Dzięki za tyle odpowiedzi pod ostatnim postem o tutaj. https://jbzd.com.pl/obr/3327327/czuje-sie-zle-czlowiek
Odpowiadając na większość komentarzy. Nie, nie jestem gejem ani aseksualny. Czuję ogólny pociąg do kobiet. I nie, ona nie przytyła. Wygląda tak samo jak w momencie gdy ją poznałem...
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Chcę się wygadać i spróbować określić to co czuję, zebrać myśli i przelać je na papier.
Sądze, że problemy mogą zarówno u niej jak i u mnie.
Ktoś pisał, żebym nie "miętosił kiełbasy pod kołdrą przez miesiąc to mi najdzie ochota". Może to byc racja. Sądzę, że jestem uzależniony od masturbacji. Trzy razy dziennie, codziennie. To już się chyba liczy jako uzależnienie, prawda? To jeszcze jestem w stanie jakoś zmienić. Jakoś wyjść z tego. Próbowałem nieraz od tego odejść, ograniczyć, ale ciągle wpadałem w to gówno... ale gdybym wiedział, że zmieni to całkowicie moje życie to pewnie byłbym w stanie to zrobić. Już teraz leci drugi dzień bez masturbacji co jest dla mnie nielada wyczynem...
Natomiast druga kwestia jest trochę bardziej problematyczna. Może trochę za dużo powiedziałem z tym "idealna". Ona faktycznie jest idealna pod względem "spokojna, nie robiąca problemów, nie robiąca żadnych dziwnych akcji". Ot idealna żona do spokojnego, wygodnego życia... co jest miłą odmianą po moich byłych, gdzie potrafiliśmy się kłócić o dosłownie wszystko - ale widzę, że było wtedy w tym więcej życia, energii.
Naprawdę pasujemy do siebie pod każdym kątem poza łóżkiem właśnie, a właściwie szeroko rozumianym seksapilem, jej kobiecością i libido. Na począktu rozmawialiśmy na tematy seksualne, które zawsze ja inicjowałem. Coś co możnaby nazwać "niegrzecznymi rozmowami", natomiast w pewnym momencie coraz częściej zaczęło się pojawiać "Tobie tylko jedno w głowie" czy "Przecież nie musimy ciągle mówić o seksie".
Z czasem zauważyłem, że ona należy do spokojnych, szarych myszek. Będąc z nią nieraz w klubie to czułem się jakbym tańczył z ciocią na weselu. Kilka obrotów, trochę przytuleń i tyle, gdzie z innymi kobietami przypominało to bardziej lekcje bachaty na które chodziła Ania Lewandowska...
Kwestia też jest tego, że widzę, że jej wzorzec wyniesiony z domu to "kobieta do kuchni, facet do salonu". I z jednej strony mówię - "idealna żona, ale będę miał wygodnie". Ale z drugiej, chciałbym, żeby jednak postawiła mi się czasami, zrobiła kłótnie, pokazała jakąś większą ambicję niż to, żeby być wyłącznie czyjąś żoną. Żeby pokazała mi "postaraj się o mnie". Nie pracowała za minimalną, gdzie ja w miesiąc zarabiam jej roczną pensję.
Dochodzą również wyznania, które powinny być słodkie, ale jednak nie zawsze są dobrze odbierane jak np. "nie wiem dlaczego w ogóle chcesz ze mną być", "nie wiem co w ogóle we mnie widzisz". I nie ważne, że wbijam jej do głowy, że jest śliczna i że mi się podoba. Ona ciągle ma taką niską samoocenę, że np. w sklepie porównuje się do najbrzydszych kobiet.
Innymi słowy: oceniłbym ją raczej mianem "słodka" czy "miła" niż "kobieca" i "pewna siebie".
Wiem dobrze, że przez to jak zostąła wychowana to jest mi wierna i że cokolwiek by sie nie działo to będzie przy mnie- co jest cudowne. Ale z drugiej - czy nie jesteśmy zbyt młodzi na to, żeby nie czuć pociągu fizycznego do siebie? Ogień wygasa z czasem, owszem, ale my dopiero mamy po 25 lat, a 1.5 roku w związku, z czego rok praktycznie jak przyjaciele. Jak to będzie wyglądało za 10-15 lat? Czy czasami wtedy coś we mnie nie pęknie z powodu braku pociągu fizycznego i nie będę szukał czegoś u innych bardziej "kobiecych" kobiet (czyt. atencjuszek), czego bym już sobie nie był w stanie wybaczyć...?
Nie chcę tego porównywać do innych związków, ale widzę, że też w drugą stronę to działa słabiej, skoro poprzednie dziewczyny bardziej "reagowały" na mnie- na mój dotyk, słowa- cokolwiek. Wtedy też widzę, że mi się odechciewa. Czy nie jesteśmy w błędnym kole?
Wybaczcie za ścianę tekstu. Próbowałem zebrać myśli.