Witam serdecznie w części dziewiętnastej. Dzisiaj mniej historii, a więcej przemyśleń, kiedyś musiało to nastąpić. Zaczynajmy.
Przypomnijmy sobie trochę z ostatniej części. Wyszedłem z Asią z tego chujowej speluny, noc była w pełni, godzina koło 1-2 po północy. W związku z tym że ostatni pociąg już dawno odjechał w siną dal, Asia pozwoliła mi na spędzenie wspólnej nocy. Obydwoje trzeźwi nie byliśmy, wręcz przeciwnie, stan był, jak to się mówi, srogi, co niewątpliwie miało wpływ na decyzję Asi odnośnie pozwolenia mi zostać na noc, wcześniej w takich tematach była nieustępliwa, mimo moich usilnych starań. I jak pamiętacie, przy wyjściu z lokalu kazała mi kupić gumy. Rozwiewając wszelkie wątpliwości chodziło jej o takie gumy o jakich każdy chyba pomyślał, takie co się zakłada na chuja żeby laska w ciążę nie zaszła. "ooo, coś będzie, o ja pierdolę!" - tak pewnie wtedy pomyślałem. Dwadzieścia kilka lat na to czekałem, moment może nie był najlepszy, bo późno, człowiek zmęczony, i wogóle, ale trudno. Kupiłem co miałem kupić, i po jakiś dziesięciu minutach zawinelliśmy się na chatę, oczywiście poza mną i Asią przyszło to spierdolone towarzystwo w postaci Krysi i Michała.
Pierwszy poszedłem pod prysznic, pamiętam że z tych nerw cały się trzęsłem. Jak wypadnę? Czy to nie będzie trwać za krótko? Towarzyszyły mi tego typu pytania. Wróciłem do sypialni, Asia poszła zaraz po mnie. Nie będę opisywał erosomańskich spraw, czym pewnie wielu z was zawiodę. Powiem tylko że zrobiliśmy to. I powiem więcej, trwało to dłużej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Stres, alkohol, późna pora, zmęczenie, to wszystko miało niewątpliwie na to wpływ. Ale nie powiem ile dokładnie, na zegarek nie patrzyłem. Asia zaraz poszła spać, a ja nie mogłem, myślałem o tym wszystkim. I tutaj dochodzimy (?) do, jednej z bardziej wstrząsających spraw w moim życiu, przynajmniej ja tak na to patrzę.
Tak leżałem i myślałem o tym co zaszło, i czy uczyniło mnie to szczęśliwym? No kurwa jego mać, niestety nie. Ale jak to? Przecież zaruchałem, tego właśnie chciałem, to czemu nie jestem szczęśliwy? O co mi kurwa chodzi? Czy jestem aż tak zjebany że nic już nie sprawia mi szczęścia? No bo skoro zaruchałem, a jakoś lepiej się nie czuję, to co może sprawić że będę zadowolony? Czy to nie ruchanie czyni wygrywów i chadów tym kim są? O co tu kurwa chodzi? Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Może lata spędzone w strefie przegrywu i spierdolenia uczyniły fakt ruchania tak mało znaczącym? Może mój zjebany umysł w odmętach szaleństwa wytworzył życiowy cel jakim było ruchanie, cel prozaiczny i ciężki do spełnienia zarazem, po to tylko żebym miał jakąkolwiek motywację do życia, jakiś cel do spełnienia. A gdy już doszło do ruchania to okazało się że to nic nie zmieni, że dalej jestem taką spierdoliną jaką byłem, ciut bardziej doświadczoną tylko.
Tak sobie leżałem i myślałem i, mówiąc szczerze, starałem sobie wmówić że jestem szczęśliwy, chuja, nic to kurwa nie dawało. Kurwa zajebana mać, skoro zrobiłem to co chciałem zrobić, ale nadal to nie było to czego szukałem, to co mi zostało? Było ciężko zasnąć. I coraz ciężej myśleć, gorąc był wtedy jeszcze jak skurwysyn. Może prawdziwym sensem życia jest netflix, chill, i podróże? Skoro sprawia to przyjemność 3/4 spierdolonym laskom z tindera to może coś w tym jest. Kurwa, co ja pierdole. Jaki kurwa netflix? Uświadomiłem sobie wtedy że może życie ma właśnie tak wyglądać, chwila przyjemności a później długie miesiące szarej spierdolonej rzeczywistości? Bo co więcej można robić? Poza czekaniem na śmierć rzecz jasna. To chyba tyle z tej nocy, trzymajcie się.