Podróż rowerem Chałupki - Triest

323
Siema. Od 8 lat marzyłem o tym aby przeżyć długą podróż rowerową. Marzyłem o podróży na sam Gibraltar ale nie otrzymałem tyle urlopu (potrzebowałbym około 2 miesiące). Zdecydowaliśmy się skrócić więc podróż do 1 tysiąca kilometrów na trasie Chałupki - Triest. Przewyższenie ok. 12 km. Plan był taki: wyjeżdżamy 5 sierpnia z Chałupek a kończymy 20 sierpnia. Wybraliśmy trasę przez Czechy, Słowację, Austrię, Słowenię aż do włoskiego Triestu. Kiedy mama mnie zapytała po co to robię, odparłem: "jadę zjeść pitce".
Podróż rowerem Chałupki - Triest
To, co tutaj widzicie to nie to, co myślicie. To nie jest rower a broń do walki ze starą, ponurą przyjaciółką, z którą zmagam się już kilka lat. Przed wyjazdem było ciężko. Znacie symptomy, jednak najgorszym było ciągłe osłabienie ciała. Przed wyjazdem zastanawiałem się wilokrotnie: jak ja dam radę? Jak się później okazało - zupełnie bezpodstawnie bo 2 - tygodniowe oderwanie od rzeczywistości wyrwało mnie z owego stanu brutalnie i bez zawahania.
Podróż rowerem Chałupki - Triest
To, co widzicie na zdjęciu to nasz pierwszy nocleg w Czechcach. Spaliśmy w dziczyźnie - ja w hamaku, pod tarpem, kumpel w namiocie. Podróż zaczęła się chropowato, szło jak po waflu. Deszcz praktycznie 24/7 towarzyszył nam przez całe Czechy. Pierwszej nocy spadło 35 mm deszczu. Aby się skitrać, swoje bagaże musieliśmy wnieść w środek lasu, na niewielką górkę bo tylko tam byliśmy z dala od oczu myśliwych, których wszędzie było pełno. Trzeba było się ukrywać bo przejeżdżali obok nas, obczajając kim jesteśmy. Woleliśmy zniknąć im z oczu. Prali w ten deszcz do zwierzyny całą noc, porozstawiani po ambonach ale wybraliśmy nocleg tak, żeby był kulochwyt w razie gdyby któryś z nas został pomylony z dzikiem i miał zarobić kulkę w tyłek. Przyznam, że nie spało się zbyt dobrze. Gdy wstaliśmy, okazało się że wszystko zostało zalane nocą i rowery trzeba było rozebrać, po czym nieść przez ok. 300 metrów żeby w ogóle wyjść z lasu. W butach gnój, wszystko mokre jak skurwensyn ale na twarzach i tak pojawiał się uśmiech tak więc brudni, mokrzy i ubłoceni ale szczęśliwi, ruszyliśmy w dalszą podróż.
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Całe szczęście, kumpel zabrał dwa komplety odzieży przeciwdeszczowej. Tanie, podstawowe OP - 1 ale wystarczyło. Służyła nam przez następne 5 dni, kiedy deszcz dawał się we znaki, padając praktycznie przez cały czas. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Czech, sytuacja z trudnej zamieniła się w bardzo trudną bo oprócz deszczu, temperatura spadła do 10 stopni i zaczął wiać zajebisty deszcz ale nie poddawaliśmy się - żeby rozchmurzyć nastroje, gadaliśmy totalne bzdury bez ładu i składu i śpiewaliśmy jak pojebani xD Pomagało bo taki hardkor można było tylko zbrechać, inaczej człowiek by zwariował. W ostatnią noc w Czechach, zdecydowaliśmy się przenocować w hotelu żeby wysuszyć ciuchy i wyspać się w normalnym łóżku a nie walczyć z wilgocią w lesie. Śmierdzieliśmy jak dwa skunksy albo gorzej xD
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Pierwszy nocleg w Słowacji i pierwsze uśmiechy słońca. Pierwsza bezdeszczowa noc. Postanowiliśmy to uczcić, więc poszliśmy do jakiegoś sklepu i kupiliśmy sobie baterię piw, które pochłonęliśmy tej nocy przy ognisku. Tańczyliśmy, śmialiśmy się jak świry, szczęśliwi że w końcu wyśpimy się w suchych i ciepłych warunkach. Było bosko, chociaż następnego ranka już nie bo kac zmusił nas do wyjazdu dopiero o 11 rano. No nic, przynajmniej wysuszyłem lustrzankę na słońcu - zamokła we wcześniejszej podróży. Mocno we znaki dawały mi się kolana. Bolały każdego dnia od samego rana i zastanawiałem się czy się nie rozwalą totalnie, jednak każdego następnego dnia, ból zaczynał się później, aż do momentu całkowitego ustania. Wszystko nam zaczęło smakować. Kanapka, snickers, herbata... Najlepsza była woda prosto ze źródełek. Znaleźliśmy magiczną studnię w środku lasu, zaraz koło kapliczki Matki Boskiej. Woda z niej smakowała jak Niebo, pewnie sam Jezusek bosą stópkę w niej zamoczył. Przetrwaliśmy najtrudniejszy, przynajmniej dla mnie, etap podróży. Moje kolana musiały się przystosować do takiego wysiłku i udało się. Myśli w głowie miałem coraz pogodniejsze, z każdym dniem myślałem coraz mniej i mniej, aż do ich całkowitego zatrzymania. Przestałem myśleć werbalnie a zamiast tego, zacząłem bardziej czuć, synchronizowałem się ze środowiskiem. To było niesamowite. Ciekawie zachowywało się moje ciało - na początku, po całym dniu podróży (pokonywaliśmy dziennie 70 - 110 km, spalając 6 - 8 tyś kalorii), bolały mnie uda z przodu. Później też z tyłu, następnie po bokach, łydki, tyłek, dół pleców... Na koniec podróży czułem już, że naciskając pedał napędzający rower, mnie (96 kg) oraz 30 kg obciążenia, zaangażowane jest całe moje ciało a do domu wróciłem kwadratowy. Ta podróż to był niesamowity trening fizyczny i mentalny, ale o tym później.
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Następny przystanek: Wiedeń. Znów zaczęło padać, ale mieliśmy to w dupie, przestaliśmy na to zwracać uwagę. Wiedeń nie zrobił na mnie wrażenia, nie chciałem tam jechać ale kumpel bardzo chciał a więc pojechaliśmy. Po drodze ulepszyliśmy zestaw deszczaków - w sklepie wędkarskim kupiliśmy zajebiste, kulturalne i wygodne kostiumy wędkarskie. Ależ to był awans - z gównianego, chińskiego kubraczka z odpadającymi guzikami na porządny, zielony zestaw Janusza Wędkarza za 15 ojro. Poczuliśmy się jak Władcy Szos. To było genialne, można było cisnąć i po 200 km dziennie. W wędkarskim zobaczyli że jak debile zaparkowaliśmy rowery przed sklepem na parkingu. Gdy weszliśmy do środka, sprzedawcy zaczęli pytać skąd jesteśmy, dokąd jedziemy i czy jesteśmy normalni. Gdy odpowiedziałem, że jedziemy z Polski do Włoch na pitce, gość na mnie spojrzał i zaczął się śmiać. Nazwał nas świrami, jeszcze raz zarechotał i pożegnaliśmy się serdecznie. Deszcz zaczął walić tak, jakby aniołom w niebie puściły zwieracze ale zmotywowani nowym ekwipunkiem, naciskaliśmy pedały mocno i dziarsko jak nigdy wcześniej. Morale było wyśmienite, choć pogoda chciała nas zatrzymać. Nie dała rady choć się bardzo starała. To był świetny dzień, czuliśmy że możemy zrobić wszystko i wszędzie dojechać, choćby bez snu i jedzenia. Jechaliśmy, śmialiśmy się, opowiadaliśmy sobie kawały a żadne realia nas nie mogły powstrzymać.
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Tutaj już czuliśmy, że poziom trudności się zacznie podnosić. To, co widzicie to końcówka Dolnej Austrii a w tle majaczą góry Koryntii, przez które mamy się wspinać. Zaczęliśmy czuć delikatny dreszczyk bo nie wiadomo było jak trudno będzie, jak to zniesiemy itd.
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Jebłem. W Austrii mają jaja. Nie dość, że używają logo N64 to jeszcze nazwali firmę Niggas. Szkoda, że nie produkują węgla bo by był komplet punktów xD
Podróż rowerem Chałupki - Triest
SMS od mamuśki: -Gdzie jesteście?
-W Afryce xD

Ktoś na polu kempingowym umieścił sobie taki różne imitacje zwierząt dla beki. Padał tej nocy deszcz jak jasny gwint a ja nie mialem gdzie rozbić hamaku, więc rozbiłem prowizoryczne schronienie z tarpa i spałem na glebie To nie była lekka noc xD
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Widoki w niskich Alpach zaczęły być naprawdę oszałamiające ale to co zobaczyliśmy później, totalnie rozwaliło nam berety.
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Dotarliśmy do Grazu. Do tej pory, na szczycie listy pięknych miast była Praga, jednak Graz wciągnął ją nosem. Niesamowicie piękne miasto. To nie był najtrudniejszy etap naszej podróży ale dotarliśmy tam totalnie wykończeni. Pokonaliśmy 110 km, słońce grzało całą drogę. Jeszcze była niedziela i nie mieliśmy gdzie kupić prowiantu, nawet o wodę było ciężko, więc pokonaliśmy ten dystans tylko na jakichś płatkach. Było ciężko. Znalazłem jakiś camping, nawet nie sprawdzałem zdjęć. Pierwszy lepszy. Gdy do niego dotarliśmy, okazało się że mamy do dyspozycji: pralki, suszarki, prysznice, sauny, AUTOMAT Z PIWEM, bar, restaurację a nawet ogromny, głeboki na kilka metrów basen. Trudno mi ocenić jak wielki był ale myslę, że minimum 70x70 metrów. Poszedłem się wykąpać ale byłem tak wyssany z energii, że po 10 metrach musiałem zawrócić bo chyba bym się utopił xD
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Mniej więcej połowa drogi między Grazem a Klagenfurtem. To była chyba najlepsza noc w moim życiu i na łożu śmierci chcę o niej pamiętać. Zasnąłem koło 4 nad ranem, to był 12 sierpnia - noc perseidów. Położyłem się na mchu, w śpiworze. Było ciepło, delikatne podmuchy wilgotnego wiatru tworzyły przyjemną, mięciutką aurę. Czuliśmy się bezpiecznie. Chyba ten mięciutki mech sprawiał, że echo prawie się nie rozchodziło. Było jasno, świecił księżyc a niebo usiane było gwiazdami. Widoczność doskonała, na niebie zero chmur a w tle ciurkał strumień. Czułem się tak dobrze, że nawet nie myślałem o spaniu, gapiąc się w spadające meteory jak zahipnotyzowany. Nie spałem długo ale nstępnego dnia, wyruszając o 7 rano, byłem niewyobrażalnie pełny energii. Piękno, którego doświadczyłem tej nocy, naładowało mnie siłą, której chyba nie można było powstrzymać. Dobrze, bo następnego dnia dostaliśmy w pizdę tak, jak nawet szkudny kot nie dostaje xD
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Stalowy rumak w pełnej krasie, aż się pindol kurczy. Zwykły, tani model Unibike za 3500 zł. Nie potrzeba cudów, żeby jechać duże dystanse. Jedyne czego potrzeba to sprawny sprzęt i wygodne siodełko (tutaj Brooks B17 - polecam każdemu).
Podróż rowerem Chałupki - Triest
To było dopiero szkolenie. Wjeżdżaliśmy na pierwsze 1700 m n.p.m. Nie dość, że z nieba lał się żar, to jeszcze przewyższenie dawało się we znaki jak cholera. Ale cisnęliśmy ile fabryka dała, wspinając się metr za metrem. W miarę jak poruszaliśmy się w górę, zaczęły nas niepokoić symbole zakazu wjazdu, ale nie mogliśmy zawrócić bo musielibysmy nadrabiać około 60 km, objeżdżając górę a to nie wchodziło w grę. Parliśmy więc do przodu. Później okazało się, że cała góra należała do jakiejś rodziny rolników, którzy właśnie tam hodowali bydło. Teren był mega odosobniony i nie widzieliśmy człowieka od wielu godzin. Gdy dotarliśmy na szczyt, załamałem się. Dojechaliśmy do ogromnej bramy z drutem kolczastym, podłączonej do prądu. Nie wiedzieliśmy co mamy robić, a widoki były przecudowne. Pieściły zmysły, bombardując oczy bezkresnym, hipnotyzującym pięknem, starając się odciągnąć uwagę od głebokiej dupy, w jakiej się znaleźliśmy. Siadłem na brzegu drogi i zacząlem się zastanawiać co robić dalej. Znalazłem komentarz na aplikacji rowerowej jakiegoś MTB - owca o jakiejś ścieżce, która prowadzi najpierw na północny wschód, później na północny zachód, po czym mieliśmy dotrzeć do jednej chatki, później do drugiej a na koniec prosto w dół i dalej na cywilizowany szlak. Komentarz sprzed 6 lat ale nie mieliśmy opcji innej niż podążanie tym tropem.
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Udało się. Nie wzięliśmy tylko pod uwagę jednego: komentarz był napisany prze MTB-owca, więc musieliśmy zjeżdżać single trackiem, co raczej nie jest najlepszym pomysłem gdy jedziesz obładowanym po brzegi turystykiem. Dodatkowo, po drodze widzieliśmy kilka tabliczek z logiem Red Bull. Nie wiem co to znaczyło, może mieli tam jakąś specjalną trasę dla świrów, tak to wyglądało. Rower przetrwał taki wpierdol, że myślałem że się rozpadnie ale był dzielny tak samo jak my. Tylko koło miałem lekko zcentrowane ale to dlatego, że wyjebałem się na prostej drodze jak jakiś debil w Czechach xD Ten zjazd nie był tak przyjemny jak następne ale był mega ciekawy bo wychodząc z chaszczy, trafiliśmy na restaurację gdzie siedzieli i imprezowali Austryjacy. Było ich tam, kurna chata, z 30 i gapili się jak na debili gdy przerzucaliśmy rowery przez kilka ogrodzeń, gdzie nas w ogóle nie powinno być. Na tem etapie już braliśmy te rowery z całym ekwipunkiem jak jakąś betkę, zmotywowani aby opuścić pokład w zorganizowanym pośpiechu. Austryjacy są deczko pojebani jeśli chodzi o zasady więc szybko się ulotniliśmy. No ale przetrwaliśmy to wyzwanie i byliśmy z siebie naprawdę mega dumni, to był niesamowity dzień. Następnego dnia miało być jeszcze bardziej przejebane xD
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Powyżej Vrsić, szczyt w Słowenii i Vurzenpass (przesmyk między Austrią a Słowenią), jeden z najbardziej przejebanych podjazdów w całej Europie - 24%. Balibyśmy się gdybyśmy o tym wiedzieli, jednak byliśmy skupieni na tym, aby szybko wyruszyć i jak najszybciej wbić się na szczyt, po czym z niego zjechać. Ten dzień to była walka z czasem bo około 15 miała nadejść konkrtena burza. Wszyscy zaprzeczali i olewali sprawę ale jakoś miałem nosa, że jebnie. No i jebło tak, że hej. W połowie drogi przez Wurzenpass spotkaliśmy Chorwata, który podróżował od dwóch miesięcy. Powiedział, że przełęcz pokonuje na dwa razy, spędzając noc w połowie.
-A Wy kiedy przejechaliście Wurzenpass?
-Koło 7:30 - spojrzałem na zegarek. Gość patrzył na mnie jak na wariata.
-Nie wiedzieliśmy że to jest tak przejebane i po prostu tu pojechaliśmy.
Zrobił oczy jak 5 zł. Dołączył do nas tego dnia i świetnie się podróżowało. Wjechaliśmy na szczyt około 15, odpoczęliśmy pół godziny i zjazd. To było coś niesamowitego, lecieliśmy po tych serpentynach do 75 km/h, wyprzedzając samochody a za nami z gór schodziła burza, strzelając po graniach piorunami. Widok jak na filmach, aż ciary szły po plecach. Ścigaliśmy się ze stalowo - mrocznym masywem wkurwionej burzy, która chciała nas dorwać. Na samiutkim dole, dojechaliśmy do pierwszego domu jaki widzieliśmy od samego szczytu, skryliśmy się pod jego dachem i wtedy jebło. Ależ to była rzęsista i brutalna burza ale na szczęście byliśmy bezpieczni.
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Tutaj już Triest i okolice. Po drodze mieliśmy jeszcze noclegi nad Soczą, cudowną rzeką w Słowenii. Krystaliczna, lazurowa, zimna woda i wartki strumień, zapierało dech w piersiach. Krajobraz od wielu kilometrów był już płaski, pokonaliśmy najtrudniejsze odcinki, ciesząc się w głebi duszy, że daliśmy radę. Znów się wyjebałem jak melepeta, znów niegroźnie xD

Po przyjździe byliśmy mega zmęczeni ale przyjechaliśmy 1 dzień wcześniej niż planowaliśmy. Chcieliśmy pozwiedzać ale byliśmy tak styrani, że spaliśmy prawie cały dzień. Wieczorem, w hotelowym patio jacyś Włosi dawali koncert w wersji unplugged. Poznaliśmy jakichś ludzi, kupowaliśmy piwo, przysiadł się jeden typek, który prawie nic nie mówił, tylko patrzył na nas czerwonymi oczami. Nic nie mówiąc, wyciągnął coś, co wytłumaczyło jego czerwone oczy i wtedy koncert ze świetnego, zamienił się w światowe mistrzostwo operowania gitarą, bębnami i głosem jaki mogłem sobie wyobrazić. Później poszliśmy nad morze i kontynuowaliśmy eskapadę w kilkuosobowej grupie składającej się z Czeszki, dwóch Niemców, Niemki, Holendra, Hiszpana i Francuza. Kumpel do nas nie dołączył, zmogło go zmęczenie. To był finał naszej podróży. Po powrocie, miałem mentalną i fizyczną siłę tak wielką, że 4 tygodnie po powrocie spełniłem swoje drugie wieloletnie marzenie - przebiegłem maraton. Ta mentalna i fizyczna siła utrzymuje się do dziś. W trudnych chwilach przypominam sobie, że jeśli coś takiego zrobiłem to jestem w stanie zrobić też inne trudne rzeczy. Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do końca moich wysrywów, o ile znalazł się choć jeden - pozdrawiam Ciebie i pamiętaj: walcz do końca. Następny dzień może być dobry, nawet jeśli dzisiejszy wygląda jakby gówno się zesrało. Pozdrawiam i serdecznie wypierdalam.
Podróż rowerem Chałupki - Triest
Podróż rowerem Chałupki - Triest
A pitca była średnia. Smakowała jakby przygotował ją niewidomy z porażeniem zmysłu smaku. Ale i tak weszła jak złoto!
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.18886399269104