Wczorajsza rocznica zatonięcia ORP ,,Grom''
4 maja 1940 roku w norweskim fiordzie Rombaken zatonął polski niszczyciel (według ówczesnej nomenklatury ,,kontrtorpedowiec'') ORP ,,Grom''. Był on siostrzaną jednostką ORP ,,Błyskawica'', którą zastąpił na tym samymy miejscu dzień przed swoją tragedią. ,,Grom'' wraz ze swoją siostrą i ,,Burzą'' miał za zadanie patrolowanie wód w okolicy Narwika, a także ostrzeliwanie jednostek przeciwnika na lądzie.
Niemcy rozlokowali na lądzie liczne działa, którymi ostrzeliwano alianckie okręty, a także non stop wysyłali kolejne bombowce w celu bombardowania. ,,Grom'' w takcie swej służby na wodach okalających Narwik wykazywał się wyjątkową zajadłością w niszczeniu niemieckich stanowisk i ich linii komunikacyjnych, przez co został przezwany przez Niemców Menschenjägerem - łowcą ludzi. W dniu 3 maja załoga ,,Groma'' wystrzeliła ponad 500 sztuk amunicji, rozwalając z drobny mak niemieckie pozycje na lądzie, w tym zamaskowane stanowisko artylerii. Załoga mimo zmęczenia była jednak w stałej gotowości bojowej nawet w nocy. Problemem okazał się stan ropy, której zostało mało po ciągłym manewrowaniu. Okręt został zatrzymany w miejscu, jednak jego maszyny zostały utrzymane pod pełną w celu natychmiastowego ruszenia w razie konieczności. Przy okręcie poruszały się ciągle jeszcze dwa angielskie niszczyciele, dzięki czemu mogły skupić na sobie ostrzał przeciwnika. Rankiem 4 maja pogoda była spokojna, jednak niebo było zachmurzone, co utrudniało jego obserwację. Było kilka minut po 8 rano, gdy obserwatorzy z ,,Groma'' zauważyli nadlatujące na wysokości 2700 metrów dwa bombowce Heinkel He 111. Polscy artylerzyści zamierzali otworzyć ogień, kiedy na wysokości ponad 5500 m, zauważono trzeci bombowiec. Była to wyskokość wykraczająca zasięgowi dział plot. Na okręcie rozkazano jeszcze załodze maszynowni przejście na 150 obrotów, rozkaz potwierdzono jednak było już za późno. Wiązka 6 bomb została zrzucona. 3 chybiły jednak pozostałe jakimś cudem przy ataku z takiej wysokości osiągnęły cel. Jedna z bomb rozerwała poszycie prawej burty na wysokości kotłowni, druga trafiła w wyrzutnię torped nr 2, powodując eksplozję zbiornika sprężonego powietrza, nie doprowadzając jednak do wybuchu torped, jak to przyjęło się mówić i jest często w książkach (przy czymś takim okręt momentalnie by wyleciał w powietrze). Trzecia z bomb doprowadziła zaś do ciężkich strat w obsłudze dział plot. i działa nr 3. ,,Grom'' przechylił się na prawą burtę a następnie złamał w pół. Tragedia byłaby znacznie większa gdyby nie bohaterstwo II mechanika, porucznika Aleksego Krąkowskiego, jedynego poległego oficera, który nie bacząc na grożące niebezpieczeństwo wrócił pod pokład do maszynowni i nie dopuścił do wybuchu kotłów okrętowych. Członkowie załogi pospiesznie wskakiwali do zalanej ropą lodowatej wody, część z nich utonęła. Tak wspominał to pan Jan Pawlica:
,,GROM łamał się w miejscu eksplozji. Dziób i rufa unosiły się szybko w górę. Wylazłem za reling. Było już bardzo wysoko. Ubrany sportowo w podkoszulkę i spodenki, czułem strach przed lodowata wodą. Nie było czasu do namysłu. Zjechałem po burcie do lodowatej wody, która parzyła jak ukrop. Podświadomość nakazywała ucieczkę od tonącego okrętu jak najdalej. Po chwili gdy obejrzałem się w stronę okrętu, złożony niczym scyzoryk z pionowo wysoko uniesionym dziobem i rufą, za którą błyszczały w słońcu śruby napędowe, pogrążał się w morzu. Gdy obejrzałem się ponownie, nie było go już na powierzchni wody''.
Tragiczny los spotkał również tych, którzy w momencie ataku znajdowali się w rufowych pomieszczeniach. Przez eksplozje deformacji uległo poszycie, co doprowadziło do braku możliwości otwrcia niektórych drzwi pod pokładem, przez co uwięzionych zostało kilkudziesięciu polskich marynarzy, przez co tonęli bez możliwości jakiegokolwiek ratunku razem z okrętem. Marynarze, którym udało się opuścić okręt wpominali potem głośnie krzyki kolegów z załogi wzywających Boga, proszących o pomoc, wołających swe matki i wznoszących patriotyczne okrzyki do końca dopóki rufa nie znikła pod wodą. Cały dramat trwał niespełna 3 minuty. Niemcy, widząc dzieło swego lotnictwa otwarli ogień z wszystkiego co mieli do polskich bezbronnych rozbitków w wodzie, którym na pomoc natychmiast przyszły angielskie niszczyciele, które osłoniły ich swoimi burtami. Akcja ratunkowa trwała 40 minut. Zgnięło 59 członków załogi (1 oficer, 25 podoficerów i 33 marynarzy).
,,GROM łamał się w miejscu eksplozji. Dziób i rufa unosiły się szybko w górę. Wylazłem za reling. Było już bardzo wysoko. Ubrany sportowo w podkoszulkę i spodenki, czułem strach przed lodowata wodą. Nie było czasu do namysłu. Zjechałem po burcie do lodowatej wody, która parzyła jak ukrop. Podświadomość nakazywała ucieczkę od tonącego okrętu jak najdalej. Po chwili gdy obejrzałem się w stronę okrętu, złożony niczym scyzoryk z pionowo wysoko uniesionym dziobem i rufą, za którą błyszczały w słońcu śruby napędowe, pogrążał się w morzu. Gdy obejrzałem się ponownie, nie było go już na powierzchni wody''.
Tragiczny los spotkał również tych, którzy w momencie ataku znajdowali się w rufowych pomieszczeniach. Przez eksplozje deformacji uległo poszycie, co doprowadziło do braku możliwości otwrcia niektórych drzwi pod pokładem, przez co uwięzionych zostało kilkudziesięciu polskich marynarzy, przez co tonęli bez możliwości jakiegokolwiek ratunku razem z okrętem. Marynarze, którym udało się opuścić okręt wpominali potem głośnie krzyki kolegów z załogi wzywających Boga, proszących o pomoc, wołających swe matki i wznoszących patriotyczne okrzyki do końca dopóki rufa nie znikła pod wodą. Cały dramat trwał niespełna 3 minuty. Niemcy, widząc dzieło swego lotnictwa otwarli ogień z wszystkiego co mieli do polskich bezbronnych rozbitków w wodzie, którym na pomoc natychmiast przyszły angielskie niszczyciele, które osłoniły ich swoimi burtami. Akcja ratunkowa trwała 40 minut. Zgnięło 59 członków załogi (1 oficer, 25 podoficerów i 33 marynarzy).
Ocaleni polscy marynarze zostali przekazani na pancernik ,,Resolution'', z którego zabrała ich ,,Burza'' do Harstad, gdzie trafili na okręt szpitalny Atlantis. Rozbitkowie zostali podzieleni na dwie grupy - ranni pozostali na okręcie szpitalnym, a zdrowi od razu zostali przewiezieni do Anglii i zaokrętowani na ORP ,,Gdynia''. Kapitan ,,Groma'' kmdr por. Aleksander Hulewicz został odznaczony przez Jerzego VI orderem Distinguished Service Order, ale do końca swojej kariery nie powierzono mu już samodzielnego dowództwa na jakimkolwiek okręcie. Nie rozpoczęto żadnego śledztwa względem niego przez brak dopetrzenia się żadnego zaniedbania.
Część ocalałej załogi ,,Groma'' obsadziła następnie niszczyciel ,,Ouragan'', a część trafiła w październiku tego samego roku na nowego ,,Pioruna'', który zapisał przy sobie wiele wielkich wyczynów, nie tylko tych związanych z akcją przeciwko ,,Bismarckowi'', ale to temat na kolejną dzidę. Poniżej jeden z polskich marynarzy, który zginął na ,,Gromie''.
Część ocalałej załogi ,,Groma'' obsadziła następnie niszczyciel ,,Ouragan'', a część trafiła w październiku tego samego roku na nowego ,,Pioruna'', który zapisał przy sobie wiele wielkich wyczynów, nie tylko tych związanych z akcją przeciwko ,,Bismarckowi'', ale to temat na kolejną dzidę. Poniżej jeden z polskich marynarzy, który zginął na ,,Gromie''.