lot 9

4
Delikatne szturchnięcie w końcu go obudziło. Minęła chwila nim doszedł do siebie. 
- Ściemnia się. - mruknął mężczyzna który mu towarzyszył.
- Nadal rysuje? - zapytał po chwili. Kiwnął głową.
- Czas minął. - Powiedział po czym otworzył drzwi. Mężczyzna gorączkowo zagestykulował by dać mu jeszcze moment.
- Zapalę papierosa i to tyle. - siedzący wyciągnął rękę. 
- No dobrze. - podał mu paczkę. Na podłodze dostrzegł mnóstwo kartek ułożonych jedna na drugiej. Szykuje się ciekawa historia - pomyślał patrząc przez okna. Faktycznie niebo zaczęło się ściemniać.

Wszyscy zebrali się przy biurku, patrząc na siebie nawzajem. Nieznajomy położył na blacie pierwszy rysunek. Przedstawiał on jego samego, siedzącego w jakimś pomieszczeniu, przypominającym klasę albo aulę. Przy tablicy stała jakaś kobieta w kitlu, wskazując na różne diagramy opisane w niezrozumiałym języku.

- Szkoła? - zapytała jego córka.
- Raczej jakieś szkolenia. Nauczyciele raczej nie chodzą w kitlach. Na lekcję chemii to nie wygląda.

Drugi obrazek przedstawiał tą wyspę, jego walizkę i rzeczy które były w środku.

- To już wiemy. Pokaż kolejny obrazek. - niecierpliwił się pilot.

Kolejny obrazek przedstawiał betonowe budynki, jakiś odizolowany system obiektów, z mnóstwem ludzi pomiędzy budynkami, niektórzy uzbrojeni, niektórzy w kitlach, zwykli ludzie też czasem się trafiali. Na szczycie budynku dało się dostrzec duże logo, tę dziwną różę wiatrów, która widniała na mapie. 

- Więc to logo, nie sposób zaznaczenia kierunków. Jakaś tajna baza? Strefa 51? Co do cholery. - mruknął rosły towarzysz w kapeluszu.
- Trafne spostrzeżenie Jones. - mruknęła córka.

Kolejny rysunek przedstawiał wnętrze budynku, stół, otwartą walizkę, zawarte przedmioty z niej był ostrożnie pakowane do środka.

- Jego ładunek jest naprawdę wartościowy albo rzadki, obchodzą się z tymi... przedmiotami z ogromną ostrożnością.

Kolejne kilka rysunków było rysowane wyraźnie poglądowo, w sposób głównie schematyczny. Dziwny kompas okazał się reagować na zagrożenie oznaczone trzema kreskami, dwoma lub jedną. Domyślał się że symbole dotyczą zmiennego rodzaju bądź poziomu zagrożenia. Miejsce oznaczone na mapie było miejscem rozbicia się meteoru. Okulary z wymiennymi szkłami służyły do obserwacji widma światła naturalnie niewidzialnego dla ludzkiego oka.

- To nie satanistyczne śmieci, tylko gadżety. A to nie jest psychol, tylko jakiś agent, czy ktoś taki. Tyle jak dotąd opowiada jego historia. - powiedział na głos, reszta pomrukiem skomplementowała trafność jego interpretacji.

Kolejne trzy obrazki przedstawiały farsę z walizką na pokładzie samolotu i przerażający wyraz twarzy Picassa po odkryciu brakujacych przedmiotów.
- Ups... - mruknęła jego córka.
Kolejny rysunek przedstawiał zagrożenia. Te oznaczone jako jeden wyglądały jak piłka plażowa z wieloma nogami jamnika, skóra jak iguany, na wierzchu której znajdowało się kilkoro oczu w rozstawionych w różnych kierunkach, kilka otworów, zapewne gębowy i oddechowe. Na dole narysowany był okrąg, na który wskazał palcem i gestem zaprezentował kąt widzenia człowieka. Względem diagramu owe stworzenia miały prawie 300 stopniowy kąt widzenia. 

Kolejny rysunek trzymał w dłoni, kiedy spowrotem wskazałna pierwszy i wydałz siebie pewnego rodzaju okrzyk, jakieś opętane wołanie, wskazując na pierwszą rycinę.

- Zagrożenie drugiego stopnia jest alarmowane przez zagrożenie pierwszego stopnia. Rozumiem.

Na stole wylądował kolejny rysunek. Przedstawiał jakieś sylwetki, figury. Pełne, ciemne kształty. Wydawałsię niezrozumiały. Nie mogli go zrozumieć. Zrezygnowany pokazał następny rysunek. 
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

lot 8

2
Wybaczcie opóźnienie, brak czasu :(

-Czy był to meteoryt, czy nie, to żadna różnica. Możemy tak siedzieć i wymyślać godzinami. Niczego to nie zmienia. - wtrącił zdenerwowany pilot.
- To niby jak chcesz się czegokolwiek dowiedzieć ? Trzeba rozważyć wszelkie opcje. - wtrąciła starsza pani.
Sytuacja wydała się patowa. Każdy w milczeniu się rozglądał. Grupka młodych trzymała się na uboczu zbierając wszystko co mogło w ich sytuacji mieć jakąś wartość. Preppersi. Jeden z nich zauważył schowaną butlę z wodą. Ruszył w jej kierunku. Widząc to zastąpił mu drogę i uścisnął dłoń na tyle naturalnie, że raczej nikt nie zauważył w tym nic podejrzanego.
- Tego na razie nie ruszaj.
Szepnął mu na ucho. Ku jego zdziwieniu posłuchał się bez żadnych obiekcji. Trzymał się swojego planu którego na razie nikomu nie chciał zdradzać.
- Kalambury. - mruknął. - Zagrajmy z nim w kalambury. Może mówi inaczej, ale widzi tak samo. Lepiej dowiedzieć się czegokolwiek niż niczego. Wyjął papier z ksero. Dwójce dzieci siedzących na podłodze dał po kilka kartek i długopis, to samo zrobił z podejrzanym mężczyzną.

- Dzieci, narysujcie samolot, ten budynek i mnie.
Nie zajęło dużo czasu, nim na papierze pojawiły się obrazki przedstawiające żądane obiekty. Pokazał je zdenerwowanemu mężczyźnie. Do jednego z obrazków dorysował meteoryt i wskazał na niego długopisem, zaznaczając dodatkowo strzałkami. Wydawało się, że zrozumiał o co pyta, jego odpowiedź była jednak niezbyt pośpieszna, jakby czegos się obawiał. Zaczął rysować kółka, później elipsy, reprezentujące inny układ planetarny niż nasz. Wskazał na jakieś księżyc planety.
- Ciało obce, z kosmosu. - powiedział, sygnalizując rysującemu mężczyźnie, że zrozumiał co chce przekazać.
Chciał zadać kolejne pytanie, jednak sam był w szoku. Zapanowała grobowa cisza, przerywana szelestem papieru rysujących dzieci.

- Zachowajmy spokój. - Kto z państwa pali? - zapytał. Kilka osób się zbliżyło. Poprosił młodych by przez kilka minut zajęli się dziećmi, pokazali im toaletę. Po chwili wahania wysunął rękę w stronę tajemniczego mężczyzny, oferując mu w ten sposób papierosa. Przyjął go, po czym udali się do sąsiedniego pomieszczenia. Stojąc palili teraz w ciszy.
- Musimy ustalić stopień zagrożenia w jakim się znajdujemy.
O ile jakiekolwiek zaistniało. Co mamy zrobić. Dobrze byłoby przeszukać budynek. Zobaczymy co jeszcze powie nam nasz tajemniczy kolega.
Mężczyzna wydawał się teraz bardziej wyluzowany. Wroga atmosfera minęła, w dziwny sposób, prawdopodobnie przez kooperację stał się częścią grupy.
Wrócili do reszty pasażerów. Mężczyna sam udał się do biurka i zaczął rysować. Po chwili sam przeszedł do "palarni". Usiadł w rogu i zaczął rysować. Co jakiś czas zaglądał do niego, zapalili papierosa i wracał do rysowania.
- Co tak długo mu schodzi. Co ona tam kombinuje? - zapytał pilot. 
- Cały czas rysuje. Nie są to dzieła sztuki więc najwyraźniej ma nam wiele do powiedzenia. Rysuje od prawie godziny, damy mu jeszcze 10 minut. 
Nagły trzask go przeraził. Rozejrzał się. Dopiero po chwili zauważył, że ktoś rozbił szybę automatu z przekąskami.
- Wszystko dobrze?- zapytała córka ściskając jego dłoń. Wzdrygnął się jeszcze bardziej.
- Tak, chyba tak.
- Masz rozbitą głowę, kaca i palisz papierosa za papierosem. Usiądź na chwilę i napij się wody.
- Ma rację. Jest pan naprawdę blady. Może usiądzie pan ze mną i porozmawia? - powiedział rosły mężczyzna.
Niezbyt podobałmu sięten pomysł, jednak postanowił posłuchać by uspokoić córkę. Może bałsię przyznać przed samym sobą że się boi.

- Ma pan zdolności przywódcze godne podziwu. - zaczął rozmowę mężczyzna. - Nie będziemy tu siedzieć przy wodzie. - mruknął, wyciągając piersiówkę. Pociągnęli po łyku.
- Powinien się pan oszczędzać. Proszę się zdrzemnąć, obudzę pana jak tylko Picasso wyjdzie ze swojej pracowni.
- Dobrze, niech tak będzie. - mruknął. Siedział na krześle opierając łokieć o biurko. Po dłuższej chwili zasnął, patrząc na swoją córkę siedzącą przy dzieciach.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.15029001235962