100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza

6
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
Sporo Wam pisałem o Kresach i długo myślałem nad nowym tematem. Stwierdziłem, że w kontekście wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej warto będzie przypomnieć bardzo podobną historię z przeszłości. I upamiętnić bohaterów - tak ówczesnych, jak współczesnych - broniących polskich granic. Jeśli dzidka się spodoba, za kilka dni pojawi się kontynuacja.
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
18 marca 1921 roku traktatem ryskim i wytyczeniem granicy polsko-sowieckiej zakończyła się wojna polsko-bolszewicka. Jednak jeśli ktoś myśli, że zapanował wówczas pokój, to się srodze myli. Związek Radziecki nigdy nie pogodził się z granicami Polski, a traktat ryski uważał za rozwiązanie tymczasowe. Już w 1920 roku zlecono Zarządowi Wywiadowczemu Sztabu Generalnego Armii Czerwonej (zwany Razwieduprem) i wydziałowi zagranicznemu bezpieki OGPU (zwanej Zakordatem) przygotowanie działań dywersyjnych po polskiej stronie granicy.
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
Główną bazą szkoleniową terrorystów był Mińsk, leżący po sowieckiej stronie. Tam formowano oddziały dywersyjne, które przerzucano nad granicę. Następnie po jej przekroczeniu dywersantów zasilali lokalni sympatycy i członkowie partii komunistycznych, oraz wszelkiej maści przestępcy, pełniący też rolę przewodników i tłumaczy. Poza napadami, bandy dywersyjne zajmowały się też agitacją i propagandą komunistyczną, kreując się na "ludowych mścicieli". Celem Sowietów było wzniecanie stałego poczucia zagrożenia i stworzenia bolszewickiego ruchu partyzanckiego na Kresach, a następnie oderwanie ich od Polski.

Ot, takie "zielone ludziki" A.D. 1921.
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
Pogranicze kusiło nie tylko sowieckich dywersantów. Po wojnie polsko-bolszewickiej Kresy Wschodnie przypominały prerie Dzikiego Zachodu. Były to tereny biedne, wyniszczone i rozgrabione wskutek wielu lat walk od 1914 roku. W dodatku - w wielu miejscach, jak widać na mapie - słabo zaludnione. W dużej mierze pozbawione dobrych dróg, za to pełne gęstych lasów i mokradeł. Długa na 1412 kilometrów granica była słabo strzeżona, z nielicznymi posterunkami Policji Państwowej i jednostkami wojska.
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
Pogranicze kusiło nie tylko sowieckich dywersantów. Po wojnie polsko-bolszewickiej Kresy Wschodnie przypominały prerie Dzikiego Zachodu. Były to tereny biedne, wyniszczone i rozgrabione wskutek wielu lat walk od 1914 roku. W dodatku - w wielu miejscach, jak widać na mapie - słabo zaludnione. W dużej mierze pozbawione dobrych dróg, za to pełne gęstych lasów i mokradeł. Długa na 1412 kilometrów granica była słabo strzeżona, z nielicznymi posterunkami Policji Państwowej i jednostkami wojska.
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
Wiele pisał o tym Sergiusz Piasecki (na zdjęciu), jeden z najlepszych polskich powieściopisarzy, którego książki były zakazane w PRL. On sam po wojnie polsko-bolszewickiej tułał się, pozbawiony majątku i wykształcenia. Imał się różnych zająć - grał w karty, fałszował czeki, był nawet w branży porno. Znał jednak świetnie pogranicze, oraz języki białoruski i rosyjski. Jego zdolności dostrzegł polski wywiad i zatrudnił go. Jednak dochód ze służby był zbyt mały, więc Piasecki sam zaczął zajmować się przemytem. Uzależnił się jednak od narkotyków i pod wpływem kokainy napadł z bronią na dwóch kupców. Trafił za to do więzienia, gdzie napisał swoją najsłynniejszą powieść - ''Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy'', oraz autobiografie: ''Piąty etap" i "Bogom nocy równi". Jak sam zaczął swoją książkę:

''Wódkę piliśmy szklankami. Kochały nas ładne dziewczyny. Chodziliśmy po złotym dnie. Płaciliśmy złotem, srebrem i dolarami. Płaciliśmy za wszystko: za wódkę i za muzykę. Za miłość płaciliśmy miłością, nienawiścią za nienawiść...''
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
Poza Sowietami i przemytnikami, niespokojnie było też na granicy z Litwą, oraz na Wołyniu i w Galicji. Na tej pierwszej kwitł przemyt i dywersja sponsorowane przez litewski wywiad w zemście za zajęcie przez Polaków Wilna, na tych drugich - terroryzm nacjonalistów ukraińskich z Ukraińskiej Organizacji Wojskowej (UWO). Ukraińców zresztą mocno wspierali pieniędzmi i bronią i Litwini, i Sowieci, i Niemcy - ci ostatni zresztą prowadzili z Polakami wojnę celną i bojkotowali polskie towary. Słowem - ludność polska żyła w stałym zagrożeniu. Nierzadko urzędnicy i ziemianie sami musieli pełnić rolę policji w swoich rejonach, śpiąc z bronią dosłownie pod ręką, na wypadek zbrojnego napadu. Nieprzypadkowo więc granice wschodnie nazywano "Meksykiem".
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
Ataki sowieckich band dywersyjnych zaczęły się na przełomie 1921/1922 roku. W samych latach 1921-1923 dokonali 259 ataków terrorystycznych. Przykładowo, w styczniu 1923 roku banda sowiecka napadła na miasteczko Czuczewicze, gdzie zrabowała 14 mln marek polskich, rozbiła posterunek Policji, a wójta wysmagała batem za "ciemiężenie ludności".

Chociaż polska Policja i Straż Graniczna reagowały, jak mogły (aresztowano 313 osób, z czego 199 skazano na karę śmierci), to widać było, że radzą sobie coraz gorzej. Brakowało infrastruktury - strażnic, posterunków, dróg do nich, kabli. Policjanci z braku kwater mieszkali w chłopskich chatach, więc wszyscy wiedzieli o ich planach i działaniach. Polskie siły reagowały za wolno. W dodatku były to siły zbyt szczupłe do pilnowania absolutnie wszystkiego na Kresach.
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
W 1924 roku doszło do przełomu. Tylko w tym roku doszło do aż 189 ataków terrorystycznych i 28 sabotażowych. Zginęły 54 osoby, a z 1000 dywersantów - ujęto tylko 146.

Trzy z ataków były wyjątkowo bezczelne. Pierwszy miał miejsce w nocy 18 na 19 lipca na miasteczko Wiszniew, gdzie banda sowiecka otoczyła miasteczko, rozbiła posterunek Policji, zabijając jej komendanta i zaczęła plądrować miejscowość. Potem dokonała rajdu po okolicznych wsiach, ograbiła je i urządziła komunistyczny wiec. Była to jedynie przygrywka.
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
W nocy z 3 na 4 sierpnia 150 terrorystów, uzbrojonych nawet w karabiny maszynowe, uderzyło na miasteczko Stołpce. Chociaż polskim policjantom udało się odeprzeć szturm na starostwo powiatu, gdzie była kasa skarbowa, oraz komendę Policji, to bandyci zajęli stację telegrafu, podpalili dworzec kolejowy, ograbili wszystkie sklepy i magazyny, a na koniec rozbili więzienie, skąd uwolnili przetrzymywanych tam komunistów. Na koniec jeszcze rozbili ścigającą ich grupę policyjną i uciekli za granicę sowiecką. Zginęło 7 policjantów i 1 urzędnik.
100 lat od powstania Korpusu Ochrony Pogranicza
Kolejny atak miał miejsce na pociąg do Łunińca w rejonie stacji Łowcza 23 września. Sowiecka banda, przebrana w kolejarskie mundury, rozkręciła tory i ostrzelała pociąg. Następnie wtargnęła do niego i ograbiła wszystkich pasażerów. Wśród nich byli wojewoda poleski, Stanisław Downarowicz; komendant okręgowy Policji, Józef Mięsowicz i senator Bolesław Wysłouch. Bolszewicy wszystkim zabrali ubrania, każąc im jechać w kalesonach, a na zagrabione mienie wystawili ''pokwitowania''. Potem odczepili lokomotywę i odjechali nią na sowiecką stronę. Podobny napad miał miejsce na pociąg do Baranowicz 3 listopada, gdy bolszewicy - dobrze uzbrojeni w karabiny, pistolety i granaty - zatrzymali go, po czym obrabowali wagony pocztowy i bagażowy, zabijając jednego policjanta. Następnie odczepili lokomotywę i odjechali.

Miarka się jednak przebrała i Polska zareagowała twardo, a dni bandytów były policzone... ale o tym w następnej części.

To na razie tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów

14
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Witam wszystkich ponownie, znowu z rocznicowym postem.

Wczoraj, 8 września, minęła 80. rocznica bitwy pod Rząbcem (powiat włoszowski) stoczonej 8 IX 1944 r. - największej bitwy Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych i największego zwycięstwa polskiego podziemia nad komunistyczną partyzantką.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Brygada Świętokrzyska powstała 11 sierpnia 1944 r. na Kielecczyźnie. Jej dowódcą był ppłk Antoni Szacki "Bohun" (na zdjęciu). W 1944 r. liczyła 822 ludzi w dwóch pułkach - 202. Ziemi Sandomierskiej i 204. Ziemi Kieleckiej. Jednostka wywodziła się z tego odłamu NSZ, który nie scalił się z AK - Związku Jaszczurczego. Związek Jaszczurczy uznawał bowiem, że Armia Krajowa postępuje bardzo lekkomyślnie, współdziałając z Sowietami i ujawniając przed nimi swoje struktury. Doprowadzało to do masowych aresztowań i wywózek. NSZ-ZJ uważał zaś Sowietów za wrogów równych Niemcom i traktował ich jako okupantów, których trzeba niszczyć.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Tak się złożyło, że w rejon działania Brygady trafił tam również oddział Armii Ludowej - komunistycznej partyzantki. Armia Ludowa słynęła z napaści, podpaleń, grabieży, morderstw i gwałtów. Na koncie miała także liczne mordy na Żydach (np. pogrom w Ludmiłówce, gdzie zamordowali ponad 100 Żydów!) i żołnierzach Armii Krajowej, czy Narodowych Sił Zbrojnych (np. mordy w Owczarni, czy Drzewicy), a także kolaborację z Gestapo. Była to de facto sowiecka agentura w Polsce i sporą część jej członków stanowili instruktorzy z sowieckiego wywiadu GRU i NKGB. Poza nimi liczni byli też Żydzi i pospolici kryminaliści, skazywani często jeszcze przed wojną. Jej głównym zadaniem, poza grabieżą i mordami, było zwalczanie polskiego podziemia niepodległościowego i przygotowywanie Polski do sowietyzacji.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Oddział, o którym mowa, dowodzony był przez Tadeusza Grochala "Tadka Białego" (na zdj.). Grochal był znanym w okolicy mordercą i bandytą, którego oddział już rok wcześniej rozbiła AK, a o pomoc przed nim ludność błagała nawet Niemców! Gdy tylko jego banda pojawiała się w okolicy, okoliczni chłopi ściągali niemiecką żandarmerię i wraz z nią tropili komunistów.

28 października 1943 r. na polecenie mjr Mieczysława Tarchalskiego "Marcina" oddziały AK w pow. włoszczowskim przystąpiły do rozprawy z bandą Grochala. Gdy ten zaczął rabować i palić wieś Karczowice, został otoczony przez oddział AK. Gdy banda nie chciała się poddać, AK-owcy prawie wszystkich wystrzelali. Sam Grochal zdołał zbiec i odtworzyć bandę. Do bandy Grochala w lipcu 1944 r. dokooptowano 11-osobową grupę spadochroniarzy NKGB "Szturm" dowodzoną przez mjr Iwana Karawajewa. Oddział zasiliło wielu dezerterów z niemieckich policyjnych formacji wschodnich, odpowiedzialnych za liczne zbrodnie za okupacji - Rosjan, Ukraińców, Azerów. Oddział liczył w sumie ok. 200-250 ludzi.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
8 września 1944 r. oddział Grochala i Karawajewa pod Rząbcem pojmał 12-osobowy patrol z Brygady Świętokrzyskiej ppor. Franciszka Bajcera "Sanowskiego" (na zdj.). Ci udawali się do młyna, by kupić mąkę dla oddziału. Jeńców pobito i ograbiono, a następnie zapędzono ich, by wykopali sobie groby. Ppor. Bajcer - przywiązany do drzewa i bity kolbami przez komunistów - poprzysiągł sobie, że jeśli to przeżyje, to zostanie księdzem. Jeden z nich zdołał zbiec i powiadomić dowództwo Brygady Świętokrzyskiej.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
W odpowiedzi na to, ppłk Szacki zarządził alarm i natychmiastowe uderzenie na zgrupowanie komunistyczne znajdujące się w leśniczówce Henryków pod Rząbcem. Z samego rana oddziały Brygady - w sumie ok. 800 ludzi - okrążyły komunistów z trzech kierunków i zaczęły atak tuż przed egzekucją jeńców. W ataku wzięły udział oba pułki Brygady - 202. i 204., zasypując wroga gradem pocisków z broni maszynowej i granatami.

Walka trwała niecałą godzinę. Pierwsi pękli Rosjanie-dezerterzy, którzy zaczęli się poddawać, gdy partyzanci NSZ wpadli do obozowiska. Widząc to, Karawajew i Grochal zarządzili odwrót. Zdołali się przebić przez okrążenie, ale ponieśli ciężkie straty. Uciekli tylko oni i dziesięciu ludzi.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Zginął jeden żołnierz NSZ, a jeden został ranny, po drugiej stronie było 34 poległych i 30 rannych, oraz 40 wziętych do niewoli AL-owców i 67 Rosjan. Zdobyto 2 ciężkie karabiny maszynowe, radiostację, moździerz, 50 pepesz i 120 karabinów. Znaleziono też listy proskrypcyjne ludności do rozstrzelania przez komunistów - urzędników, ziemian, członków podziemia, bogatszych chłopów...

4 członków AL rozstrzelano za zbrodnie na cywilach, 13 wcielono do Brygady, resztę zwolniono. Wśród wcielonych był Władysław Machejek (na zdj.) - późniejszy gorliwy komunista i pisarz-grafoman. Został nawet ordynansem płk Szackiego, lecz zbiegł później. Po wojnie bardzo chciał odkupić swoje winy, wysyłając liczne donosy i zostając konfidentem UB. Znany jest także ze sfałszowania dziennika Józefa Kurasia "Ognia", w którym zawarł niewydarzone brednie obciążające partyzanta, które do dzisiaj są traktowane jako... autentyczne źródło historyczne.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Nie wiedziano, co zrobić z Rosjanami. Byli zbyt niepewni, obawiano się, że znowu zdezerterują. Ponadto, wielu z nich uczestniczyło w zbrodniach na ludności cywilnej. Zdecydowano, że zostaną rozstrzelani. Nim to jednak nastąpiło, wieczorem 8 września doszło wśród nich do buntu, podczas którego zginęło 2 żołnierzy Brygady. 67 Rosjan zginęło w trakcie jego tłumienia.

Po wojnie komunistyczni autorzy, jak Ryszard Nazarewicz i Józef Garas, ex-członkowie Armii Ludowej, którzy sami ledwo umknęli Brygadzie, a także byli milicjanci, wypisywali niestworzone brednie, jak to pod Rząbcem NSZ atakowało wspólnie... z niemieckimi czołgami i razem z Gestapo rozstrzeliwało bohaterskich komunistów. Bitwa ta wywoływała niesłychaną wściekłość komunistów przez kolejne dekady w PRL i była główną przyczyną nienawiści do Brygady Świętokrzyskiej. Wszak Brygada położyła trupem pod Rząbcem (i nie tylko) wielu kolegów rządzących po wojnie Polską ludzi...

Na miejscu jej stoczenia postawiono pomnik, gloryfikujący Armię Ludową i Sowietów. Pomnik ten co roku - dopóki nie został rozebrany w 2018 roku - bardzo chętnie odwiedzali politycy lewicowi, a także przedstawiciele... Rosji i Białorusi. Pomnik na szczęście zmieniono i obecnie upamiętnia on zwycięstwo Brygady.

A podporucznik Bajcer? Dotrzymał słowa. Po wojnie ukończył studia w Rzymie i został księdzem. Zamieszkał w RPA, gdzie zmarł w 1960 roku.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Przyjaciele Polaków na Wołyniu

296
Przyjaciele Polaków na Wołyniu
Dawno mnie tu nie było, więc witam ponownie z historycznym postem. Jeśli dzidka się spodoba, za kilka dni przygotuję kolejną.
Wiele mówi się o Wołyniu, o ludobójstwie Polaków, o polskiej samoobronie. Jednak mało znanym aspektem tej tragedii jest to, jak Polaków ratowali żołnierze Królestwa Węgier.
Przyjaciele Polaków na Wołyniu
Węgrzy, jak inne kraje Osi, wzięły udział w inwazji na ZSRR od 27 czerwca 1941 r. po zbombardowaniu przez Sowietów Koszyc. Do inwazji wyznaczono jednostki tzw. Węgierskiego Korpusu Szybkiego - formacji złożonej z dwóch brygad zmotoryzowanych, dwóch batalionów pancernych, brygady górskiej, jednostek rowerowych itp. Atak posuwał się stosunkowo szybko. Jednostki węgierskie walczyły na południowym odcinku frontu, obejmującym polskie Kresy Wschodnie i Ukrainę.
Przyjaciele Polaków na Wołyniu
Sympatie Węgrów szybko stały się jasne. Przykładem jest sytuacja z lipca 1941 r. kilku Polaków zostało aresztowanych przez ukraińską milicję OUN w Korczynie k. Stryja, stacjonujący opodal Węgrzy wpadli na posterunek, zdemolowali go i uwolnili aresztowanych, krzycząc: "Jaka Ukraina?! Tu nie ma żadnej Ukrainy! Tu jest Polska!".

Banderowcy Węgrów uważali za "worohiw samostijnej Ukrajini" i wzywali do ich niszczenia Wszak Węgry zdławiły istnienie ukraińskiego quasi-państewka - Karpato-Ukrainy w marcu 1939 roku. Jednak OUN nie miała szans z armią Węgier. Ta bardzo szybko rozpędziła ukraińskie milicje i komitety, a komendantów i urzędników OUN aresztowała, lub rozstrzelała. Władzę zaś w wielu miejscowościach przekazali... Polakom.
Przyjaciele Polaków na Wołyniu
Węgrzy jak to Węgrzy, pałali sympatią do Polaków. Jeden z polskich mieszkańców wsi Germakówka wspominał: ''Obozowisko mieli [Węgrzy] w parku. To był dobry czas. W domu nawet nie gotowaliśmy. Wspólnie z siostrą chodziliśmy do ich kuchni i wracaliśmy z wiadrem pełnym ugotowanego mięsa. Tak że wystarczyło dla wszystkich domowników, a i jeszcze dla sąsiadów było.''

Z kolei Wincenty Romanowski, żołnierz AK wspominał: ''Ważnym wydarzeniem w życiu Polaków było obsadzenie wołyńskich garnizonów Węgrami. Mieliśmy w nich prawdziwych przyjaciół i sprzymierzeńców, zarówno w rozgrywkach przeciwko Niemcom, jak i w czasie organizowania ochrony życia przed zakusami nacjonalistów ukraińskich. Ludność polska nawiązała wiele kontaktów z żołnierzami i oficerami garnizonu w Zdołbunowie. W każdą niedzielę duży oddział przychodził do kościoła na mszę. Śpiewali swoje pieśni, których nauczyli się również Polacy. Strofy węgierskiego hymnu narodowego przywoływały wspomnienia polskiej pieśni »Boże, coś Polskę«. Nad prezbiterium przez całą wojnę wisiało godło państwa polskiego – duży biały orzeł na czerwonym polu''
Przyjaciele Polaków na Wołyniu
Do pilnowania porządku na terenach Wołynia i Galicji wyznaczony został węgierski VII. Korpus gen. Istvana Kissa, złożony ze słabszych 111., 123., 124. Dywizji Lekkich, oraz 18. i 25. Dywizji Piechoty. Jednostki te miały pilnować torów kolejowych, mostów, dróg i linii telefonicznych.

Gdy latem 1943 r. UPA rozpoczęła ludobójstwo Polaków na Wołyniu, garnizony węgierskie stały się dla nich schronieniem. Tak było w miasteczku Mizocz, gdzie garnizon węgierski przez całą noc 24/25 sierpnia 1943 r. odpierał ataki UPA przy wsparciu polskiej samoobrony. Po walce Węgrzy pomogli grzebać zabitych, a następnie ewakuowali Polaków. Warto dodać, że nie był to jedyny przypadek walki Polaków i Węgrów przeciwko UPA. Takie bitwy miały miejsce także później, w Małopolsce Wschodniej - zimą i wiosną 1944 roku, np. podczas obrony Siwki Kałuskiej, gdzie Węgrzy rozdali Polakom broń i razem bronili wsi, czy gdy węgierska kompania przybyła na miejsce, ocaliła miasteczko Rożyszcze przed atakiem UPA.
Przyjaciele Polaków na Wołyniu
Raport polskiego podziemia podawał: ''Węgrzy odgrywają dużą rolę w walce z bandami. Członkowie band pochwyceni przez Węgrów są sprowadzani do Lwowa i maszerują z rękami związanymi drutem kolczastym. Wielu z nich ma przywiązane do rąk narzędzia mordu, z którymi ich związano (siekiery, widły itp.)''.

Inny meldunek mówił: ''Wszędzie, gdzie są Węgrzy, stan bezpieczeństwa wybitnie się poprawił. Węgrzy bezwzględnie tępią antypolskie wystąpienia band ukraińskich i zdarzają się często wypadki, że oddziały węgierskie specjalnie udają się do miejscowości, gdzie ludność polska może być zagrożona ze strony band ukraińskich, aby przewieźć ją wraz z mieniem do bezpiecznych ośrodków.''
Przyjaciele Polaków na Wołyniu
Na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej 1943-44 Węgrzy ocalili szereg miejscowości, czy to aktywnie je broniąc, czy ewakuując ich mieszkańców: Felizienthal, Rypne, Sitarówkę, Wiśniowiec, Klewań, Ożenin i Perespę. Zorganizowano także wyjazd 500 pogorzelców ze Zdołbunowa na Węgry.

Węgierscy lekarze udzielali też pomocy rannym i chorym i dostarczali leki, kapelani pomagali grzebać pomordowanych i odprawiali Msze, żołnierze karmili i ubierali pogorzelców. Za mordy na Polakach Węgrzy stosowali odwet na wsiach ukraińskich i pacyfikowali je. Węgierscy dowódcy żądali także od Niemców przeciwdziałania ludobójstwu banderowców na Polakach, co doprowadziło do zadrażnień z Niemcami.
Przyjaciele Polaków na Wołyniu
Warto też dodać, że Węgrzy często współdziałali z 27. Wołyńską Dywizją Armii Krajowej. Ustalali z Polakami trasy przemarszu i sygnały, przepuszczali się nawzajem, udając, że się nie widzą, dostarczali potajemnie broń, chronili rannych Polaków przed Niemcami, a "wziętych do niewoli" partyzantów - wypuszczali. Zdarzało się też, że Węgrzy udawali "walkę" z Polakami, strzelając w powietrze, by potem przekazać AK amunicję i granaty. Walki AK z Węgrami były rzadkie, obie strony starały się jak mogły ich unikać.

Meldunek AK z wiosny 1944 mówił: ''Węgrzy na Wołyniu użyci do akcji wycofują się z natarcia przeciw naszym oddziałom stwierdziwszy, że to Polacy, a nie Ukraińcy, nawiązują z naszymi oddziałami łączność i starają się być pomocni.''
Przyjaciele Polaków na Wołyniu
Banderowcy przestraszyli się udziału Węgrów. Dążyli do porozumienia z nimi i zabiegali o przynajmniej neutralność z ich strony. Mimo rozmów, czasowego zawieszenia broni, a nawet misji UPA do Budapesztu, Węgrzy do samego końca pobytu na Kresach latem 1944 roku zachowali propolską postawę. Z UPA zaś stale dochodziło do zatargów i walk, banderowcy zaś napadali i rozbrajali oddziały węgierskie.

Warto pamiętać o tej mało znanej karcie Wołynia i kolejnym przykładzie przyjaźni polsko-węgierskiej.

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Najbardziej Wyklęty - Zygmunt Olechnowicz ''Zygma''

144
Najbardziej Wyklęty - Zygmunt Olechnowicz ''Zygma''
Dawno mnie tu nie było, więc witam ponownie z rocznicowym postem.

Wiele mówi się o więźniach przetrzymywanych w Związku Radzieckim i Rosji po II wojnie światowej. Najbardziej znanym jest węgierski jeniec Andras Toma, którego zwolniono ze szpitala psychiatrycznego w Rosji dopiero w 2000 roku, o którym niedawno była dzidka.

Przypomniało mi to, że tak tragiczny los dotyczył też Polaków. Takim przykładem były losy Zygmunta Olechnowicza ''Zygmy'' (zaznaczony na zdjęciu) - kresowiaka z rodziny o tradycjach patriotycznych, żołnierza IV. batalionu 77. pułku piechoty AK w czasie okupacji niemieckiej, a po wojnie Żołnierza Wyklętego z obwodu 49/67 ''Szczuczyn-Lida'' partyzantki poakowskiej na Kresach.
Najbardziej Wyklęty - Zygmunt Olechnowicz ''Zygma''
Olechnowicz był adiutantem ppor. Anatola Radziwonika ''Olecha'', dowódcy obwodu (na zdjęciu), jednego z najdłużej walczących polskich partyzantów na Kresach, wcielonych do ZSRR. 75 lat temu, 12 maja 1949 roku podczas sowieckiej obławy (szło 300 funkcjonariuszy MGB i milicjantów) koło wsi Raczkowszczyzna (dawne województwo wileńskie, obecnie Białoruś) poległo sześciu polskich partyzantów, w tym sam ''Olech'', zaś trójka - w tym Olechnowicz - dostała się ciężko ranna do niewoli. ''Zygma'' miał wtedy 23 lata.
Najbardziej Wyklęty - Zygmunt Olechnowicz ''Zygma''
Po wyleczeniu i ciężkim śledztwie z torturami (wiadomo, że m.in. bito go pałkami po głowie), Olechnowicza skazano na 25 lat łagru. Zesłano go do Kazachstanu do łagru Dżezkazgan (na zdjęciu poniżej, łagier wyburzono - stan obecny), gdzie spędził 8 lat. W 1957 roku jego i innych więźniów przewieziono do Moskwy, skąd zamierzano ich odesłać do Polski, gdzie mieli odbywać resztę wyroku. Jednak ''Zygmę'' oddzielono od innych więźniów. Wraz z 30 innymi więźniami Olechnowicz został odesłany do łagru. Uważa się, że Sowieci nie chcieli zwalniać ''najbardziej niebezpiecznych'' więźniów. Wyrok odbył w całości. Zwolniono go dopiero w 1974 roku.

Ciekawe, ilu hitlerowskich zbrodniarzy, skazanych za swe czyny, odbywało wówczas swoją karę w więzieniach...
Najbardziej Wyklęty - Zygmunt Olechnowicz ''Zygma''
Gdy wyszedł, wrócił w rodzinne strony do Lidy. Nie miał jednak ani pracy, ani miejsca zamieszkania, ani pieniędzy, ani meldunku. Mieszkał głównie na dworcach. Nie mógł nigdzie znaleźć pracy, szczególnie jako były zek. Za włóczęgostwo i brak dokumentów w ZSRR karano. Chociaż spotkał się z nielicznymi dawnymi znajomymi i byłą dziewczyną, a nawet zdążył nawiązać kontakt z rodziną w Białymstoku, to został szybko aresztowany przez sowiecką milicję, która przekazała go KGB. Trafił na jakiś czas na brutalne śledztwo sowieckiej bezpieki. Stamtąd przeniesiono go na dwa lata do zakładu psychiatrycznego, niewiele lepszego od więzienia. ''Leczenie'' polegało głównie na szprycowaniu psychotropami i trzymaniu w izolatce całymi dniami.
Najbardziej Wyklęty - Zygmunt Olechnowicz ''Zygma''
Potem odesłano go z powrotem do Kazachstanu do zakładu zamkniętego w Karagandzie (na zdjęciu wyżej adres, gdzie się mieścił - stan obecny). Zmarł tam w całkowitym zapomnieniu, na krańcach świata gdzieś w latach 90., gdy w Polsce rządziła już Hanna Suchocka - nikt nie wie kiedy dokładnie. Nie wiadomo też, czy i gdzie go pochowano. Nikt się o niego nigdy nie upomniał. Nie doczekał się nigdy ''chrześcijańskiego wybaczenia'', ani ''grubej kreski'', jakimi w Polsce obdarowano komunistów. Nie otrzymał żadnej rehabilitacji.

Jego jedyną ''winą'' było to, że walczył o Polskę i poniósł za to karę wyższą, niż niejeden unurzany we krwi zbrodniarz wojenny.

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim - cz. II

210
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim - cz. II
Jakiś czas temu pisałem Wam o mitach powstania w getcie warszawskim, dlatego dzisiaj druga część z uwagi na rocznicę zakończenia tego zrywu. Jeśli dzidka się spodoba, za kilka dni wrzucę kolejną - o żydowskich bandach na Kresach Wschodnich.

Właśnie, rocznica. Wszyscy uważają, że powstanie żydowskie trwało 28 dni, od 19 kwietnia do 16 maja 1943 roku i przez cały ten czas Żydzi w getcie zażarcie walczyli z Niemcami. Tymczasem jest to całkowita nieprawda. 
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim - cz. II
W rzeczywistości walka Żydów z Niemcami trwała zaledwie 3-4 dni. Gdy Niemcy 22 kwietnia 1943 r. przełamali opór zapomnianego, prawicowego Żydowskiego Związku Wojskowego (który wydał im walną bitwę na placu Muranowskim, co po wojnie przywłaszczyli sobie działacze lewicowej Żydowskiej Organizacji Bojowej), linia frontu kompletnie się załamała. Członkowie ŻZW w większości zginęli w walce, próbując wycofać się z placu kanałami. Członkowie ŻOB wycofali się do głębi getta... chowając się za cywilami. Liczyli, że uda im się zniknąć w tłumie. Nie mieli wówczas już żadnego planu. Całe powstanie przemieniło się w pacyfikację getta przez Niemców. Jedna z przywódczyń ŻOB, Cywia Lubetkin, wspominała: ''Marzyliśmy o ostatniej bitwie z wrogiem, w której oczywiście zostaniemy pokonani, ale utoczymy mu wcześniej sporo krwi. Tymczasem musieliśmy uciekać.''
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim - cz. II
Tymczasem Niemcy przeszli przez jedyną barykadę ŻOB (zbudowaną z... materaców!) i obracali w perzynę całe getto, ostrzeliwując je z dział i paląc miotaczami ognia. Żydzi wówczas uciekli do przygotowanych pod ziemią ''bunkrów'' - rozbudowanych piwnic, licząc, że Niemcy ich tam nie odnajdą. Wewnątrz panował straszny zaduch i smród z braku wentylacji i kanalizacji, a ludzie starali się być jak najciszej, by nie zwabić Niemców. Ci jednak wykorzystywali psy, by wyczuć przygotowywane pod ziemią jedzenie, wrzucali do piwnic świece dymne i granaty, a jeśli podpalali budynki, to bunkry zamieniały się w wielkie piece, w których ludzie gotowali się żywcem. Ci, którzy ukrywali się w budynkach, skakali z balkonów. Niemcy nazywali ich ''spadochroniarzami'' i strzelali do nich w locie.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim - cz. II
8 maja 1943 r. w bunkrze przy ul. Miłej 18, przygotowanym przez bandę przemytników Szmula Aszera, doszło do rzezi. Niemcy odkryli schron, w którym ukrywała się większość członków ŻOB. W dość niejasnych okolicznościach (niektóre źródła sugerują nawet, że doszło do wzajemnej strzelaniny między komunistami, a socjalistami z ŻOB) zginęła większość ludzi - ok. 120 osób, w tym sam dowódca ŻOB, Mordechaj Anielewicz. Przyjmuje się, że wszyscy popełnili samobójstwa. 40 członkom ŻOB, w tym sporej liczbie liderów organizacji (w tym Kazikowi Ratajzerowi, Cywii Lubetkin, Icchakowi Cukiermanowi, Markowi Edelmanowi i Tosi Altman, czyli ścisłemu kierownictwu), udało się ujść z życiem i wydostać podstawioną ciężarówką poza getto. Jest to dość zastanawiające, jeśli przypomnieć, że z prawicowego ŻZW prawie nikt nie ocalał, a wszyscy jego członkowie ginęli próbując się wydostać...
16 maja 1943 r. gen. Jürgen Stroop (na zdjęciu w środku) osobiście wysadził Wielką Synagogę przy ul. Tłomackie, symbolicznie kończąc tym samym pacyfikację ''dzielnicy żydowskiej''.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim - cz. II
Powstanie w getcie warszawskim uchodzi za ''pierwsze [miejskie] powstanie w Europie''. Jest to całkowita nieprawda. Pierwsze, niewielkie powstanie w Europie, wybuchło już w lutym 1940 r. w okupowanym przez Sowietów Czortkowie. W czerwcu 1941 roku wybuchły powstania narodowe w okupowanych przez Sowietów Państwach Bałtyckich - Litwie, Łotwie i Estonii. Latem 1941 r. doszło do kilku powstań na Bałkanach - w greckim mieście Drama, w serbskich Uzicach i w Czarnogórze przeciwko Niemcom, Bułgarom i Włochom. Zimą 1942/43 doszło do powstania zamojskiego, czyli akcji Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich przeciwko niemieckim wysiedleniom polskiej ludności na Zamojszczyźnie.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim - cz. II
Po wojnie ocalali powstańcy żydowscy z ŻOB, którzy - jak opisywałem - stali się najpierw pieszczoszkami komunistów w Polsce, a potem socjalistów Dawida Ben Guriona w Izraelu - opowiadali niestworzone bajki, że zabili Niemcom setki (a nawet tysiące) żołnierzy i zniszczyli liczne czołgi. W rzeczywistości Niemcy w getcie stracili 16 (słownie: szesnastu) zabitych i 93 rannych. Żydowskim powstańcom udało się uszkodzić lekkie niemieckie działo samobieżne i zniszczyć - podobno - jedną ciężarówkę. Nic więcej. W walce i wskutek pacyfikacji getta zginęło ok. 15-20 tysięcy Żydów, a 56 065 zostało aresztowanych i wywiezionych do obozów. Oznacza to, że zabicie jednego Niemca kosztowało śmierć ok. tysiąca Żydów. Kill ratio 1:1000.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim - cz. II
Na zakończenie warto jeszcze przypomnieć słowa Eli Gata - Żyda ocalałego z Holocaustu, który ukrywał się w tym czasie w Warszawie. Gat bardzo mocno krytykował wybuch powstania w getcie i argument ''walki o godną śmierć''. Mówił on m.in., że powstańcy - którzy stanowili tylko 1 % ludności getta (czyli ok. 600-1000; byli znacznie mniej liczni, niż żydowscy kolaboranci Niemców w getcie, bo tych było kilka razy tyle) - nie mieli prawa zdecydować za wszystkich:

''W wyniku decyzji po wywołaniu powstania wydano wyrok śmierci na wszystkich. Tego bojownikom z ŻOB i ŻŻW nie wolno było zrobić. Nie wolno było im decydować o śmierci innych Żydów. Po kilku dniach walki powstańcy uciekli – m.in. kanałami – na polską stronę. Uciekając, pozostawili na pastwę Niemców bezbronną ludność cywilną.''


Wtórował mu inny ocalały, Emanuel Tanay, który pisał:

''My, którzy przeżyliśmy, nie uważaliśmy, iż jakakolwiek forma bycia zamordowanym jest „piękną śmiercią”, nie podzielaliśmy też przekonania, że samobójczy zbrojny sprzeciw może „uratować ludzką godność”. (...) Ofiary Holokaustu, które zginęły, nie chciały umierać. Bojownicy getta warszawskiego zamierzali umrzeć. Była to niby-militarna akcja bez militarnego celu.''

Warto o tym pamiętać w kontekście corocznych dyskusji o Powstaniu Warszawskim. Mam jedynie nadzieję, że skoro tak często-gęsto niektórzy mówią o sensie Powstania Warszawskiego, to mają także odwagę, by mówić o sensie powstania w getcie.

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Jak Alianci NIE pomagali Żydom

99
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Ostatnim razem pisałem Wam o niewygodnych faktach dotyczących Żydowskiej Organizacji Bojowej w getcie warszawskim, oraz jak Marek Edelman ukradł wszystkie zasługi drugiej z organizacji - Żydowskiego Związku Wojskowego.

Dzisiaj jednak chciałbym Was w ramach przerywnika zabrać na wycieczkę daleko od warszawskiego getta. To będzie opowieść o wielkiej polityce, wielkiej nieuczciwości, wśród homarów i lilii, na tle płonącej Warszawy - do której wrócimy w następnej dzidce.
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Wielu z Was na pewno oglądało ''Kompanię Braci''. W 9. odcinku serialu, zatytułowanym: ''O co walczymy'', spadochroniarze wkraczają do obozu koncentracyjnego i zaszokowani odkrywają, co Niemcy robili z Żydami. Ma to sugerować, że Alianci ''nie wiedzieli'', co się dzieje z Żydami pod niemiecką okupacją.

Prawda jest jednak diametralnie inna. Alianci doskonale wiedzieli, że Niemcy prowadzą ludobójstwo Żydów. Wiedzieli o tym m.in. z raportów polskiego kuriera, Jana Karskiego, który jesienią 1942 r. przybył do Londynu i osobiście złożył raport na ten temat. W grudniu 1942 r. podobny raport przedstawił Brytyjczykom i Amerykanom polski minister spraw zagranicznych, Edward Raczyński. Informacje takie spływały do Londynu i Waszyngtonu od co najmniej jesieni 1941 r. i przedstawiał je polski rząd gen. Władysława Sikorskiego.

Alianci jednak nie zrobili absolutnie nic z tą wiedzą, a wszelkie doniesienia prasowe nakazywali wyciszać, uważając, że są plotkami bez potwierdzenia.
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Gdy 19 kwietnia 1943 roku oddziały niemieckiej policji i SS szturmowały warszawskie getto i paliły budynki miotaczami ognia, w spokojnym Hamilton na Bermudach na północnym Atlantyku rozpoczęła się konferencja, mająca ustalić, jak można pomóc Żydom znajdującym się pod niemiecką okupacją.

Miejsce konferencji było nieprzypadkowe - celowo wybrano zapomniany, mały archipelag, położony na środku Atlantyku, by nie wzbudzać zainteresowania opinii publicznej. Akredytację otrzymało tylko pięciu dziennikarzy i to z kontrolowanych przez propagandę Aliantów agencji AP i Reutersa. Na konferencji nie pojawił się żaden znany polityk, czy dyplomata. Przewodniczącym amerykańskiej delegacji był mało znany rektor uniwersytetu w Princeton, prof. Harold Dodds (na zdjęciu niżej). Wybrano go, gdy dwóch innych typowanych kandydatów wykręciło się od udziału w konferencji. Zanim Dodds wyjechał na Bermudy, poinstruowano go, aby nie zobowiązywał się do żadnych istotnych działań, czy deklaracji.
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Co zrobiono na konferencji? Nic.

Już pierwszego dnia delegaci uznali, że nie można przystać na niemiecką propozycję wymiany Żydów europejskich na niemieckich jeńców. Odrzucono też pomysł zrzucania ulotek nad Niemcami informujących o ludobójstwie na Żydach. Podobnie stało się z pomysłem bombardowania torów prowadzących do obozów zagłady i samych obozów. Przyjęto, że ludobójstwo na Żydach właściwie pomaga Aliantom, bo Niemcy angażowali ogrom sił i środków, by je przeprowadzić, a to zmniejsza niemiecki potencjał na froncie. Z zadowoleniem zamknięto temat i skupiono się na tym, jak pomóc Żydom z krajów neutralnych, głównie Hiszpanii. Uznano, że Wielka Brytania i USA - przypomnę, dwa najpotężniejsze mocarstwa świata - mogą pomóc w ewakuacji jedynie 630 Żydów z 5000 znajdujących się w Hiszpanii, bo na więcej nie ma statków i środków transportu...

Przez resztę czasu - bo konferencja trwała aż do 29 kwietnia - uczestnicy zajmowali się głównie żeglowaniem, grą w golfa i bankietami. Podziwiano ogrody pełne lilii i zajadano się homarami. Londyński ''The Observer'' zjadliwie później komentował: ''Oto w luksusowych hotelach, na plażach luksusowej wyspy na Atlantyku, zebrali się dobrze ubrani dżentelmeni, by zapewniać się nawzajem, że naprawdę niewiele da się zrobić...''

Ja tylko tak przypomnę, że w wyniszczonej wojną i okupacją, biednej, sterroryzowanej Polsce, gdzie za wszelką pomoc Żydom groziła kara śmierci, od grudnia 1942 r. funkcjonował Komitet Pomocy Żydom im. Konrada Żegoty, założony przez Zofię Kossak-Szczucką (notabene, zajadłą antysemitkę). Bez jakiejkolwiek pomocy ze strony Aliantów.
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Jakże było to odmienne od historii Szmula Zygielbojma (na zdjęciu wyżej), polskiego Żyda, członka Bundu i Rady Narodowej, którego głównym zajęciem w Londynie było alarmowanie ''dobrych'' Aliantów o niemieckim ludobójstwie. Zygielbojm osobiście udawał się do redakcji brytyjskich gazet, m.in. poinformował ''The Daily Telegraph'' o tym, że Niemcy zamordowali 700 tys. Żydów do czerwca 1942 r. Przemawiał na antenie BBC, pisał listy do Winstona Churchilla i Franklina D. Roosevelta, kontaktował się ze Światowym Kongresem Żydów, pisał kolejne artykuły i raporty.

Bezskutecznie. Świat pozostał na niego całkowicie głuchy. 12 maja 1943 roku, tuż przed zdławieniem getta, Zygielbojm popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym napisał: ''Nie mogę żyć, gdy resztki narodu żydowskiego w Polsce, którego jestem przedstawicielem, są likwidowane. Moi towarzysze w getcie warszawskim polegli z bronią w ręku w ostatnim bohaterskim boju. Nie było mi sądzonym zginąć tak jak oni, razem z nimi. Ale należę do nich i do ich grobów masowych. Śmiercią swoją pragnę wyrazić najsilniejszy protest przeciw bierności, z którą świat przygląda się i dopuszcza zagłady ludu żydowskiego''.
Jak Alianci NIE pomagali Żydom
Tylko jeden rząd podejmował wysiłki, by zainteresować Aliantów losem Żydów w okupowanej przez Niemców Europie oraz powstaniem w getcie warszawskim.

Rząd Polski.

Generał Władysław Sikorski, premier RP, 5 maja 1943 r. osobiście zaapelował do ludności Warszawy, aby udzielać wszelkiej pomocy mieszkańcom getta. Już 19 kwietnia 1943 r. polska Armia Krajowa udzieliła pierwszej pomocy powstańcom w getcie, usiłując wysadzić mur i przekazać uzbrojenie. Choć akcja się nie powiodła, to powtórzono ją 22 i 23 kwietnia, także bez rezultatu, ponosząc ciężkie straty. Ponadto dostarczano uzbrojenie, leki, latarki, mapy, oraz ewakuowano rannych kanałami. O powstaniu w getcie i niemieckich zbrodniach alarmowały wielokrotnie podziemne polskie media: radiostacja ''Świt'' i gazety ''Biuletyn Informacyjny'' i ''Nowy Dzień''. Dowodzący pacyfikacją getta generał SS, Jürgen Stroop, wspominał po wojnie:  ''W ciągu następnych dni Polacy również mieszali się do akcji. Przyznam, że bardzo mnie to niepokoiło. Nie udawała nam się propaganda, mająca na celu wbicie klina między Żydów i ''Aryjczyków''!''

Dlatego nigdy nie dajcie sobie wmówić jakichś bredni, że Alianci kiedykolwiek walczyli z Niemcami, by powstrzymać niemieckie ludobójstwo.

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim

164
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Ostatnim razem pisałem Wam o żydowskich kolaborantach Gestapo. Ponieważ zbliża się rocznica powstania w getcie warszawskim, to coś w temacie. Media co roku bombardują nas obrazkami żonkili, opowieściami o dobrze walczących powstańcach i kultem ludzi takich jak Mordechaj Anielewicz i Marek Edelman.

Jak zazwyczaj bywa w takich przypadkach - nie jest to prawda. A wszystko bierze się od Żydowskiej Organizacji Bojowej i jej legendy. Wpis podzielę na dwie części i jeśli ta się spodoba - wrzucę na dniach kolejną.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Żydowska Organizacja Bojowa uchodzi za filar powstania w getcie. Jej członkowie jeszcze za życia uchodzili za wielkich bohaterów i traktowano ich z nabożnym szacunkiem. Do najważniejszych należeli Mordechaj Anielewicz, Icchak Cukierman i Marek Edelman (na zdjęciu wyżej). Organizacja powstała 28 lipca 1942 roku i liczyła ok. 220 członków. To właśnie ta organizacja miała wywołać powstanie i zadać Niemcom jak największe straty, po czym heroicznie zginąć w walce, a jej członków porównywano do obrońców Termopil, lub twierdzy Masada. Niemal od razu po wojnie powstańców z ŻOB traktowano jak bohaterów. W Warszawie już w 1946 roku stanął pierwszy pomnik im poświęcony, w 1948 r. kolejny, do tego film - ''Ulica Graniczna'', oraz wiele innych gestów upamiętnienia. Tymczasem polscy Powstańcy Warszawscy na swój pierwszy pomnik w Warszawie musieli czekać jeszcze 40 lat, do 1989 roku...
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Nic nie było tu przypadkowe. ŻOB wywodziła się bowiem głównie z socjalistycznego Bundu, lewicowych partii Ha-szomer Ha-cair i Poalej-Syjon, a także Komunistycznej Partii Polski. Co więcej, organizacja miała tak naprawdę niewielką wartość bojową. Zorganizowana została na wzór milicji robotniczych, a większość jej członków nie miała żadnego przeszkolenia wojskowego. Całe jej uzbrojenie w 1942 roku stanowił... jeden pistolet. By gromadzić środki na walkę, ŻOB zajmowała się szantażami i wymuszeniami, a także zwykłymi grabieżami wśród ludności żydowskiej. Zdarzało się, że tych, którzy nie chcieli wesprzeć ŻOB, mordowano. Jeden z członków ŻOB, Kazik Ratajzer, po wojnie stwierdził, że ''ŻOB zabiła więcej Żydów, niż Niemców''.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Nie jest też przypadkiem, dlaczego ŻOB była czczona przez komunistów po wojnie. Tuż przed wybuchem powstania w getcie, Niemcy ogłosili odnalezienie grobów polskich oficerów w Katyniu, zamordowanych przez sowieckie NKWD. ŻOB ogłosiła od razu (przypominam, było to tuż przed wybuchem powstania w getcie), że to niemiecka prowokacja i poparła sowiecką wersję wydarzeń. Jeden z liderów ŻOB, Icchak Cukierman, wspominał po wojnie: ''mieliśmy kontakty na różnych poziomach z Armią Ludową, bo oni byli przyjaźni dla Żydów, a poza tym Żydzi odgrywali centralną rolę w komunistycznej partii w Polsce''.

Wiele mówi się, że Polacy nie chcieli wspierać ŻOB uzbrojeniem. Jest to kompletna nieprawda. Armia Krajowa, choć niechętna do skrajnie komunistycznie nastawionych Żydów, bez żadnego wyszkolenia wojskowego, to chciała wesprzeć ŻOB dostawami broni. Wymagała tylko jednego: lojalności i deklaracji, że gdyby doszło kiedyś do wojny z Sowietami, członkowie ŻOB będą walczyć po polskiej stronie. ŻOB bardzo wzbraniała się przed taką deklaracją. W zakulisowych rozmowach mówiła wprost, że jeśli Sowieci wkroczą do Polski, to Żydzi będą walczyć po stronie sowieckiej z Polakami. Jednocześnie Żydzi - używając partii politycznych, a nie samej ŻOB - zadeklarowali ogólną lojalność rządowi RP na czas wojny.

AK ostatecznie przekazała ŻOB 90 pistoletów, 10 karabinów, 165 kg materiałów wybuchowych, 2000 litrów benzyny i 600 granatów. Ponadto do getta udali się saperzy z AK, szkolący Żydów z budowy umocnień i konstruowania granatów. Warto dodać, że ŻOB w momencie wybuchu powstania w getcie miała tylko 1 (jeden) pistolet maszynowy i dziesięć karabinów. Większość jej uzbrojenia stanowiły pistolety, noże i pałki.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Wyżej napisałem, że ŻOB uchodzi za główną, albo największą organizację podziemną w getcie, tymczasem nie jest to prawda. Większą, dużo lepiej zorganizowaną i starszą organizacją był Żydowski Związek Wojskowy, założony przez Pawła Frenkla i Leona Rodala jesienią 1939 roku. Liczył on ok. 300 członków. O ŻZW wiadomo stosunkowo mało, ale dlaczego - o tym opowiem niżej.

Członkowie tej organizacji wywodzili się z m.in. prawicowego Betaru i dobrze sytuowanych rodzin o patriotycznym nastawieniu. Wprost odwoływali się do wzorców niepodległościowych, m.in. kultu Piłsudskiego. Wielu z nich miało przeszkolenie wojskowe, albo było rezerwistami Wojska Polskiego. ŻZW odrzucał marksizm i opowiadał się po stronie Polski. Przyjął także niemiecką wersję o grobach w Katyniu i uważał ZSRR za zagrożenie. Organizacja ta nie połączyła się z ŻOB, bo ta ostatnia nie chciała żadnych ''faszystów'' i ''rewizjonistów'' w swoich szeregach.

Organizacja była wcale nieźle uzbrojona - posiadała 3 karabiny maszynowe, 15 pistoletów maszynowych, 40 karabinów, granatnik i 750 granatów. Broń zdobywano poprzez np. zakupy od wycofujących się z frontu żołnierzy włoskich, czy węgierskich. Członkowie ŻZW byli podzieleni na małe kompanie, mające swoje sektory do obrony. To właśnie członkowie ŻZW wywiesili flagi - polską i żydowską - na placu Muranowskim podczas powstania w getcie, o czym opowiem w następnej części. Warto tu dodać, że dowodzący akcją pacyfikacyjną powstania w getcie generał SS, Jürgen Stroop, po wojnie, w polskim więzieniu, doskonale pamiętał walki na placu Muranowskim z członkami ŻZW. Jednak jakoś nie mógł sobie przypomnieć żadnego epizodu z walki z ŻOB...
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Zapytacie się zapewne, dlaczego o ŻZW wiadomo tak niewiele. Jednym z powodów jest człowiek ze zdjęcia wyżej.
Marek Edelman, ostatni dowódca ŻOB, znany był z zapoczątkowania akcji ze składaniem żonkili pod pomnikiem powstańców getta w Warszawie. Mało kto jednak wie, że ten sam Edelman - od przedwojnia zadeklarowany socjalista, zakochany w Związku Radzieckim - całkowicie zakłamał historię powstania w getcie warszawskim. Do końca życia bowiem nienawidził członków ŻZW, nazywał ich ''marginalną bandą faszystów'' i zawłaszczał wszystkie ich zasługi. Twierdził, że uciekli z getta po paru strzałach. Miał w tym łatwość: większość członków ŻZW zginęła w walce i nie mogła ustosunkować się do jego kłamstw. Ponieważ był ''ostatnim przywódcą powstania w getcie'' i żył stosunkowo długo (zmarł w 2009 r.), nikt nie ośmielał się podważać jego słów. Przecież bohaterski żydowski powstaniec nie mógłby kłamać, prawda? A jeśli ktoś próbował, był wyzywany od ''antysemitów''. Pierwsze wiarygodne informacje o ŻZW pojawiły się tak naprawdę po śmierci Edelmana.

Warto to mieć w pamięci, gdy znowu będą nas namawiać na przypinanie sobie żonkili.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Komuniści nie zapomnieli ŻOB ich fanatyzmu i, jak wspomniałem wyżej, uhonorowali ich już w 1945 roku. Obchody powstania w getcie były co roku prowadzone z pompą i zapraszano na nie byłych powstańców (jak na zdjęciu wyżej, gdzie widać Edelmana i Icchaka Cukiermana) aż do lat 60. Wielu członków ŻOB przeżyło nie tylko powstanie, ale i wojnę. W większości wyjechali do Izraela, gdzie od razu stali się pieszczoszkami rządzącego przez 30 lat premiera Dawida Ben Guriona, także zatwardziałego socjalisty. Mogli w spokoju tam budować swoją legendę, zwłaszcza, że Żydzi z Europy byli uważani w Izraelu pogardliwie za ''mydło'', które dało się zaprowadzić na rzeź. Potrzebni byli bohaterowie, którzy walczyli z Niemcami. Swoją cegiełkę dołożył też lewicowy kanclerz RFN, Willy Brandt, który w 1970 r. oddał hołd powstańcom z ŻOB w Warszawie (ale powstańcom warszawskim już nie). To właśnie dzięki temu wszystkiemu powstanie w getcie i Powstanie Warszawskie do dziś są mylone ze sobą za granicami Polski.
Fakty i mity o powstaniu w getcie warszawskim
Na zakończenie powiem jeszcze, że wszystkich powstańców żydowskich w getcie było ok. 600-1000. Było to znacznie mniej, niż liczyła w Warszawie kolaboracyjna Żydowska Policja Porządkowa (ok. 2500 funkcjonariuszy), Judenrat (Rada Żydowska, podporządkowana Niemcom), czy żydowscy kolaboranci Gestapo (ok. 400).

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II

185
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Ostatnim razem pisałem Wam o żydowskich kolaborantach Gestapo - Urzędzie do Walki z Lichwą i Spekulacją, potocznie zwanym ''Trzynastką'' w warszawskim getcie, oraz podobnych grupach w gettach w Białymstoku, Krakowie i Lublinie.

Mało kto jednak wie, że nie byli to najgorsi z żydowskich kolaborantów Gestapo. Dzisiaj opowiem Wam o kolaborantach, odpowiedzialnych za śmierć tysięcy Żydów. To opowieść o wielkiej polityce, sięgającej aż do Ameryki Południowej, strzelaninach Żydów z Polakami, eleganckich hotelach we Francji i chciwości żydowskich agentów.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
W 1941 r. z opisywanej poprzednio ''Trzynastki'' wydzielono elitarną, specjalną organizację, nazwaną ''Żydowską Gwardią Wolności'' (w skrócie ŻaGieW, ŻGW). Mimo patriotycznej nazwy, służyli w niej tylko najbardziej bezwzględni i zdeprawowani żydowscy kolaboranci Gestapo. Nie wiadomo ilu ich było, szacuje się, że kilkuset. Podlegali wyłącznie referatowi warszawskiego Gestapo ds. żydowskich. Agenci nie musieli nosić opaski z gwiazdą Dawida i mogli poruszać się po Warszawie. Od Niemców otrzymali nawet broń służbową. Żaden Niemiec, czy polski policjant nie mógł ich aresztować.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Głównym zadaniem agentów ŻGW było polowanie na ukrywających się po ''aryjskiej'' stronie miasta Żydów. W odróżnieniu od Niemców, błyskawicznie odkrywali ukrywających się Żydów i wywabiali ich pod pretekstem udzielenia pomocy. Czasem sami podszywali się pod uciekinierów z getta. Wzbudzali zaufanie - byli przecież Żydami, znali jidysz, albo hebrajski. Ich zadaniem było też tropienie pomagających Żydom Polaków i ich szantażowanie, albo wydawanie Niemcom. Tropili też polskie organizacje podziemne.

W ŻGW służyło dwóch bardzo niebezpiecznych kolaborantów Gestapo - Lajb (Leon) Skosowski, zwany ''Lonkiem'' (po którym nie zostało ani jedno zdjęcie) i Adam Żurawin (na zdjęciu). Tych dwóch osobników doprowadziło do śmierci 2200 warszawskich Żydów.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Tu trzeba zrobić pewną dygresję. W czasie II WŚ Niemcy bezpardonowo mordowali Żydów będących ''bezpaństwowcami'', tj. pozbawionych obywatelstwa, albo pochodzących z krajów okupowanych, których państwowości Niemcy nie uznawali. Jednocześnie Żydzi z krajów neutralnych byli dla Niemców nietykalni. Było i tak, że Niemcy mordowali Żydów polskich, ale np. Żydzi z Ameryki Południowej mogli poruszać się po mieście bez przeszkód. Szansę w tym odkryła grupa polskich dyplomatów ze Szwajcarii, zwana ''Grupą Ładosia'' (na zdjęciu). Dyplomaci bowiem zaczęli masowo fałszować paszporty państw latynoamerykańskich: Ekwadoru, Urugwaju, Hondurasu, Boliwii itp. Pomysł był genialny, ale - co ważne - prowadzony bez wiedzy władz państw tych krajów. Dyplomaci sfałszowali w sumie ok. 10 tys. paszportów, z których 4 tys. trafiło do Polski.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
W 1942-43 r. do urzędu pocztowego w warszawskim getcie trafiły setki fałszywych paszportów, wystawionych przez Grupę Ładosia. Problem w tym, że ich adresaci już dawno nie żyli i zginęli w Treblince. Wspomniani Skosowski i Żurawin je w jakiś sposób przejęli, po czym dostrzegli w tym szansę na duży zarobek.

Zaczęli sprzedawać zdobyte dokumenty ukrywającym się w Warszawie Żydom. Najdroższe były paszporty do krajów Ameryki Południowej, najtańsze - certyfikaty, uprawniające do wyjazdu do Palestyny. Te bowiem wystawiły władze brytyjskie i nie było gwarancji, że Niemcy je uszanują. Te otrzymała głównie żydowska biedota, której nie było stać na zakup. Jeden paszport kosztował bowiem ok. 300 000 złotych, lub 20 złotych dolarów. Warto wspomnieć, że ukrywający się w Warszawie Żydzi należeli najczęściej do przemytników i szmuglerów, byli bardzo bogaci i stać ich było na takie wydatki.

Nagłe pojawienie się w Warszawie setek Żydów, dysponujących paszportami państw neutralnych i wstążkami w barwach egzotycznych krajów zdziwiło Niemców, ale uznali oni, że nie warto - póki co - ryzykować. Uznali, że może uda się wymienić ''obywateli latynoamerykańskich'' na internowanych niemieckich żołnierzy i cywilów. Dlatego zakwaterowali oni wszystkich ''turystów'' w Hotelu Polskim przy ul. Długiej 29 (na rycinie). Znalazło się tam ok. 2400 osób.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Hotel (na zdjęciu, współczesny stan) był dość przestronny, dysponował m.in. zakładem fryzjerskim, biblioteką i restauracją. Żydzi mogli poruszać się swobodnie po okolicy i całej Warszawie. Niemcy zachowywali się bardzo uprzejmie. Jedna z mieszkanek wspominała, że czuli się tam jak na luksusowym okręcie. Jednak w lipcu 1943 roku mieszkańców Hotelu było już za dużo, a Niemcy poczynili przygotowania do transportu na zachód.

W połowie miesiąca Niemcy uprzejmie poprosili Żydów z paszportami, aby stawili się na dziedzińcu, po czym podstawiono ciężarówki. Co szokowało wszystkich, esesmani przynieśli krzesła i uprzejmie podawali dłonie Żydom podczas wsiadania. Następnie Żydów zawieziono na dworzec, gdzie wręczono im paczki Czerwonego Krzyża i zaproszono do wagonów I klasy.

W Hotelu pozostało ok. 400 Żydów - ''dzikich lokatorów'', tych, którzy nie mieli paszportów, lub pieniędzy. Dla nich Niemcy nie byli już uprzejmi i kilka dni później wszystkich zamordowali w ruinach getta.
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Ocalali trafili zaś do obozu internowania w Vittel we Francji (na zdjęciu). Olśniło ich bogactwo tego miejsca: obóz mieścił się na terenie kompleksu luksusowych hoteli. Znajdowały się tam liczne sklepy, korty tenisowe, kinoteatr, kasyno, baseny. Żydzi mogli poruszać się po całym kompleksie, a po uzyskaniu przepustki - wyjść z niego. Jedyną niedogodnością były druty kolczaste i wieże strażnicze.

Jednak Niemcy stwierdzili, że nagła obecność tylu Żydów z Ameryki Południowej w Warszawie jest podejrzana. Dla formalności wystosowali zapytania do ambasad krajów latynoamerykańskich, czy ci ludzie to faktycznie ich obywatele. Zdziwieni dyplomaci zdecydowanie zaprzeczyli, bo - jak mówiłem - dokumenty wystawiali potajemnie polscy dyplomaci. To przesądzało sprawę.

W kwietniu 1944 r. SS otoczyło obóz w Vittel i wszystkich Żydów wygarnęło z hoteli. Towarzyszyły temu płacze, błagania i samobójstwa. Niemcy zapakowali Żydów do wagonów - tym razem bydlęcych, a nie I klasy - i wysłali prosto do Auschwitz, gdzie od razu po przyjeździe zapędzono ich do komór gazowych.  Zginęło ok. 1,5 tys. Żydów.

Jedynymi, którzy przeżyli, byli ci najbiedniejsi Żydzi, traktowani w Hotelu pogardliwie przez bogatych Żydów jako ''pasażerowie IV klasy'', którzy mieli certyfikaty palestyńskie. Władze brytyjskie bowiem się ich nie wyparły i potwierdziły ich prawdziwość. Uratowały tym samym życie 272 Żydom. 
Żydowscy kolaboranci Gestapo - cz. II
Agenci ŻGW już tego nie zobaczyli. Lonek Skosowski stał się prawdziwym królem życia w Warszawie. Zarobione na Żydach pieniądze wydawał na alkohol i kobiety, angażował się w ciemne interesy. Niemcy podarowali mu dwa mieszkania, odebrane zamordowanym za pomoc Żydom Polakom. Miał też własny samochód. Plecy Skosowskiego musiały być mocne, bowiem gdy jego sąsiad - Niemiec - poszedł na skargę na Gestapo w sprawie głośnych imprez, gestapowcy kazali mu się nie wtrącać. Istnieją też podejrzenia, że Skosowski miał kontakty z sowieckim wywiadem.

Dla polskiego podziemia ŻGW była bardzo niebezpieczna. Nie tylko bowiem łapała Żydów, ale i niszczyła polską konspirację. Na ulicach Warszawy dochodziło do krwawych strzelanin między żołnierzami Armii Krajowej, a żydowskimi kolaborantami Gestapo. Dwa razy raniono samego Skosowskiego. W końcu zapadła decyzja o likwidacji Skosowskiego i jego kamratów. Tych zabiła AK w listopadzie 1943 r. Zginął Skosowski, jego kochanka i liczni współpracownicy. ŻaGieW została rozbita ostatecznie w lutym 1944 r.

Inaczej potoczyła się historia Adama Żurawina. On sam pojechał do Vittel i po aresztowaniu przez Niemców uciekł z transportu do Auschwitz. Przeżył wojnę i wyjechał do USA. W latach 50. jako byłym agentem Gestapo zainteresowało się nim FBI. Żurawin oddał się sam pod sąd rabinacki, który oczyścił go z zarzutów podług prawa talmudycznego. Uznano, że miał prawo kolaborować z Niemcami, by ratować swoje życie. Zmarł w 1992 r., nigdy nie ponosząc kary.

Jeśli dzidka się spodoba, za kilka dni wrzucę kolejną - o kłamstwach powstania w getcie warszawskim.

To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.14903616905212