OGARNIJ SIĘ

21
Gdybym dorastała w czasach, gdzie każde „wolę dres od sukienki” równa się „urodziła się w złym ciele”, to dziś miałabym plastikowego fiuta, zmieniony PESEL i gratis dożywotnią receptę na antydepresanty. Bo serio – jako dziecko ceniłam wygodę ponad wygląd, zamiast „bądź grzeczna” mówiłam „wypierdalaj”, projektowałam suknie ślubne i jednocześnie kolekcjonowałam album z piłkarzami z Euro 2012. Czyli klasyk: „dziewczynka z błędem systemowym”.

Na szczęście moi rodzice nie byli „nowocześni”. Byli zajęci własnymi problemami – tym, że nie pasowali do siebie, ale żyli razem, bo tak wyszło. Nie było terapii, konsultacji ani rozkminek nad tożsamością płciową. Było: „ubierz się, bo zimno”. I całe szczęście. Bo nie byłam chłopakiem. Byłam po prostu rozwaloną emocjonalnie dziewczynką, której nikt nie tłumaczył, że nie musisz być jak inne, żeby być w porządku.

A potem zaczęło się dojrzewanie. Moment, w którym ciało się zmienia, ale głowa zostaje w chaosie. Przez dekadę żyłam z przekonaniem, że jestem brzydka, nienormalna, że nikt mnie nigdy nie pokocha. Więc zrobiłam to, co robi wiele dziewczyn z rozjebaną samooceną – odchudzanie na poziomie sportów ekstremalnych. Minus 20 kilo w dwa miechy, jogurt na śniadanie, obiad i kolację. Albo byłam za gruba, albo prawie mdlałam – i czułam, że mam nad sobą kontrolę.

Jak już byłam „ładna”, wjechały kolejne etapy: przypadkowy seks, relacja oparta na wspólnych traumach, mefedron dla przyspieszenia lotu w dół, imprezy, które miały przykryć fakt, że nie mam pojęcia, kim jestem i po co żyję. A potem – ciąża. Bez miłości, bez planu. Po prostu: jesteś w ciąży. I wtedy – pierwszy raz – ktoś spojrzał na mnie bez oceny. Z oczami pełnymi ufności.

Nie chciałam już być nikim więcej niż matką. Matką, która nie spierdoli życia swojemu dziecku tak, jak jej spieprzono. I to był pierwszy raz, kiedy naprawdę stanęłam na nogach.

Dziś mam dziecko. Mam faceta. Mam też długi, stany lękowe i momenty, w których serio chcę spakować torbę i zaszyć się w lesie. Ale nie uciekam. Bo moje dziecko nie potrzebuje matki, która „próbowała, ale nie wyszło”. Potrzebuje mnie – tu i teraz.

Więc kiedy słyszę, że sześciolatka mówi, że jest chłopcem, bo lubi kopać piłkę – mam ochotę spytać: a może po prostu lubi kopać piłkę? Może nie trzeba od razu zmieniać jej tożsamości i dokumentów? Może trzeba ją po prostu zostawić w spokoju?

To nie historia o przemianie. To historia o tym, jak nie rozwalić się do końca. Odcinek specjalny pt. „Jak prawie się wykoleić i jednak jakoś wrócić na tory”.

I dziś wiem jedno: nie potrzebujesz zmiany płci. Potrzebujesz spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: z tobą wszystko w porządku, nawet jeśli jeszcze tego nie ogarniasz. A jak nie masz nikogo, kto ci to powie – to zrób to sam. Codziennie.

Bo jak nie ty, to kto?
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.070663928985596