Dramat Wołynia. "Widziałam dzieci z odrąbanymi głowami"
Wiedza
4 l
8
Kazimiera Marciniak urodziła się na Wołyniu. Jako 13-letnia dziewczynka była świadkiem ludobójstwa dokonanego przez UPA na Polakach. Jej rodzina ocalała, ponieważ ostrzegł ich zaprzyjaźniony Ukrainiec.
Jagiellonów w gminie Ołyka (powiat łucki) był osadą, w której mieszkali sami Polacy - osadnicy cywilni i wojskowi. Ojciec pani Kazimiery - Kazimierz Justkowski uczył w miejscowej szkole. Chodziły do niej także ukraińskie dzieci z miejscowości Dubiszcze, Litwa i Baszłyki.
- Dzieci razem się bawiły. Nie było żadnych zatargów. Nigdy! Przed wojną byliśmy jak jedna rodzina. Kiedy tatuś zadawał ukraińskim dzieciom coś do pisania po ukraińsku, to w tym czasie polskie dzieci czytały po polsku. I tak na zmianę - opowiada pani Kazimiera.
Jej rodzice cieszyli się dużym szacunkiem wśród miejscowych. - Byli proszeni na wszystkie wesela i chrzciny. Kiedy tata kupił pole, poprosił ukraińskich chłopów, by je zaorali. Chciał im zapłacić, ale powiedzieli: „Pan nam we wszystkim pomaga, to my od pana nic nie weźmiemy”. Wtedy tatuś pojechał do Ołyki, kupił kilkanaście litrowych butelek wódki, kiełbasę, chleb i postawił rolnikom. Dla nich taka uczta „u pana” wydawała się lepsza niż zapłata - wspomina Kresowianka.
Widmo radzieckiej deportacji
Tymczasem nastał 17 września 1939 r. Kazimiera Marciniak opowiada: - Tata był oficerem w rezerwie. Gdy wkroczyli Sowieci, spakował swój mundur i zakopał za domem. Spodziewając się aresztowania, wyjechał do Żółkwi, skąd pochodził.
Po jakimś czasie do ojca dołączyła jedna z sióstr pani Kazimiery. W czasie okupacji radzieckiej Ukraińcy „poczuli władzę”.
- Na 1 maja ubierali czerwone krawaty, szli przez Dubiszcze i z śpiewali pieśń rewolucyjną - wspomina Wołynianka. Nad Polakami zawisło widmo deportacji na Syberię.
- W pierwszej turze wywieźli kilka rodzin z Jagiellonowa. Zabrali też jedną ukraińską rodzinę z Dubiszcz, dlatego że ten pan przed wojną był sołtysem.
Rodzinie Kazimiery Marciniak udało się uniknąć deportacji. - Za Sowietów sołtysem w Dubiszczach był młody Ukrainiec, uczeń tatusia, Stepan Malinowski - opowiada. - NKWD z Ołyki kazało mu wyznaczać rodziny do wywózki. Za pierwszym razem nas uchronił, jednak potem ostrzegał mamę, że już dłużej nie będzie mógł nam pomagać. Do kolejnej deportacji jednak nie doszło, bo wybuchła wojna z Niemcami.
Preludium zbrodni
Podczas okupacji niemieckiej matka pani Kazimiery, Stefania, zaobserwowała zdarzenie, którym była głęboko wstrząśnięta.
- Wróciła zapłakana, przestraszona. Widziała, jak Niemcy spędzali Żydów, kazali im stawać nad długim, wykopanym rowem i strzelali. Żydzi padali. Nie wszyscy od razu ginęli, jęczeli, ale Niemcy i tak zasypywali ten rów - wspomina rzeszowianka.
Holocaust na Wołyniu stał się niejako zapowiedzią tego, co w niedalekiej przyszłości miało spotkać Polaków. Pani Kazimiera zapamiętała wydarzenie, które miało miejsce niedługo przed rzeziami 1943 roku.
- Koleżanka siostry pracowała u popa jako pomoc domowa - opowiada Kresowianka. - Pewnego razu powiedziała nam, że pop roznosi po wsi chleb, w którym ukryte są „jakieś papierki”. Potem okazało się, że w tym chlebie były ulotki, w których napisano, by Polaków „rzezać, wyrzucać z domów, mordować w najgorszy sposób, nie oszczędzając kobiet ani dzieci”.
Uciec przed śmiercią
Na Wołyniu zrobiło się niebezpiecznie.
- Co noc było widać łuny płonących wiosek. Mieszkańcy nocowali zgrupowani w stodołach. Kobiety drzemały, a mężczyźni trzymali warty. Spało się w ubraniach i butach, żeby w każdej chwili być gotowym do ucieczki - wspomina pani Kazimiera.
https://nowiny24.pl/dramat-wolynia-widzialam-dzieci-z-odrabanymi-glowami/ar/10413716
świadkowie którzy ocaleli :
https://www.youtube.com/watch?v=dAL40U5-WMg
https://www.youtube.com/watch?v=Z7m5r3ZTRBM
Jagiellonów w gminie Ołyka (powiat łucki) był osadą, w której mieszkali sami Polacy - osadnicy cywilni i wojskowi. Ojciec pani Kazimiery - Kazimierz Justkowski uczył w miejscowej szkole. Chodziły do niej także ukraińskie dzieci z miejscowości Dubiszcze, Litwa i Baszłyki.
- Dzieci razem się bawiły. Nie było żadnych zatargów. Nigdy! Przed wojną byliśmy jak jedna rodzina. Kiedy tatuś zadawał ukraińskim dzieciom coś do pisania po ukraińsku, to w tym czasie polskie dzieci czytały po polsku. I tak na zmianę - opowiada pani Kazimiera.
Jej rodzice cieszyli się dużym szacunkiem wśród miejscowych. - Byli proszeni na wszystkie wesela i chrzciny. Kiedy tata kupił pole, poprosił ukraińskich chłopów, by je zaorali. Chciał im zapłacić, ale powiedzieli: „Pan nam we wszystkim pomaga, to my od pana nic nie weźmiemy”. Wtedy tatuś pojechał do Ołyki, kupił kilkanaście litrowych butelek wódki, kiełbasę, chleb i postawił rolnikom. Dla nich taka uczta „u pana” wydawała się lepsza niż zapłata - wspomina Kresowianka.
Widmo radzieckiej deportacji
Tymczasem nastał 17 września 1939 r. Kazimiera Marciniak opowiada: - Tata był oficerem w rezerwie. Gdy wkroczyli Sowieci, spakował swój mundur i zakopał za domem. Spodziewając się aresztowania, wyjechał do Żółkwi, skąd pochodził.
Po jakimś czasie do ojca dołączyła jedna z sióstr pani Kazimiery. W czasie okupacji radzieckiej Ukraińcy „poczuli władzę”.
- Na 1 maja ubierali czerwone krawaty, szli przez Dubiszcze i z śpiewali pieśń rewolucyjną - wspomina Wołynianka. Nad Polakami zawisło widmo deportacji na Syberię.
- W pierwszej turze wywieźli kilka rodzin z Jagiellonowa. Zabrali też jedną ukraińską rodzinę z Dubiszcz, dlatego że ten pan przed wojną był sołtysem.
Rodzinie Kazimiery Marciniak udało się uniknąć deportacji. - Za Sowietów sołtysem w Dubiszczach był młody Ukrainiec, uczeń tatusia, Stepan Malinowski - opowiada. - NKWD z Ołyki kazało mu wyznaczać rodziny do wywózki. Za pierwszym razem nas uchronił, jednak potem ostrzegał mamę, że już dłużej nie będzie mógł nam pomagać. Do kolejnej deportacji jednak nie doszło, bo wybuchła wojna z Niemcami.
Preludium zbrodni
Podczas okupacji niemieckiej matka pani Kazimiery, Stefania, zaobserwowała zdarzenie, którym była głęboko wstrząśnięta.
- Wróciła zapłakana, przestraszona. Widziała, jak Niemcy spędzali Żydów, kazali im stawać nad długim, wykopanym rowem i strzelali. Żydzi padali. Nie wszyscy od razu ginęli, jęczeli, ale Niemcy i tak zasypywali ten rów - wspomina rzeszowianka.
Holocaust na Wołyniu stał się niejako zapowiedzią tego, co w niedalekiej przyszłości miało spotkać Polaków. Pani Kazimiera zapamiętała wydarzenie, które miało miejsce niedługo przed rzeziami 1943 roku.
- Koleżanka siostry pracowała u popa jako pomoc domowa - opowiada Kresowianka. - Pewnego razu powiedziała nam, że pop roznosi po wsi chleb, w którym ukryte są „jakieś papierki”. Potem okazało się, że w tym chlebie były ulotki, w których napisano, by Polaków „rzezać, wyrzucać z domów, mordować w najgorszy sposób, nie oszczędzając kobiet ani dzieci”.
Uciec przed śmiercią
Na Wołyniu zrobiło się niebezpiecznie.
- Co noc było widać łuny płonących wiosek. Mieszkańcy nocowali zgrupowani w stodołach. Kobiety drzemały, a mężczyźni trzymali warty. Spało się w ubraniach i butach, żeby w każdej chwili być gotowym do ucieczki - wspomina pani Kazimiera.
https://nowiny24.pl/dramat-wolynia-widzialam-dzieci-z-odrabanymi-glowami/ar/10413716
świadkowie którzy ocaleli :
https://www.youtube.com/watch?v=dAL40U5-WMg
https://www.youtube.com/watch?v=Z7m5r3ZTRBM