wojna by ci się przydała

7
Wezwano mnie na komisję wojskową. Ucieszyłem się bo zawsze chciałem plądrować, gwałcić i zabijać. Dlatego bezzwłocznie rozpocząłem przygotowania. Pierwszym krokiem było zasięgnięcie porady u mojego sąsiada, który był zawodowym żołnierzem na rencie. Dostał odłamkiem granatu w pęcherz. Dlatego szczał przez rurkę do worka, który był przymocowany do kostki. Sąsiad bardzo ucieszył się z mojej wizyty bo w przeciwieństwie to tych ciot z PTSD bardzo lubił wspominać czasy wojny. Opowiadał mi o tym jak z kałacha zestrzelił lecącą rakietę talibów i tym samym uratował całą bazę. Opowiedział mi jak gwałty w wojsku budują więzi i relacje wśród żołnierzy. Doradził jak rozpoznać dobrej jakości haszysz. Niestety moja wizyta nie skończyła się pomyślnie. Po tym jak sąsiad chciał pokazać blizny i porozlewał zawartość worka, pospiesznie opuściłem jego mieszkanie. Mimo wszystko warto było.
Następnego dnia po wizycie u sąsiada rozpocząłem mordercze treningi. Zostało mi tylko kilka dni, żeby nauczyć się palić, klnąć i lać w mordę wódę. To ostatnie nie wyszło mi na dobre. Obudziłem się po kilku dniach na intensywnej terapii. Cały obsrany, bo pielęgniarki brzydziły się mnie umyć. Pomyślałem wtedy, że nici z moich marzeń o wojsku, ale jakimś cudem dzień przed komisją wojskową wypisali mnie. Pobiegłem do domu, walnąłem klina, umyłem dupsko. O kurwa zapomniałem o najważniejszym! Nie mam munduru. Bazar już zamknięty, znajomych nie mam. Nagle mnie olśniło. Zajebałem staremu (który jest fanatykiem wędkarstwa) wodery, kamizelke i kapelusz moro. Pomyślałem, że wyglądam zajebiście. Na zewnątrz zaczynało już świtać. Postanowiłem wyjść wcześniej.
O 5;00 rano stałem przed WKU. Otworzyli o 7;50. „Leniwy tempy chuj”.. powiedziałem do jakiegoś szeregowego z czterema gwiazdami na pagonie. Wszedłem i usiadłem. Powoli zaczynali się zbierać poborowi. Frajerzy poprzychodzili w jeansach i dresach. Pomyślałem, że tylko ja przyszedłem godnie ubrany. Wodery starego cisły w jajca, ale wiedziałem, że warto się przemęczyć bo jest szansa, że z miejsca wyślą mnie do Afganu. Zacząłem się martwić o bagaże, bo spakowałem tylko paczkę kondonów, srajtaśme i wszystkie części Rockego na DVD. Cóż najwyżej stary wyśle mi brakujące rzeczy pocztexem.
Po chwili wyczekiwania dostałem się do gabinetu, po tym jak z automatu, bez pytania przywitałem komisje wzorowym meldunkiem i okazaniem odbytu wyproszono mnie. Nie miałem wątpliwości, jakiekolwiek słowa były zbędne. Zrobiłem na komisji maksymalnie pozytywne wrażenie. Nie myliłem się. Wszyscy dostali A. Co w normach NATO oznacza Amateour. Z wyjątkiem mnie. Oszołomiona moją prezencją komisja wojskowa przyznała mi kategorie E co oznacza Expert. Dopytywałem ciecia, który rano otwierał WKU jakie są procedury. Kiedy odbierze mnie śmigłowiec. Kazał póki co wrócić do domu i czekać na telefon. Wróciwszy nie chciałem tracić czasu. Rozpocząłem szkolenie samodzielnie. Na początek stwierdziłem, iż warto okiełznać sztukę skoku ze spadochronem. Zdawałem sobie sprawę, ze śmigłowiec w Afganie nie będzie zbliżał się do ziemi ze względu na niebezpieczeństwo strącenia go bazooką wrogich wojsk. Napisałem, krótki list gdyby coś poszło nie tak. Wszak wojenko cóżesz ty za pani znałem, aż nad to. Wiedziałem, że to Pan Bóg strzela i człowiek tylko te kule nosi…
Znaleziono mnie martwego nad ranem. Śmierć spowodowana była tym, że spadochron się nie otworzył. To z kolei wynikło z tego, że go nie miałem. Nazywam się Piotr Łuszcz. To moja prawdziwa historia.
0.052432060241699