Dzidowa powieść

1
Szczeżę trochę się wstydzę, ale te pasta, a właściwie powieść już się w mojej głowie od dawna szychtowała! Dawajcie swoje uwagi jak chujowe!

- W dawnych czasach pryncypałki i wódka leciały z nieba, a Dzidowcy żyli w swoich ciepłych piwnicach, w spokoju i dobrobycie. Ale złe demony zwane Kaczyński i Tusk, wygnały Dzidowców za to, że ci nie robili, na tych którym się nie chciało robić. Za to też, że nie ruchali! Razem z nimi wygnali, innych przegrywów z swych piwnic! Na ten oto łez padół. Ale AW nie dał skrzywdzić swoich wiernych i obronił Dzidowców. Pierwsi którzy tu trafili mieszkali w szałasach i wypasali owce. Ale z czasem założyliśmy wioski i grody. Takie jak to najpotężniejsze miasto świata o kamiennych murach Abduldad.
- Chyba sam nie wierzysz w te głupoty o Tusku, co to w ogóle za imię. Albo Kaczyńskim, od kaczki chyba!
*Nalewa dragi (brzozowego wina) z glinianej butelki do pucharu*
- A czemu nie, czasem trzeba w coś wierzyć
*bierze łyk*
- Musimy lepiej powiadomić Admina Matiassa VII o tym, że Kvainieks (normiki) z kwejka przekroczyli granice i zaczęli palić i burzyć przygraniczne wioski. Mieszkańcy schronili się w grodach, bo te debile nie potrafią oblegać miast i dają się zabijać naszym łucznikom zanim jeszcze podejdą pod mury. Tylko, że nasi ludzie nie mają do czego wracać, bo ci żydzi kradną nawet drewno z ścian!
- Ty się tak wszystkim martwisz, i po co? Wyślemy poselstwo do Admina w wielkim mieście JeBZStolicy. Już mam nawet dobry zwój kory brzozy na list do niego.
- Poszli więc żercy (kapłani), do sąsiedniego pokoju. Tam siedział meżczyzna, na szezlongu z drewna dębowego którego oparcie rzeźbione, w panterę śnieżną. Popijał dragę (wino brzozowe), z pucharu ozdabianego złotem. Puchar stał na małym, przykrytym koronkowym obrusem stoliku. Mężczyzna zasłuchany był w grę na bandurce (mała lutnia ośmiostruna*),  gęśli i suce (skrzypce). Mężczyzna miał na twarzy maskę, w kształcie pysku jeża.
- "Wypierdalajcie przyjaciele i Ty Jeżu, a teraz choć pogadać na osobności" - powiedzieli żercy. 
- "Wypierdalajcie nawzajem, tylko po co mam do was iść?" - odpowiedział mężczyzna w masce
- "bo musimy o czymś pogadać" - odpowiedzieli Panowie w niebieskich szatach z czerwonym kołnierzem, rękawkami i innym szkarłatnymi haftkami. 
- Poszli więc do osobnego pokoju
- "Masz ten list i dostarcz go do stolicy"  - Wyszeptali, wciskając Jeżowi do rąk, zdobiony cylindrycznego pudełka z brązu. W środku był list wyryty runami, na zwoju kory brzozowej zwiniętej wokół specjalnego drewnianego wałka.
- "No spoko" - powiedział Jeż, jednak, w myślach zastanawiajć się jednak, komu to wepchnąć byle by nie robić.
- Jeż wziąl list i wyszedł na podgrodzie, na targowisko. 


*Słowa, w nawiasach tłumaczą, anachronizmy i słowa niezrozumiałe. W tym wypadku wytłumaczenie było, by dość długie dla tego zrobiłem przypis. Chodzi o to, że częściej bandurka nazywana jest "kobzą", ale nazwa ta, w jęzku Polskim jest często mylona z dudami bo na podhalu robią górale dudy z koziej skóry i mówią na nie koza, a koza z kobzą się ludzią mylą.
0.043718099594116