To jest chyba ostatnie miejsce, w którym szukałbym pomocy, ale z racji, że dużo tutaj facetów...
Jestem, a właściwie byłem z dziewczyną. Byliśmy półtora roku. Nie czułem tego. Widziałem, że się w tym męczę. Że gdy ona mówi, że kocha, to mi nie mogło to przejść przez gardło. I pomimo tego, że super mi się z nią rozmawia, spędza czas czy cokolwiek to jednak oczekiwałbym czegoś więcej. Że będę jej mówił, że kocham z własnej inicjatywy. Że będę sobie wyobrażał ją jako moją żonę, matkę moich dzieci... Ale tego nie było.
Na samym początku było super, natomiast później z czasem zanikł ten ogień, namiętność. Od dłuższego czasu wracaliśmy do mieszkania i zachowywaliśmy się jak małżeństwo po 50 latach stażu. Nie czułem pociągu fizycznego do niej. Nie czułem również, że ja ją pociągam fizycznie. Wchodzimy razem do mieszkania- człowiek oczekiwał, że tylko przejdziemy przez próg drzwi to rzucimy się na siebie. A tutaj? szybki cmok, wspólne gotowanie, serial, sen. I tak codziennie. Nie pasowaliśmy do siebie w łóżku- ostatni seks uprawialiśmy rok temu. Ona nie brała tabletek i miała bardzo nieregularne okresy, a ja bałem się ciąży do tego stopnia, że nie potrafiłem się skupić na seksie i miałem problemy ze wzwodem. Od tego czasu były co najwyżej "zabawy".
Natomiast ona jest dla mnie idealna. Nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić kogoś lepszego niż ona. Przez ten rok dogadywaliśmy się ze wszystkim - polityka, światopogląd, wiara, humor, wszystko... No naprawdę niesamowita kobieta, która wszystko by dla mnie zrobiła. Oddałaby mi swoje serce na talerzu gdybym poprosił...
A ja?
A ja powiedziałem jej dzisiaj, że czuję się bardziej jakbyśmy byli przyjaciółmi. Ona spytała czy czuję, że coś wygasło. Potwierdziłem.
Dlaczego nie potrafię jej kochać? Co jest kurwa ze mną nie tak?