Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.

4
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. i uzyskaniu na mocy traktatu wersalskiego skromnego dostępu do morza kolejną sprawą w odradzającym się państwie było stworzenie floty wojennej. Proces ten był wyjątkowo długi, zawiły, przepełniony problemami finansowymi i politycznymi zagrywkami (temat ten zasługuje na osobną dzidę).  Nie mogąc sobie pozwolić na zbudowanie większej siły, a mając przy sobie dwa silne państwa (jednak to głównie w Rosji dopatrywano się przyszłego agresora co poskutkowało ustawieniem pod to całej doktryny morskiej), strona polska postawiła na budowę okrętów dobrych dla słabszych państw, jak tylko możliwe najbardziej uniwersalnych. I tak, wynikiem tego, było np. zamówienie w połowie lat dwudziestych trzech podwodnych stawiaczy min. Jednym z nich był ORP ,,Wilk''.
Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.
Od początku 1939 r. sytuacja była napięta, a dotychczasowa polityka morska wzięła w łeb, ponieważ nasza flota mimo małego stanu mogła być bardzo skuteczna na Bałtyku przeciw ZSRR, ale nie III Rzeszy. Rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie, któremu nie pomagało zajęcie Czechosłowacji, czy zajęcie Kłajpedy (przy tym Niemcy specjalnie przepłynęli przy naszym Wybrzeżu pełną siłą). W wielkich nerwach przygotowywano nowe plany na wypadek konfliktu, których efektem był plan ,,Worek'' (zakładał rozmieszczenie gwieździste wokół Helu okrętów podwodnych) i planu ,,Rurka'' (zakładał postawienie małych zapór minowych przez podwodne stawiacze min i wielkiej zapory przez ,,Gryfa''). Na pięć minut przed nastąpiły jeszcze drastyczne zmiany w załogach przez konieczność obsadzenia nowych okrętów typu ,,Orzeł''. Do samego końca wierzono w dyplomacje, która jednak jak wiemy nic nie wskórała.
Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.
1 września ,,Wilk'' stał w pełnej gotowości z ,,Orłem'' w porcie na Oksywiu, kiedy to po alarmie wywołanym przez nadlatujące trzy niemieckie samoloty i po informacji o wybuchu wojny wyszedł z portu kilka minut po 6 rano. Pierwszy dzień, oprócz zauważenia kilka jednostek, które były poza zasięgiem upłynął stosunkowo spokojnie, jednak drugi dzień nie był już tak prosty. 2 września zauważono duże jednostki przeciwnika, które kapitan ,,Wilka'' Bogusław Krawczyk postanowił zaatakować. I tu pojawia się problem, który często jest bagatelizowany przez wszystkie osoby lubujące się w krytyce działań, a mianowicie wszechobecne mniejsze jednostki patrolujące wody i samoloty. Po jakimś czasie zauważono peryskop ,,Wilka'', na którego po niedługim czasie spadły bomby głębinowe. Ratując okręt dowódca rozkazał położyć okręt na dnie. Przez wybuchy i wstrząsy rozszczelniły się zbiorniki z ropą, a do okrętu przez uszkodzenie klapy tłumika zaczęła dostawać się woda. Minęło kilka godzin nim okręt powrócił na powierzchnię. Była noc z 2 na 3 września, kiedy na okręcie odebrano rozkaz by postawić zaporę minową. Natychmiast okręt skierował się w rejon postawienia zapory, jednak przez ciągłe patrole zapora została postawiona dopiero między 13 a 17 tegoż dnia (w międzyczasie było jeszcze kilka problemów).
Niżej zdjęcie kpt. mar. Bogusława Krawczyka
Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.
Od 4 września dla załogi ,,Wilka'' zacząła się prawdziwa męczarnia. Tego dnia na wykryty okręt spadły kolejne bomby głębinowe, jednak to 5 września był najdramatyczniejszy, bowiem wtedy przez prawie cały dzień okręt po wykryciu był stale obrzucany kolejnymi bombami, których naliczono prawie 40. Ratując się okręt spoczął na dnie na głębokości 87 m, która wykraczała technicznie ponad jego zdolności. Wybuchy doprowadzały do kolejnych rozszczelnień, woda wlewała się w tonach, przestawały działać kolejne urządzenia, gasło światło, z każdą godziną brakowało powietrza, a cała jednostka trzeszczała od ciśnienia wody. Podobne działania bez jakiegokolwiek sukcesu miały miejsce w kolejnych dniach, a na dodatek nie było żadnej łączności z dowództwem, słowem beznadziejna sytuacja. Dopiero w nocy z 8 na 9 wrześnie na ,,Wilku'' udało się otrzymać rozkaz przejścia do nowego sektora na północ od latarni Stilo, jednak na zapytanie o możliwość atakowaniu samotnych niemieckich statków handlowych spotkano się z poleceniem trzymania się konwencji londyńskiej nakazującej ostrzeżenie atakowanej jednostki i pomoc jej załodze, co dla okrętu na tak dobrze strzeżonych wodach byłoby samobójstwem. Dla załogi było takie podejście nie do przyjęcia, no ale cóż. Po przejściu do nowego sektora sytuacja jednak nie uległa żadnej poprawie, co więcej, po zrzuceniu ropy z nieszczelnych balastów, przez stałe nabieranie wody (nawet do 30 ton), uszkodzone urządzenia i rozkaz ,,dobrego zachowania'' dalsze zmagania były bezcelowe. 10 września po nawiązaniu łączności z dowództwem na Helu i po zapytaniu o możliwość naprawy w porcie otrzymano odmowę przez niemożność z powodu kiepskiej sytuacji na Wybrzeżu, jednak zalecono przedostanie się do Anglii, bądź internowanie w którymś porcie w Szwecji. 
Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.
Na okręcie przeprowadzono głosowanie, którego efektem po ostatecznej decyzji kapitana Krawczyka było udanie się do Anglii. Załogę czekała wyjątkowo niebezpieczna przeprawa przez cieśniny, z których wybrano Sund. 14 września ,,Wilk'' dotarł w okolice Trelleborga i przez cały dzień obserwował ruch statków, jednak dłużej nie zwlekając, to właśnie w nocy z 14 na 15 września postanowił przekroczyć Sund. Była godzina 20, kiedy okręt wszedł wynurzony do kanału. Zdając sobie sprawę z dużego ryzyka, a nie chcąc oddać w razie najgorszego okrętu bez walki, przy dziale 100 mm czuwała obsługa, prawie cała załoga wyszła z okrętu, na którym założono ładunki wybuchowe i otwarto odwietrzniki by go samozatopić w razie konieczności. Okręt szedł nocą w wąskim i płytkim kanale uniemożliwiającym zanurzenie Flint Rinne, kiedy to z naprzeciwka zauważono płynące dwa niemieckie okręty. Rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie. Jednostki przeczesywały wody reflektorami, a w razie oświetlenia ,,Wilka'' i jego rozpoznania mogło zacząć się piekło. W pewnym momencie jednostki szły oddalone od siebie o 60 m, kiedy jeden z reflektorów uchwycił rufę ,,Wilka'', którego jednak nie rozpoznano, co było cudem, a tak tamten moment opisał jeden z oficerów ,,Wilka'' Bolesław Romanowski ,,W tej chwili zalał nas strumień jasnego światła. Patrząc na rufę zobaczyłem naszych ludzi stłoczonych przy kiosku, obsadę enkaemu. Bielały płócienne drelichy, a nad nimi prześwietlona jaskrawym światłem powiewała bandera. Za rufą unosiły się spaliny wydechowe diesli. Z nadbudówki niszczyciela oddalonego teraz od Wilka nie więcej jak 200 metrów padała na nasz okręt smuga światła.
„Koniec” – przemknęło mi przez myśl. Za sekundę, dwie zwali się na nas lawina żelaza. Oba okręty grzać będą ze wszystkich luf... Rozszaleje się piekło!'' O świcie 15 września, po udanym przekroczeniu Sundu, kpt. Krawczyk postanowił zameldować fakt ten kontradm. Unrugowi wysyłając depeszę o treści: „Przeszedłem Sund, gdzie ominąłem dwa kontrtorpedowce. Idę do Anglii. Niech żyje Polska!”. Po Sundzie przekroczono następnie Kattegat, by wypłynąć na wody Skagerrak, a potem Morze Północne, jednak przybyło kolejnych problemów - zaczęło brakować paliwa. Stojąc pod ścianą postanowiono przelać część oleju maszynowego do zbiorników paliwa, co robiono przez cały 17 wrzesień nosząc go w wiadrach, jednak nie było to rozwiązanie na dłuższą podróż. Zaczęło również brakować energii przez duże zużycie starych akumulatorów. Sama dalsza żegluga okazała się wyjątkowo ciężka, ponieważ na Morzu Północnym panowały wtedy silne sztormy, które dotakowo miotały ,,Wilkiem''.
Polski okręt podwodny ,,Wilk'' i jego działania we wrześniu 1939 r.
W końcu po ciężkich przeżyciach 19 września kapitanowi Krawczykowi udało się skontaktować z Admiralicją Royal Navy i ustalono, że następnego dnia ma spotkać się z brytyjskim okrętem by ruszyć do jednej z baz. I tak 22 września po uprzednim zatankowaniu w Rosyth polski okręt wpłyną do Scapa Flow, co tak opisał jeden z oficerów Borys Karnicki: ,,Do Scapa Flow wchodziliśmy o godzinie siódmej rano. Wyszedłem na pomost. Defilowaliśmy przed największą flotą świata. Pancerniki, krążowniki, tuziny kontrtorpedowców, lotniskowce. Mimo wczesnej godziny na wszystkich okrętach podniesiono bandery i załogi ustawiono wzdłuż burt i nadbudówek. W miarę jak mijaliśmy poszczególne jednostki, załogi podnosząc czapki krzyczały trzykrotnie „hura”! I to na naszą cześć. Łzy ciurkiem ciekły mi po twarzy. […]'' . Polacy zostali przyjęci z najwyższymi honorami, a z wszystkich stron zaczęły spływać wyrazy uznania. Dla Anglików wyczyn ,,Wilka'' był jednak dość kłopotliwy, ponieważ jak się okazało, droga przez Morze Północne prowadziła przez ,,bardzo dobrze'' strzeżony przez Royal Navy i lotnictwo sektor, a mimo to nie został on w ogóle zauważony, co doporowadziło do ,,lekkiego nerwowego poruszenia''. 
Kończąc, ,,Wilk'' po ciężkiej kampanii na Bałtyku i brawurowym przejściu przez cieśniny, będąc wtedy jedną wielką uszkodzoną i przeciekającą puszką dotarł do Anglii, a załoga wykazała się wielkim hartem ducha. Po długich remontach okręt ten rozpoczął swoją dalszą służbę, przepełnioną wieloma problemami i tragediami, jednak to już jest materiał na kolejną dzidę.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Wczorajsza rocznica zatonięcia ORP ,,Grom''

2
4 maja 1940 roku w norweskim fiordzie Rombaken zatonął polski niszczyciel (według ówczesnej nomenklatury ,,kontrtorpedowiec'') ORP ,,Grom''. Był on siostrzaną jednostką ORP ,,Błyskawica'', którą zastąpił na tym samymy miejscu dzień przed swoją tragedią. ,,Grom'' wraz ze swoją siostrą i ,,Burzą'' miał za zadanie patrolowanie wód w okolicy Narwika, a także ostrzeliwanie jednostek przeciwnika na lądzie. 
Wczorajsza rocznica zatonięcia ORP ,,Grom''
Niemcy rozlokowali na lądzie liczne działa, którymi ostrzeliwano alianckie okręty, a także non stop wysyłali kolejne bombowce w celu bombardowania. ,,Grom'' w takcie swej służby na wodach okalających Narwik wykazywał się wyjątkową zajadłością w niszczeniu niemieckich stanowisk i ich linii komunikacyjnych, przez co został przezwany przez Niemców Menschenjägerem - łowcą ludzi. W dniu 3 maja załoga ,,Groma'' wystrzeliła ponad 500 sztuk amunicji, rozwalając z drobny mak niemieckie pozycje na lądzie, w tym zamaskowane stanowisko artylerii. Załoga mimo zmęczenia była jednak w stałej gotowości bojowej nawet w nocy. Problemem okazał się stan ropy, której zostało mało po ciągłym manewrowaniu. Okręt został zatrzymany w miejscu, jednak jego maszyny zostały utrzymane pod pełną w celu natychmiastowego ruszenia w razie konieczności. Przy okręcie poruszały się ciągle jeszcze dwa angielskie niszczyciele, dzięki czemu mogły skupić na sobie ostrzał przeciwnika. Rankiem 4 maja pogoda była spokojna, jednak niebo było zachmurzone, co utrudniało jego obserwację. Było kilka minut po 8 rano, gdy obserwatorzy z ,,Groma'' zauważyli nadlatujące na wysokości 2700 metrów dwa bombowce Heinkel He 111. Polscy artylerzyści zamierzali otworzyć ogień, kiedy na wysokości ponad 5500 m, zauważono trzeci bombowiec. Była to wyskokość wykraczająca zasięgowi dział plot. Na okręcie rozkazano jeszcze załodze maszynowni przejście na 150 obrotów, rozkaz potwierdzono jednak było już za późno. Wiązka 6 bomb została zrzucona. 3 chybiły jednak pozostałe jakimś cudem przy ataku z takiej wysokości osiągnęły cel. Jedna z bomb rozerwała poszycie prawej burty na wysokości kotłowni, druga trafiła w wyrzutnię torped nr 2, powodując eksplozję zbiornika sprężonego powietrza, nie doprowadzając jednak do wybuchu torped, jak to przyjęło się mówić i jest często w książkach (przy czymś takim okręt momentalnie by wyleciał w powietrze). Trzecia z bomb doprowadziła zaś do ciężkich strat w obsłudze dział plot. i działa nr 3. ,,Grom'' przechylił się na prawą burtę a następnie złamał w pół. Tragedia byłaby znacznie większa gdyby nie bohaterstwo II mechanika, porucznika Aleksego Krąkowskiego, jedynego poległego oficera, który nie bacząc na grożące niebezpieczeństwo wrócił pod pokład do maszynowni i nie dopuścił do wybuchu kotłów okrętowych. Członkowie załogi pospiesznie wskakiwali do zalanej ropą lodowatej wody, część z nich utonęła. Tak wspominał to pan Jan Pawlica:
,,GROM łamał się w miejscu eksplozji. Dziób i rufa unosiły się szybko w górę. Wylazłem za reling. Było już bardzo wysoko. Ubrany sportowo w podkoszulkę i spodenki, czułem strach przed lodowata wodą. Nie było czasu do namysłu. Zjechałem po burcie do lodowatej wody, która parzyła jak ukrop. Podświadomość nakazywała ucieczkę od tonącego okrętu jak najdalej. Po chwili gdy obejrzałem się w stronę okrętu, złożony niczym scyzoryk z pionowo wysoko uniesionym dziobem i rufą, za którą błyszczały w słońcu śruby napędowe, pogrążał się w morzu. Gdy obejrzałem się ponownie, nie było go już na powierzchni wody''.
Tragiczny los spotkał również tych, którzy w momencie ataku znajdowali się w rufowych pomieszczeniach. Przez eksplozje deformacji uległo poszycie, co doprowadziło do braku możliwości otwrcia niektórych drzwi pod pokładem, przez co uwięzionych zostało kilkudziesięciu polskich marynarzy, przez co tonęli bez możliwości jakiegokolwiek ratunku razem z okrętem. Marynarze, którym udało się opuścić okręt wpominali potem głośnie krzyki kolegów z załogi wzywających Boga, proszących o pomoc, wołających swe matki i wznoszących patriotyczne okrzyki do końca dopóki rufa nie znikła pod wodą. Cały dramat trwał niespełna 3 minuty. Niemcy, widząc dzieło swego lotnictwa otwarli ogień z wszystkiego co mieli do polskich bezbronnych rozbitków w wodzie, którym na pomoc natychmiast przyszły angielskie niszczyciele, które osłoniły ich swoimi burtami. Akcja ratunkowa trwała 40 minut. Zgnięło 59 członków załogi (1 oficer, 25 podoficerów i 33 marynarzy).
Wczorajsza rocznica zatonięcia ORP ,,Grom''
Ocaleni polscy marynarze zostali przekazani na pancernik ,,Resolution'', z którego zabrała ich ,,Burza'' do Harstad, gdzie trafili na okręt szpitalny Atlantis. Rozbitkowie zostali podzieleni na dwie grupy - ranni pozostali na okręcie szpitalnym, a zdrowi od razu zostali przewiezieni do Anglii i zaokrętowani na ORP ,,Gdynia''.  Kapitan ,,Groma'' kmdr por. Aleksander Hulewicz został odznaczony przez Jerzego VI orderem Distinguished Service Order, ale do końca swojej kariery nie powierzono mu już samodzielnego dowództwa na jakimkolwiek okręcie. Nie rozpoczęto żadnego śledztwa względem niego przez brak dopetrzenia się żadnego zaniedbania. 
Część ocalałej załogi ,,Groma'' obsadziła następnie niszczyciel ,,Ouragan'', a część trafiła w październiku tego samego roku na nowego ,,Pioruna'', który zapisał przy sobie wiele wielkich wyczynów, nie tylko tych związanych z akcją przeciwko ,,Bismarckowi'', ale to temat na kolejną dzidę. Poniżej jeden z polskich marynarzy, który zginął na ,,Gromie''.
Wczorajsza rocznica zatonięcia ORP ,,Grom''
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

IJN Zipang

30
Pozdrowienia dla dzidowców modelarzy.
Kiedy słyszymy ,,największy okręt świata" mamy przed oczami takie giganty jak np. IJN Yamato, USS Iowa, czy USS Gerald R. Ford. Rozmiary tych jednostek potrafią wprawić nas w zachwyt niczym dzidowca widok złotych dzid. Jednak te okręty ujrzały światło dzienne, a co z tymi, które pozostały jedynie na papierze?
Dzisiaj skupimy się na jednej Japonce, przy której Yamato wyglądałaby jak wściekły York.
IJN Zipang
Okręt po prawej to właśnie wspomniana Yamato, a po lewej gigantyczna IJN Zipang. Sklasyfikowana jak ultradrednought o wyporności aż 500 tys.t musiałaby mieć długość 609m i 91m szerokości, aby zachować równowagę poziomią pod naporem największych fal Pacyfiku. Zakładana prędkość maksymalna to aż 42 wezłów (co w tamtym okresie było niemożliwe).
Na jej uzbrojenie miało się składać:
- 100 dział 406 mm (50x2)
- 100 dział 140 mm (100x1)
- 100 dział 100 mm (100x1)
- 40 dział plot 127 mm (20x2)
- 80 dział 25 mm (40x2)
Sam pancerz był równie imponujący, bo na samych wieżach głównych było to aż 406 mm, na burtach 440 mm, a pokład 220 mm.
IJN Zipang
No dobra, ale czy budowa takiego gigant w ogóle miała sens? Ależ absolutnie żadnego. Żeby poznać historię tego projektu musimy się cofnąć do 1912 r. (niektóre źródł wspominają 1921 r.). Wtedy to właśnie komandor porucznik Hidetaro Kaneda przedstawił projekt Zipanga. Już wtedy specjaliści w temacie wiedzieli, że nie da się tego zbudować, bo trzeba by najpier wybudować od zera odpowiedniej wielkości suchy dok, oraz przygotować odpowiednią ilość dobrej stali (400 m platformę Prelude FLNG zużyto ponad 260 tys. t stali). Jednak jak sobie przypomnimy, że Japonia jest biedna w stal, to tym bardziej dojdziemy do wnisku, że to niezbyt rozsądny projekt. Jednak wtedy na świecie panowało przeświadczenie, że skoro ja mam większą zabawkę, to wygrałem. Dlatego inżynierowie pochylili się na tym szalonym pomysłem. Jak można się spodziewać, doszli do podobnego wniosku co reszta admiralicji.
IJN Zipang
Kaneda twierdził, że zdecydowanie lepszy, pomysłem jest zbudowani jednej wielkiej jednostki, która będzie dominować wszędzie gdzie się pojawi, niż rozdrobnienie budowy na wiele mniejszych jednostek. Admiralicja (mimo swojego późniejszego zapatrzenia na jednostki klasy Yamato), skłanialii się właśnie ku tej drugeij opcji. Ilość surowców i materiałów Japonii wymuszały poniekąd takie podejście. Stąd w poźniejszych latach japońska flota skupiała się na rozwoju np. niszczycieli.
Kiedy w pierwszych latach po IWW okręty takiej wielkości jak Zipang nie musiałyby się obawiać ataków lotniczych, tak z biegeim lat i rozwojem lotnictwa, takie monstrum było by niczym wielka tarcza strzelecka dla bombowców.
IJN Zipang
Źródła:
- https://portalobronny.se.pl/bron-i-strzelectwo/pol-setki-wiez-dwulufowych-z-dzialami-kalibru-406-mm-gigant-nad-wszystkie-inne-okrety-aa-qFt6-7wJv-9ZZC.html
- https://www.historicmysteries.com/history/ijn-zipang/37574/
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.11313414573669