Już na początku 1939 r. sytuacja w Europie była dramatyczna. Anschluss Austrii w 1938, wysuwane roszczenia do Polski, zajęcie Czechosłowacji oraz litewskiej Kłajpedy w marcu 1939 stawiało sprawę jasno. W Polsce od marca podnoszono część sił w stan gotowości, tak było i w Marynarce Wojennej.
Sytuacja w PMW była nieciekawa. Przez cały okres II RP marynarka borykała się z ciągłymi problemami finansowymi, które przełożyły się na liczebność i jej siłę, a także na stan ufortyfikowania Wybrzeża. Same założenia wojny na morzu również nie przygotowały PMW na możliwe starcie z Kriegsmarine, bowiem głównie siły były przygotowywane na potencjalną wojnę z ZSRR, co przełożyło się przy skromnym budżecie na charakter budowanych jednostek. Prościej mówiąc - Polska nie miała ani sił, ani konkretnych założeń na wypadek wojny z Niemcami, co próbowano na szybko naprawić.
Powstawały nowe założenia, plany wykorzystania sił. O ile przy okrętach podwodnych, czy stawiaczu min ,,Gryf" widziano jakiś potencjalny skutek ich działania, to przy kontrtorpedowcach (międzywojenna nazwa niszczycieli), których PMW posiadała wtedy 4, nie widziano większych szans na ich przetrwanie. Potrzebne było rozwiązanie, które mogło uratować ,,Wichra", ,,Burzę", ,,Groma" i ,,Błyskawicę". Sytuacja tego tym bardziej wymagała, ponieważ w obliczu wizji możliwej wojny, nasi ówcześni sojusznicy zaczęli się wykruszać. Francuzi, którzy byli do rany przyłóż w momentach większych zamówień uzbrojenia z naszej strony, w kwietniu 1939 r. zaczęli się dość migać od konkretów i zobowiązań na wypadek konfliktu, a to stawiało polskie wojsko w nieciekawej sytuacji. Sprawa więc wyglądała jasno - szansa, a raczej nadzieja na obronę na lądzie była, jednak utrzymanie Wybrzeża spadało do zera. Na szczęście ówczesny szef Kierownictwa Marynarki Wojennej kontradm. Jerzy Świrski oraz dowódca Floty kontradm. Józef Unrug mieli wstępne założenie, które przerodziło się w plan wysłania jednostek do Wielkiej Brytanii.
Plan ten po zabiegach Świrskiego zyskał przychylność Brytyjskiej Admiralicji, jednak osobą do której należało ostatnie słowo był marszałek Edward Śmigły-Rydz. I tu zaczęły się schody. Naczelny wódz nie chciał w ogóle słyszeć o takim scenariuszu, bowiem był przekonany, że choćby okręty miały pójść na dno, to jednak ich cena nie gra roli i grunt by zostały zatopione z honorem w obronie ojczyzny. Świrski i Unrug jednak tłumaczyli marszałkowi, że będzie to duży błąd i bezsensowna utrata jednostek, co trwało dość długo. Finalnie Śmigły-Rydz przystał na plan kontradmirałów, jednak zgodził się na wysłanie tylko 3 a nie 4 kontrtorpedowców, by ten jeden został - tak na wszelki wypadek jakby Niemcy chcieli zająć Gdańsk... Posiadając zgodę, wybrano 3 jednostki i przygotowano szczegółowo plan, który otrzymał kryptonim ,,PEKING".
Z jego realizacją czekano dosłownie do ostatniego momentu, co mogło skończyć się jego niepowodzeniem, bowiem marszałek Śmigły-Rydz zwlekał z wydaniem polecenia wykonania, mimo iż na granicy zauważono pojawiające się niemieckie siły. Rozkaz ,,Peking wykonać" dotarł do dowództwa floty dopiero 30 sierpnia, by o 12:50 przekazać go dowódcy Dywizjonu Kontrtorpedowców. Tu wydarzenia potoczyły się już szybko bowiem kotły na okrętach były już rozgrzane, wykonano ostatnie przygotowania i po szybkiej odprawie o 14:15 ,,Błyskawica", ,,Grom" i ,,Burza" w szyku torowym wypłynęły z Gdynii. Tak wspominał to świadek tych wydarzeń dowódca ,,Jaskółki" kpt. Tadeusz Borysiewicz:
,,Był to niezapomniany widok. Popołudnie było słoneczne, bardzo pogodne i owiane świeżą, północno-wschodnią bryzą. Z pomostu ,,Jaskółki”, która znajdowała się wówczas w połowie drogi z Helu do Gdyni, zauważyliśmy szare sylwety naszych niszczycieli, uwieńczone pióropuszem gęstego dymu i odrywające się od ciemnych zarysów oksywskiego wzgórza. Gdyśmy się mijali, okręty szły już znaczną szybkością i widać było, że wszystkie kotły są pod parą [...]. Uderzał brak ,,Wichra” oraz fakt, że o jakiejkolwiek podróży dywizjonu niszczycieli nic się przedtem we flocie nie mówiono. Dlatego czuliśmy podświadomie, że z tymi okrętami żegnamy się na długo."
Idąc drogą w stronę Helu okręty wytworzyły z dymu dosłownie zasłonę, bowiem starano się by nie zostały zauważone jak najdłużej przez niemieckich obserwatorów. Taki stan rzeczy nie trwał jednak długo. Już po wypłynięciu w morze i skierowaniu się najpierw w stronę Szwecji, a potem wprost na cieśniny okręty zostały zauważane kolejno przez liczne podwodne i nawodne niemieckie jednostki. W nocy z 30 na 31 sierpnia przechodząc przez cieśninę polskie kontrtorpedowce zostały także oświetlone i wezwane do oznajmienia kim są przez Duńczyków, jednak było to niemożliwe bowiem na okrętach zarządzono całkowitą ciszę radiową. Rano na wodach Kattegatu polskie jednostki zauważyły kolejne U-Booty, by po opuszczeniu znów wód Skagerraku były stale obserwowane przez samoloty Luftwaffe.
Po finalnym opuszczeniu cieśnin dopiero wtedy dowódcy i oficerowie okrętów postanowili powiadomić o faktycznym celu rejsu załogę. Wcześniej nie zrobiono tego wmawiając wszystkim, że miejscem docelowym jest norweskie Bergen, ponieważ do ostatniej chwili cel podróży miał być tajemnicą. W momencie ujawnienia prawdy załogi przyjęły to na ogół spokojnie. Marynarze zdawali sobie sprawę, że być może pozostawili swe rodziny na długo przez co część mocno spochmurniała, zaś młodzi byli całkiem pozytywnie nastawieni stając przed wizją współpracy z Royal Navy.
1 września do załóg dotarły dramatyczne wieści o napaści Niemiec na Polskę. Na okrętach rozpoczęły się dyskusje, że może decyzja o odpłynięciu była zła i było trzeba walczyć. Te rozmowy jednak przezwyciężył rozsądek bowiem zdawano sobie sprawę, że nie długo okręty utrzymały by się na powierzchni. Było ok. południa, kiedy nad polskimi jednostkami zaczęły krążyć samoloty RAF-u, a o 13:00 dowódca całego dywizjonu kmdr. Stankiewicz wysłał do Rosyth depeszę informując o miejscu spotkania z okrętami RN. Na spotkanie przypłynęły dwa niszczyciele, które zaprowadziły polskie okręty do jednego z portów. O godz. 17:37 brytyjskiego czasu, polskie jednostki zacumowały na redzie szkockiego awanportu Leith. Plan ,,Peking" zakończył się sukcesem.
Z 3 okrętów, które wtedy wypłynęły do Polski po wojnie powróciły niestety 2. ORP ,,Grom" zatonął w trakcie walk pod Narvikiem, a jeśli ktoś jest zainteresowany w jakich okolicznościach to zapraszam do napisanej jakiś czas temu przeze mnie dzidy.
Źródła:
Borowiak M., Polska Marynarka Wojenna II Rzeczypospolitej, t. 4: Dywizjon Kontrtorpedowców 1932-1939, Oświęcim 2021.
Makowski A., Plan ,,Peking”- czy polska flota ,,uciekła” do Wielkiej Brytanii w 1939 r. ?, ,,Morze, Statki i Okręty”, 2019, nr 4, s. 74-81.
Twardowski M., Encyklopedia okrętów wojennych, t. 24: Niszczyciele typu Grom, cz. 1 Grom Błyskawica, Gdańsk 2002.