również w stronę innych państw, z czego tym najistotniejszym była Wielka Brytania. To w niej zamówiono 2 duże niszczyciele typu ,,Grom" (idealne do działań konwojowych i żeglugi po Bałtyku), a także miały być zbudowane kolejne jednostki tego rodzaju. Przy dalszym rozwoju i realizacji kolejnych planów postanowiono zbudować kolejne okręty podwodne, czyli te typu ,,Orzeł", które powstały w Holandii (jednostki oceaniczne bardo dobre do dłuższych działań z dala od swojego portu przez dłuższy czas), które również miały swoje uzasadnienie w działaniach w razie konfliktu z Rosją. Trzymając się dalej tej doktryny we Francji powstał Stawiacz min ,,Gryf" , którego rolą miało być zaminowanie wód przy Polskich wybrzeżu, ale i tych, w razie możliwości przy portach przeciwnika i na szlakach. W latach 30 powstało także 6 trałowców, które miały zaś mieć zadanie zlikwidowania min, które mogła postawić flota Radziecka.
Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.
Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.
Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.
Sytuacja jednak uległa zmianie, kiedy to nie Rosja, a Niemcy okazali się tymi, z którymi przyszło walczyć. Tu plany i prawie dwadzieścia lat starań nie na wiele się zdało, bowiem potrzebne dostawy i wsparcie zostało uniemożliwione przez lokalizację wroga, który stał na drodze z cieśnin duńskich do Polski. Zamykając tą bramę, polska flota była zdana na siebie, bez szansy ukrycia się, gdzie siły sojusznicze też nie zamierzały nadstawiać karku i narażać się na niepotrzebne straty. Nie pomogła by wtedy nawet większa liczebność. Jedynym wyjściem było więc wycofanie własnych sił, dając im szansę na dalsze działanie, lub obrona wybrzeża bez szansy jego utrzymania, starając się zadać przeciwnikowi jak największe straty. 
Na koniec nasuwa się jedno pytanie. Czy PMW w czasach II RP była w ogóle potrzebna, czy miała rację bytu? Odpowiedź brzmi TAK. Istotne jednak było to, z kim się walczy i jak własne siły zostaną wykorzystane. ,,Wojna z Rosją Radziecką? Jak najbardziej. Wojna z Niemcami? Też, ale rozsądnie je wykorzystując i starając się uratować chociaż część jednostek, by te mogły walczyć nie będąc bezsensownie zatopione w obronie własnego wybrzeża". Przy tym ostatnim po części ten zabieg się udał po staraniach tych co mieli o tym pojęcie. Po części, bo prawo decyzyjności mieli głównie ci, którzy nie kierowali się zdrowym rozsądkiem.
Polska Marynarka Wojenna w II RP – powstanie, plany rozbudowy floty, doktryna morska i to czy miała ona sens.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Służba ORP „Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 2 Działania u boku Royal Navy – od przybycia po niewyjaśnione zaginięcie

5
Link do części pierwszej: https://m.jbzd.com.pl/obr/3721770/sluzba-orp-orzel-w-polskiej-marynarce-wojennej-ii-rp-cz-1-wrzesien-i-pazdziernik-1939-r
Służba ORP „Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 2  Działania u boku Royal Navy – od przybycia po niewyjaśnione zaginięcie
Po przybyciu do Brytanii ORP ,,Orzeł" i jego załoga po przyjaznym powitaniu i okazywanych honorach musieli szybko zmierzyć się z rzeczywistością. Składały się na nią problemy techniczne okrętu, jak i organizacyjne. Pierwszym istotnym był brak znajomości języka angielskiego co skutecznie utrudniało wdrożenie się i funkcjonowanie w nowych warunkach. Dalsze dotyczyły natomiast samego okrętu, który jak się okazało nie najlepiej zniósł bombardowania oraz spotkania z różnymi przeszkodami w morzu. W obliczu tego jednostka została od razu skierowana do remontu do stoczni w Dundee, gdzie również znajdował się przybyły ponad pół miesiąca wcześniej ,,Wilk" (dzida o tym okręcie już znajduje się na moim profilu). Załogi obydwóch okrętów w czasie remontów razem wypoczywały i w pełni korzystały z gościny Brytyjczyków, którzy umożliwili bezpłatne korzystanie z komunikacji i wielu publicznych miejsc. W międzyczasie załogi były wizytowane przez polskie i brytyjskie władze, podczas których kapitanowie obu okrętów zostali odznaczeni orderami Virtuti Militari, a załogi Krzyżami Walecznych.
Służba ORP „Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 2  Działania u boku Royal Navy – od przybycia po niewyjaśnione zaginięcie
1 grudnia remont okrętu dobiegł końca i jednostka skierowała się do portu w Rosyth, w którym polskich podwodniaków włączono do Drugiej Flotylli Okrętów Podwodnych. Po tym ,,Orzeł" otrzymał numer burtowy 85A.
Od tego czasu jednak, nic nie uległo zmianie i okręt dalej stał w porcie, nie biorąc udziału w żadnej akcji. Wpływało to źle na morale załogi, która niecierpliwiła się, ale i w międzyczasie poświęcała dużo czasu na hulanki co doprowadzało do coraz większego rozprzężenia.

Po świętach nadszedł jednak czas na rozpoczęcie oczekiwanych działań bojowych. 28 grudnia ,,Orzeł" pierwszy raz po remoncie został wysłany w celu dołączenia do eskorty konwoju płynącego do Bergen, by po dotarciu do celu 1 stycznia 1940 roku zostać od razu wysłanym z kolejnym udającym się do Szkocji. Ciężkie warunki pogodowe podczas tych akcji natychmiastowo doprowadziły załogę do pionu.

18 stycznia ,,Orzeł" został wysłany na swój pierwszy patrol bojowy, podczas którego miał obserwować norweski fiord Skudenes i wody go okalające. Dwa tygodnie przebiegły spokojnie i okręt bez żadnych dodatkowych działań wrócił do portu. Podobnie było z drugim patrolem w dniach 10-23 lutego u wybrzeży Norwegii, gdzie nie zauważono żadnych nieprzyjacielskich okrętów. Nie minęło wiele czasu, jak polski okręt podwodny został wysłany na trzeci patrol co miało miejsce 5 marca, gdzie głównym celem było odszukanie i przechwycenie okrętu zaopatrzeniowego ,,Altmark" (który wtedy był w Kilonii), a następnie niemieckiego ,,Helene Russ". Cel spotkano, jednak był on eskortowany, co uniemożliwiło jego przechwycenie. Przez resztę patrolu nic się nie wydarzyło oprócz zatrzymania niezidentyfikowanego statku, który okazał się duńskim płynącym z zaopatrzeniem do Anglii i tak okręt powrócił 17 marca do bazy.
Służba ORP „Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 2  Działania u boku Royal Navy – od przybycia po niewyjaśnione zaginięcie
Czwarty patrol, który jak się okazało przeszedł do historii rozpoczął się 3 kwietnia, gdzie okręt skierowano znów ku wybrzeżom Norwegii. Był 8 kwietnia 1940 r., kiedy to ,,Orzeł" patrolując wody w rejonie Lillesand zauważył statek płynący bez żadnych oznaczeń i bandery. Po zbliżeniu się do niego w zanurzeniu kpt. Grudziński dostrzegł ledwo widoczną słabo zamalowaną nazwę ,,Rio de Janeiro", obok której widniała nazwa portu HAMBURG. Wszystko było, więc jasne, Polacy mieli do czynienia z Niemcami. Okręt wynurzył się, a z pomostu kiosku nadano sygnał wzywający do zatrzymania i przybycia kapitana z dokumentami. Niemcy jednak nie zastosowali się do tego zwiększając prędkość, przez co polski okręt również ją zwiększył i oddano kilka ostrzegawczych serii z karabinów maszynowych. Niemiec stanął i nadał komunikat, że polecenie zatrzymania już zrozumiał, a także rozpoczęto spuszczać szalupę. W międzyczasie na polskim okręcie przechwycono sygnał nadawany przez Niemców wzywający pomoc, na co kpt. Grudziński momentalnie zareagował, oznajmiając zatrzymanemu statkowi, że zostanie storpedowany w ciągu 5 min. Reakcji ze strony przeciwnej nie było, więc nie zwlekając odpalono kilka minut przed południem 1 torpedę, która trafiła Niemca w prawą burtę. Momentalnie na statku wybuchła zaobserwowana panika, a na górnym pokładzie pojawiła się nie tylko załoga, ale i...niemiecka piechota. Wszystko tym samym stało się jasne, Niemcy rozpoczęli przerzut swych oddziałów w celu zajęcia Norwegii.
Nie chcąc narazić się na ogień powoli nadciągających jednostek Polacy zanurzyli się, ale także zauważyli, że niemiecki statek nie chce tonąć. W obliczu tego opłynięto go i wystrzelono kolejną torpedę, która już przypieczętowała los wrogiej jednostki, która poszła na dno w przeciągu 3 minut. Wydarzenie to było bardzo istotne, bowiem pozwoliło zdemaskować działania Niemców, a także przyspieszyło rozpoczęcie przygotowań aliantów do walk o Norwegię.
Służba ORP „Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 2  Działania u boku Royal Navy – od przybycia po niewyjaśnione zaginięcie
Przez kilka kolejnych dni ,,Orzeł" dostrzegał kolejne nieprzyjacielskie jednostki, by 12 kwietnia podczas manewru w celu ustawienia się do ataku samemu być zauważonym, co skończyło się zrzuceniem w ciągu kilku godzin na polską jednostkę ponad 40 bomb. Dnia następnego na ,,Orła" spadło znów ponad 20 bomb, by przy zmianie sektora 14 kwietnia zostać ponownie wykrytym przez śledzące jednostki i być zaatakowanym 50 bombami. Po dopłynięciu 15 kwietnia w okolice Skagerraku, okręt dnia następnego został wezwany do bazy, do której dotarł 18 kwietnia.
28 kwietnia ,,Orzeł" wypłynął na piąty patrol, ponownie u wybrzeży Norwegii, który oprócz zaobserwowania kilku wrogich jednostek i ostrzelania samolotu Luftwaffe w drodze powrotnej do portu zakończył się 11 maja.
Służba ORP „Orzeł" w Polskiej Marynarce Wojennej II RP, cz. 2  Działania u boku Royal Navy – od przybycia po niewyjaśnione zaginięcie
Był 23 maja około godz. 23:00, kiedy to ,,Orzeł" wypłynął na swój szósty patrol, będąc skierowanym do obserwacji północnej części sektora A3. Do celu dotarł 24 maja. 1 czerwca polskiej jednostce rozkazem przydzielono kolejny rejon w sektorze A1, nie otrzymano jednak już wtedy odpowiedzi zwrotnej. Dnia następnego postanowiono przerzucić jednak okręt na północ sektora J, jednak i wtedy dalej była cisza. W dowództwie tłumaczono to sobie chęcią niezdradzenia swej pozycji Niemcom. Sytuacja uległa jednak zmianie, gdy 5 czerwca polecono okrętowi zakończyć patrol 6 czerwca o 22:00 (dalej nie otrzymano odpowiedzi), a 8 czerwca spodziewano się go przed południem w Rosyth. Okręt jednak nie dotarł, więc wysłano mu żądanie nakazujące podanie aktualnej pozycji. W obliczu dalszego braku jakiejkolwiek informacji dnia 10 czerwca okręt uznano za stracony, a dzień później szef KMW kadm. Jerzy Świrski ogłosił komunikat:
Z powodu braku jakichkolwiek wiadomości i niepowrócenia z patrolu w określonym terminie – okręt podwodny Rzeczypospolitej Polskiej ,,Orzeł" uważać należy za stracony.

Razem z okrętem zaginęło: 6 oficerów, 54 podoficerów i marynarzy oraz 3 brytyjskich marynarzy z grupy łącznikowej.

Data, godzina, miejsce i okoliczności zaginięcia ORP ,,Orzeł" do dziś nie są znane. W różny sposób próbowano to wyjaśnić: wejściem na minę, zbombardowaniem przez Niemców, omyłkowe zbombardowanie przez brytyjski samolot, awaria, błąd załogi, zatopienie przez niemiecką jednostkę. Co ciekawe, akta w tej sprawie posiadają do dziś Brytyjczycy, którzy mieli je odtajnić po 50 latach, jednak z niewiadomych przyczyn datę przesunięto o kolejne 50 lat.
Poszukiwania ,,Orła" trwają dalej po dziś dzień, a poszukiwacze deklarują, że nie ustaną póki nie odnajdą zaginionego okrętu.

Źródła:
Borowiak M., Stalowe drapieżniki. Polskie okręty podwodne 1926-1947, Warszawa 2013.
Kosiarz E., Flota białego orła, Gdańsk 1984.
Pertek J., Wielkie dni małej floty, Poznań 2011.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Udział Polskiej Marynarki Wojennej w trakcie lądowania w Normandii

3
Udział Polskiej Marynarki Wojennej w trakcie lądowania w Normandii
80 lat temu 6 czerwca 1944 r. miała miejsce największa operacja desantowa w historii. Wśród wielu narodów składających się na całą siłę aliantów podczas lądowania znaleźli się również Polacy. Choć nie znaleźli się wśród oddziałów lądujących na plażach to jednak czynnie walczyli w powietrzu i na wodzie i to właśnie na siłach Polskiej Floty zamierzam się tu skupić.

Lądowanie w Normandii było przede wszystkim wielkim przedsięwzięciem alianckiej marynarki wojennej, która do osłony inwazji zaangażowała ponad tysiąc okrętów. W operacji brały udział także jednostki Polskiej Marynarki Wojennej, w tym lekki krążownik ORP „Dragon”, niszczyciel ORP „Błyskawica”, eskortowe niszczyciele ORP „Krakowiak” i „Ślązak” oraz ORP „Piorun”.
Udział Polskiej Marynarki Wojennej w trakcie lądowania w Normandii
„Dragon” i dwa niszczyciele typu „Hunt” wspierały lądowanie brytyjskiej 3 Dywizji Piechoty na plaży „Sword”. 
W trakcie lądowania ORP „Ślązak” uniknął torped wystrzelonych przez niemieckie kutry torpedowe, które atakowały brytyjskie pancerniki „Warspite” i „Ramillies”, co miało na celu zaskoczyć aliantów niszcząc trzon eskadry, jednak atak dla Niemców zakończył się niepowodzeniem.
6 czerwca o godzinie 6:30 aliancka flota rozpoczęła intensywny ostrzał pozycji Wehrmachtu, w którym brało udział ponad 600 dział. „Dragon” ostrzeliwał pozycje w rejonie Calleville sur Orne i Troutville, niszcząc kilka niemieckich czołgów i przerywając ich kontratak. W międzyczasie ORP „Ślązak” wspierał brytyjskie oddziały, ostrzeliwując las dobrze obsadzony przez Niemców. 
ORP „Krakowiak” uczestniczył w walkach o Port-en-Bessin, wspierając Royal Marines ogniem artyleryjskim i wysyłając marynarzy do oczyszczania portu z sił nieprzyjaciela. Polskie okręty walczyły również z Luftwaffe i małymi jednostkami Kriegsmarine.
Udział Polskiej Marynarki Wojennej w trakcie lądowania w Normandii
W rejonie Bretanii okręty alianckie osłaniały flotę inwazyjną przed atakami U-Bootów. W skład tej grupy wchodziły ORP „Błyskawica” i „Piorun”. W nocy z 8 na 9 czerwca, w pobliżu wyspy Ushant, doszło do starcia z niemieckimi niszczycielami, które zakończyło się zwycięstwem alianckich sił, w tym „Błyskawicy”, nad niemieckimi jednostkami.

W nocy z 13 na 14 czerwca ORP „Piorun” i HMS „Ashanti” rozbiły zespół niemieckich trałowców w rejonie wyspy Jersey, zatapiając kilka jednostek. Te działania zostały odnotowane w komunikacie głównej kwatery gen. Eisenhowera.

Działania Polskiej Marynarki Wojennej miały bolesny epilog – 8 lipca 1944 roku ORP „Dragon” został trafiony przez niemiecką żywą torpedę, co spowodowało śmierć 37 członków załogi. Okręt nie został wyremontowany i 20 lipca zatopiono go jako część falochronu sztucznego portu „Mulberry”. Informacja o utracie okrętu została podana do publicznej wiadomości pięć miesięcy później.
Udział Polskiej Marynarki Wojennej w trakcie lądowania w Normandii
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.

4
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. i uzyskaniu na mocy traktatu wersalskiego skromnego dostępu do morza kolejną sprawą w odradzającym się państwie było stworzenie floty wojennej. Proces ten był wyjątkowo długi, zawiły, przepełniony problemami finansowymi i politycznymi zagrywkami (temat ten zasługuje na osobną dzidę).  Nie mogąc sobie pozwolić na zbudowanie większej siły, a mając przy sobie dwa silne państwa (jednak to głównie w Rosji dopatrywano się przyszłego agresora co poskutkowało ustawieniem pod to całej doktryny morskiej), strona polska postawiła na budowę okrętów dobrych dla słabszych państw, jak tylko możliwe najbardziej uniwersalnych. I tak, wynikiem tego, było np. zamówienie w połowie lat dwudziestych trzech podwodnych stawiaczy min. Jednym z nich był ORP ,,Wilk''.
Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.
Od początku 1939 r. sytuacja była napięta, a dotychczasowa polityka morska wzięła w łeb, ponieważ nasza flota mimo małego stanu mogła być bardzo skuteczna na Bałtyku przeciw ZSRR, ale nie III Rzeszy. Rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie, któremu nie pomagało zajęcie Czechosłowacji, czy zajęcie Kłajpedy (przy tym Niemcy specjalnie przepłynęli przy naszym Wybrzeżu pełną siłą). W wielkich nerwach przygotowywano nowe plany na wypadek konfliktu, których efektem był plan ,,Worek'' (zakładał rozmieszczenie gwieździste wokół Helu okrętów podwodnych) i planu ,,Rurka'' (zakładał postawienie małych zapór minowych przez podwodne stawiacze min i wielkiej zapory przez ,,Gryfa''). Na pięć minut przed nastąpiły jeszcze drastyczne zmiany w załogach przez konieczność obsadzenia nowych okrętów typu ,,Orzeł''. Do samego końca wierzono w dyplomacje, która jednak jak wiemy nic nie wskórała.
Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.
1 września ,,Wilk'' stał w pełnej gotowości z ,,Orłem'' w porcie na Oksywiu, kiedy to po alarmie wywołanym przez nadlatujące trzy niemieckie samoloty i po informacji o wybuchu wojny wyszedł z portu kilka minut po 6 rano. Pierwszy dzień, oprócz zauważenia kilka jednostek, które były poza zasięgiem upłynął stosunkowo spokojnie, jednak drugi dzień nie był już tak prosty. 2 września zauważono duże jednostki przeciwnika, które kapitan ,,Wilka'' Bogusław Krawczyk postanowił zaatakować. I tu pojawia się problem, który często jest bagatelizowany przez wszystkie osoby lubujące się w krytyce działań, a mianowicie wszechobecne mniejsze jednostki patrolujące wody i samoloty. Po jakimś czasie zauważono peryskop ,,Wilka'', na którego po niedługim czasie spadły bomby głębinowe. Ratując okręt dowódca rozkazał położyć okręt na dnie. Przez wybuchy i wstrząsy rozszczelniły się zbiorniki z ropą, a do okrętu przez uszkodzenie klapy tłumika zaczęła dostawać się woda. Minęło kilka godzin nim okręt powrócił na powierzchnię. Była noc z 2 na 3 września, kiedy na okręcie odebrano rozkaz by postawić zaporę minową. Natychmiast okręt skierował się w rejon postawienia zapory, jednak przez ciągłe patrole zapora została postawiona dopiero między 13 a 17 tegoż dnia (w międzyczasie było jeszcze kilka problemów).
Niżej zdjęcie kpt. mar. Bogusława Krawczyka
Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.
Od 4 września dla załogi ,,Wilka'' zacząła się prawdziwa męczarnia. Tego dnia na wykryty okręt spadły kolejne bomby głębinowe, jednak to 5 września był najdramatyczniejszy, bowiem wtedy przez prawie cały dzień okręt po wykryciu był stale obrzucany kolejnymi bombami, których naliczono prawie 40. Ratując się okręt spoczął na dnie na głębokości 87 m, która wykraczała technicznie ponad jego zdolności. Wybuchy doprowadzały do kolejnych rozszczelnień, woda wlewała się w tonach, przestawały działać kolejne urządzenia, gasło światło, z każdą godziną brakowało powietrza, a cała jednostka trzeszczała od ciśnienia wody. Podobne działania bez jakiegokolwiek sukcesu miały miejsce w kolejnych dniach, a na dodatek nie było żadnej łączności z dowództwem, słowem beznadziejna sytuacja. Dopiero w nocy z 8 na 9 wrześnie na ,,Wilku'' udało się otrzymać rozkaz przejścia do nowego sektora na północ od latarni Stilo, jednak na zapytanie o możliwość atakowaniu samotnych niemieckich statków handlowych spotkano się z poleceniem trzymania się konwencji londyńskiej nakazującej ostrzeżenie atakowanej jednostki i pomoc jej załodze, co dla okrętu na tak dobrze strzeżonych wodach byłoby samobójstwem. Dla załogi było takie podejście nie do przyjęcia, no ale cóż. Po przejściu do nowego sektora sytuacja jednak nie uległa żadnej poprawie, co więcej, po zrzuceniu ropy z nieszczelnych balastów, przez stałe nabieranie wody (nawet do 30 ton), uszkodzone urządzenia i rozkaz ,,dobrego zachowania'' dalsze zmagania były bezcelowe. 10 września po nawiązaniu łączności z dowództwem na Helu i po zapytaniu o możliwość naprawy w porcie otrzymano odmowę przez niemożność z powodu kiepskiej sytuacji na Wybrzeżu, jednak zalecono przedostanie się do Anglii, bądź internowanie w którymś porcie w Szwecji. 
Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.
Na okręcie przeprowadzono głosowanie, którego efektem po ostatecznej decyzji kapitana Krawczyka było udanie się do Anglii. Załogę czekała wyjątkowo niebezpieczna przeprawa przez cieśniny, z których wybrano Sund. 14 września ,,Wilk'' dotarł w okolice Trelleborga i przez cały dzień obserwował ruch statków, jednak dłużej nie zwlekając, to właśnie w nocy z 14 na 15 września postanowił przekroczyć Sund. Była godzina 20, kiedy okręt wszedł wynurzony do kanału. Zdając sobie sprawę z dużego ryzyka, a nie chcąc oddać w razie najgorszego okrętu bez walki, przy dziale 100 mm czuwała obsługa, prawie cała załoga wyszła z okrętu, na którym założono ładunki wybuchowe i otwarto odwietrzniki by go samozatopić w razie konieczności. Okręt szedł nocą w wąskim i płytkim kanale uniemożliwiającym zanurzenie Flint Rinne, kiedy to z naprzeciwka zauważono płynące dwa niemieckie okręty. Rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie. Jednostki przeczesywały wody reflektorami, a w razie oświetlenia ,,Wilka'' i jego rozpoznania mogło zacząć się piekło. W pewnym momencie jednostki szły oddalone od siebie o 60 m, kiedy jeden z reflektorów uchwycił rufę ,,Wilka'', którego jednak nie rozpoznano, co było cudem, a tak tamten moment opisał jeden z oficerów ,,Wilka'' Bolesław Romanowski ,,W tej chwili zalał nas strumień jasnego światła. Patrząc na rufę zobaczyłem naszych ludzi stłoczonych przy kiosku, obsadę enkaemu. Bielały płócienne drelichy, a nad nimi prześwietlona jaskrawym światłem powiewała bandera. Za rufą unosiły się spaliny wydechowe diesli. Z nadbudówki niszczyciela oddalonego teraz od Wilka nie więcej jak 200 metrów padała na nasz okręt smuga światła.
„Koniec” – przemknęło mi przez myśl. Za sekundę, dwie zwali się na nas lawina żelaza. Oba okręty grzać będą ze wszystkich luf... Rozszaleje się piekło!'' O świcie 15 września, po udanym przekroczeniu Sundu, kpt. Krawczyk postanowił zameldować fakt ten kontradm. Unrugowi wysyłając depeszę o treści: „Przeszedłem Sund, gdzie ominąłem dwa kontrtorpedowce. Idę do Anglii. Niech żyje Polska!”. Po Sundzie przekroczono następnie Kattegat, by wypłynąć na wody Skagerrak, a potem Morze Północne, jednak przybyło kolejnych problemów - zaczęło brakować paliwa. Stojąc pod ścianą postanowiono przelać część oleju maszynowego do zbiorników paliwa, co robiono przez cały 17 wrzesień nosząc go w wiadrach, jednak nie było to rozwiązanie na dłuższą podróż. Zaczęło również brakować energii przez duże zużycie starych akumulatorów. Sama dalsza żegluga okazała się wyjątkowo ciężka, ponieważ na Morzu Północnym panowały wtedy silne sztormy, które dotakowo miotały ,,Wilkiem''.
Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.
W końcu po ciężkich przeżyciach 19 września kapitanowi Krawczykowi udało się skontaktować z Admiralicją Royal Navy i ustalono, że następnego dnia ma spotkać się z brytyjskim okrętem by ruszyć do jednej z baz. I tak 22 września po uprzednim zatankowaniu w Rosyth polski okręt wpłyną do Scapa Flow, co tak opisał jeden z oficerów Borys Karnicki: ,,Do Scapa Flow wchodziliśmy o godzinie siódmej rano. Wyszedłem na pomost. Defilowaliśmy przed największą flotą świata. Pancerniki, krążowniki, tuziny kontrtorpedowców, lotniskowce. Mimo wczesnej godziny na wszystkich okrętach podniesiono bandery i załogi ustawiono wzdłuż burt i nadbudówek. W miarę jak mijaliśmy poszczególne jednostki, załogi podnosząc czapki krzyczały trzykrotnie „hura”! I to na naszą cześć. Łzy ciurkiem ciekły mi po twarzy. […]'' . Polacy zostali przyjęci z najwyższymi honorami, a z wszystkich stron zaczęły spływać wyrazy uznania. Dla Anglików wyczyn ,,Wilka'' był jednak dość kłopotliwy, ponieważ jak się okazało, droga przez Morze Północne prowadziła przez ,,bardzo dobrze'' strzeżony przez Royal Navy i lotnictwo sektor, a mimo to nie został on w ogóle zauważony, co doporowadziło do ,,lekkiego nerwowego poruszenia''. 
Kończąc, ,,Wilk'' po ciężkiej kampanii na Bałtyku i brawurowym przejściu przez cieśniny, będąc wtedy jedną wielką uszkodzoną i przeciekającą puszką dotarł do Anglii, a załoga wykazała się wielkim hartem ducha. Po długich remontach okręt ten rozpoczął swoją dalszą służbę, przepełnioną wieloma problemami i tragediami, jednak to już jest materiał na kolejną dzidę.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Wczorajsza rocznica zatonięcia ORP ,,Grom''

2
4 maja 1940 roku w norweskim fiordzie Rombaken zatonął polski niszczyciel (według ówczesnej nomenklatury ,,kontrtorpedowiec'') ORP ,,Grom''. Był on siostrzaną jednostką ORP ,,Błyskawica'', którą zastąpił na tym samymy miejscu dzień przed swoją tragedią. ,,Grom'' wraz ze swoją siostrą i ,,Burzą'' miał za zadanie patrolowanie wód w okolicy Narwika, a także ostrzeliwanie jednostek przeciwnika na lądzie. 
Wczorajsza rocznica zatonięcia ORP ,,Grom''
Niemcy rozlokowali na lądzie liczne działa, którymi ostrzeliwano alianckie okręty, a także non stop wysyłali kolejne bombowce w celu bombardowania. ,,Grom'' w takcie swej służby na wodach okalających Narwik wykazywał się wyjątkową zajadłością w niszczeniu niemieckich stanowisk i ich linii komunikacyjnych, przez co został przezwany przez Niemców Menschenjägerem - łowcą ludzi. W dniu 3 maja załoga ,,Groma'' wystrzeliła ponad 500 sztuk amunicji, rozwalając z drobny mak niemieckie pozycje na lądzie, w tym zamaskowane stanowisko artylerii. Załoga mimo zmęczenia była jednak w stałej gotowości bojowej nawet w nocy. Problemem okazał się stan ropy, której zostało mało po ciągłym manewrowaniu. Okręt został zatrzymany w miejscu, jednak jego maszyny zostały utrzymane pod pełną w celu natychmiastowego ruszenia w razie konieczności. Przy okręcie poruszały się ciągle jeszcze dwa angielskie niszczyciele, dzięki czemu mogły skupić na sobie ostrzał przeciwnika. Rankiem 4 maja pogoda była spokojna, jednak niebo było zachmurzone, co utrudniało jego obserwację. Było kilka minut po 8 rano, gdy obserwatorzy z ,,Groma'' zauważyli nadlatujące na wysokości 2700 metrów dwa bombowce Heinkel He 111. Polscy artylerzyści zamierzali otworzyć ogień, kiedy na wysokości ponad 5500 m, zauważono trzeci bombowiec. Była to wyskokość wykraczająca zasięgowi dział plot. Na okręcie rozkazano jeszcze załodze maszynowni przejście na 150 obrotów, rozkaz potwierdzono jednak było już za późno. Wiązka 6 bomb została zrzucona. 3 chybiły jednak pozostałe jakimś cudem przy ataku z takiej wysokości osiągnęły cel. Jedna z bomb rozerwała poszycie prawej burty na wysokości kotłowni, druga trafiła w wyrzutnię torped nr 2, powodując eksplozję zbiornika sprężonego powietrza, nie doprowadzając jednak do wybuchu torped, jak to przyjęło się mówić i jest często w książkach (przy czymś takim okręt momentalnie by wyleciał w powietrze). Trzecia z bomb doprowadziła zaś do ciężkich strat w obsłudze dział plot. i działa nr 3. ,,Grom'' przechylił się na prawą burtę a następnie złamał w pół. Tragedia byłaby znacznie większa gdyby nie bohaterstwo II mechanika, porucznika Aleksego Krąkowskiego, jedynego poległego oficera, który nie bacząc na grożące niebezpieczeństwo wrócił pod pokład do maszynowni i nie dopuścił do wybuchu kotłów okrętowych. Członkowie załogi pospiesznie wskakiwali do zalanej ropą lodowatej wody, część z nich utonęła. Tak wspominał to pan Jan Pawlica:
,,GROM łamał się w miejscu eksplozji. Dziób i rufa unosiły się szybko w górę. Wylazłem za reling. Było już bardzo wysoko. Ubrany sportowo w podkoszulkę i spodenki, czułem strach przed lodowata wodą. Nie było czasu do namysłu. Zjechałem po burcie do lodowatej wody, która parzyła jak ukrop. Podświadomość nakazywała ucieczkę od tonącego okrętu jak najdalej. Po chwili gdy obejrzałem się w stronę okrętu, złożony niczym scyzoryk z pionowo wysoko uniesionym dziobem i rufą, za którą błyszczały w słońcu śruby napędowe, pogrążał się w morzu. Gdy obejrzałem się ponownie, nie było go już na powierzchni wody''.
Tragiczny los spotkał również tych, którzy w momencie ataku znajdowali się w rufowych pomieszczeniach. Przez eksplozje deformacji uległo poszycie, co doprowadziło do braku możliwości otwrcia niektórych drzwi pod pokładem, przez co uwięzionych zostało kilkudziesięciu polskich marynarzy, przez co tonęli bez możliwości jakiegokolwiek ratunku razem z okrętem. Marynarze, którym udało się opuścić okręt wpominali potem głośnie krzyki kolegów z załogi wzywających Boga, proszących o pomoc, wołających swe matki i wznoszących patriotyczne okrzyki do końca dopóki rufa nie znikła pod wodą. Cały dramat trwał niespełna 3 minuty. Niemcy, widząc dzieło swego lotnictwa otwarli ogień z wszystkiego co mieli do polskich bezbronnych rozbitków w wodzie, którym na pomoc natychmiast przyszły angielskie niszczyciele, które osłoniły ich swoimi burtami. Akcja ratunkowa trwała 40 minut. Zgnięło 59 członków załogi (1 oficer, 25 podoficerów i 33 marynarzy).
Wczorajsza rocznica zatonięcia ORP ,,Grom''
Ocaleni polscy marynarze zostali przekazani na pancernik ,,Resolution'', z którego zabrała ich ,,Burza'' do Harstad, gdzie trafili na okręt szpitalny Atlantis. Rozbitkowie zostali podzieleni na dwie grupy - ranni pozostali na okręcie szpitalnym, a zdrowi od razu zostali przewiezieni do Anglii i zaokrętowani na ORP ,,Gdynia''.  Kapitan ,,Groma'' kmdr por. Aleksander Hulewicz został odznaczony przez Jerzego VI orderem Distinguished Service Order, ale do końca swojej kariery nie powierzono mu już samodzielnego dowództwa na jakimkolwiek okręcie. Nie rozpoczęto żadnego śledztwa względem niego przez brak dopetrzenia się żadnego zaniedbania. 
Część ocalałej załogi ,,Groma'' obsadziła następnie niszczyciel ,,Ouragan'', a część trafiła w październiku tego samego roku na nowego ,,Pioruna'', który zapisał przy sobie wiele wielkich wyczynów, nie tylko tych związanych z akcją przeciwko ,,Bismarckowi'', ale to temat na kolejną dzidę. Poniżej jeden z polskich marynarzy, który zginął na ,,Gromie''.
Wczorajsza rocznica zatonięcia ORP ,,Grom''
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.13320517539978