Lot 14

10
Stali w osłupieniu rozglądając się wokół. Wszystkie zapasy zostały.
- Musieli opuścić to miejsce w pośpiechu.
- Córka, moja córka... - opadł na krzesło. Nie mógł się skupić, musiał stłumić emocje. Słuchał obserwacji Jonesa z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Nie ma śladów walki. Zapasy zostały. Zjedz coś zanim zaczniemy ich szukać, nie traćmy czasu. Wyjdę na dach, może z góry coś zauważę.

Kiedy wstał, wysypał wszystkie przedmioty z torby. Włożył z powrotem tylko pistolet na race i latarkę, poza tym wodę i jedzenie. Powoli przechadzał się po pokoju paląc papierosa. W oczy rzuciła mu się sterta rysunków. Zauważył kilka zgnieconych kartek, których nie kojarzył. Były na niej narysowane sceny, najwyraźniej zmuszające ich do natychmiastowego rozpoczęcia zadania. Jones wszedł do pomieszczenia kiedy wciaż jeszcze studiował ryciny.

- Chce nam pomóc i musieli ruszyć albo jest naprawdę cwany. Widząc co robimy i że długo nie wracamy postanowił przejąć kontrolę nad przerażonym tłumem, zmanipulował ich i poszli.

- Ta opcja odpada. Nie zostawiłaby mnie tutaj. Wolałaby zostać sama niż iść z nimi.

- Więc musiała mieć pewność że muszą iść.

- Zgadza się. - mruknął. - Widziałeś coś z góry?
- Niestety nie, Jedynie ciemne chmury na horyzoncie.

Stali chwilę w milczeniu.
- Słuchaj, przygotujmy się najlepiej jak możemy i ruszajmy. Po co tutaj siedzieć? To tylko namiastka schronienia. Poszli zwalczyć przyczynę. Może będą nas potrzebować?

- Nie mam wyboru, poszła z nimi. Problem polega na tym, że nie jesteśmy pewni którędy jechać. Na północ, tyle wiemy, ale którędy? Co jeśli się miniemy?

- Lepiej spotkać się na miejscu nawet jeśli się miniemy. Nie ma się co cackać. Albo ruszamy, albo dajmy sobie spokój.

Obaj poszli w kierunku klatki schodowej.
- Będziemy szukać samochodu na motocyklu. Nie damy rady inaczej ruszyć w pogoń. Na bańce ropy i tak za daleko nie dojedziemy.

Po dłuższej chwili jechali już jedną z wąskich dróg asfaltowych. Poza lotniskiem domy były praktycznie nienaruszone. Kiedy mijali je coraz rzadziej, zatrzymali się przy jednym z nich. Stał przed nim jeep. Zgasili motor około setki metrów przed podjazdem i ukryli go w krzakach. Powoli zaczęli zbliżać się w jego kierunku. Gęste zarośla ułatwiały pozostanie w ukryciu przy w miarę szybkim przemieszczaniu się. Zwężone pole widzenia znacznie podbijało adrenalinę. Ciemne chmury zbliżały się. Dotarli w końcu do ogrodzenia. Postanowili obserwować okolicę chociaż przez dłuższy moment.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Lot 13

7
Nim się zreflektował biegł już w kierunku, w którym widział go znikającego w zaroślach. Po dłuższej chwili przystanął i nasłuchiwał. Odgłosy natury nie zdradzały niczego specjalnego. Powoli przesuwał się do przodu. Kondycja starego palacza nie pozwalała mu na zbyt wiele większy wysiłek, nie wiedział czy w najgorszym wypadku da radę dobiec do motoru, by choć spróbować go odpalić. Każdy szmer i trzask drzew pod wpływem wiatru wydawał się ogłuszający. Nawet jego oddech miał potężny wydźwięk. Na czarnej ziemi spostrzegł kilka odcisków butów, tak długo przerażony lawirował między drzewami, że natrafił na własne odciski butów i nawet się nie zorientował. Zaczął śledzić sam siebie. Mijał kolejne drzewa. Stracił orientację w terenie. 

Uszedł kilka kolejnych kroków, nim coś złapało go za ramię i pociągnęło do tyłu. Upadł na plecy. Jego oczom ukazał się klęczący nad nim Jones, gestykulując, by zachował milczenie. Pokazywał na coś palcem, nie mogąc dojść do porozumienia narysował na ziemi rzymską jedynkę. Zaczęli powoli wycofywać się w kierunku lotniska.

W milczeniu weszli do kolejnego hangaru. W jego wnętrzu znaleźli jedynie latarkę i fragmenty różnych samolotów, łopaty śmigła, elementy poszycia czy skrzydło, które najwyraźniej było poddawane renowacji.
- Widziałeś to? - zapytał, kiedy emocje już opadły.
- Prawie na niego wpadłem.
- Miałeś szczęście że cię nie zauważył.
- Będę mieć szczęście jak w tej wieży znajdę jakieś nowe spodnie. - mruknął, kiedy podeszli do motocykla.
- Chyba nic tu po nas, wszystko co ciekawsze wzięliśmy ze sobą.
Spadajmy stąd. 

Motocykl ruszył, mimo nierównej pracy silnika dość żwawo toczył się przez płytę lotniska. 
- Czemu ruszyłeś za mną? - zapytał Jones.
- Sygnał z krótkofalówki na chwilę się poprawił i usłyszałem słowo "zagrożenie".
- Ale jak z wieży kontroli lotów mogli je dostrzec przez jakieś 50 metrów drzew i zarośli?
Obaj poczuli skurcz w żołądku. Zagrożenie. Każda grupa po powrocie miała nie wracać do budynku jeśli nie było to bezpieczne i czekać aż zagrożenie minie.

Niczego jednak nie dostrzegali. Może reszta ukryła się gdzieś w pobliżu? - przemknęło mu przez głowę. Drzwi innych budynków były pozamykane.  Nie dostrzegali niczego podejrzanego. Warkot silnika przeszkadzał w skupieniu się. Czuł że coś jest nie tak, są już w zasięgu od dawna a radio milczało, zero odpowiedzi. W jego myślach pojawił się obraz zwłok na drzewie, tym razem zamiast obcego mężczyzny widział tam swoją córkę.

Odkręcił manetkę do końca. Stare hamulce ledwo zatrzymały motor nim wjechali w budynek.
Wbiegli po schodach na górę. Z każdym stopniem jego niepokój narastał. Całą drogę wołali, by ktokolwiek im odpowiedział. Cisza. Dotarli do drzwi, za którymi jeszcze rano wszyscy siedzieli, patrząc na wschodzące słońce. Weszli do środka. Teraz pokój był pusty.



Jutro niestety nic nie dodam bo ide do pracy ale wezme sie kiedy tylko będzie czas 3majcie sie
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Lot 12

9
- A co jeśli on tylko ściemniał, albo zataił coś co wie? - zapytał nagle Jones.
- To jest możliwe. Nawet prawdopodobne. Po prostu nie mamy innego wyjścia, niż mu uwierzyć. - odparł, otwierając drzwi następnego hangaru. W tym znajdowało się kilka maszyn z czasów II wojny światowej.

- Pierwsza grupa wróciła. - odezwałą się krótkofalówka. Mają jedzenie i wodę całkiem sporo. Wyglądają na racje żywnościowe, wojskowe i chyba jakiś filtr do wody. Zostało czterech młodych i wy. Powodzenia.

- Kurwa, mogłeś ostrzec, chcesz żebym padł na zawał? - warknął.
- Jeśli tk łatwo cię przestraszyć to zastanawiam się czy to dobrze że jestem tutaj z tobą.

Otworzył pierwszą metalową szafkę. 
- Wąż gaśniczy, nada się do zrobienia awaryjnego wyjścia z budynku.
Cykanie rowerów roznosiło się po hangarze. Słońce było już całkiem wysoko. Temperatura gwałtownie rosła. 
- Chyba nic z tego. - mruknął. 

Jones od dłuższej chwili zniknął mu z oczu. 
- Wygląda na to, że jest sprawny. Części ma na swoim miejscu.
Powiedział Jones prowadząc stary motocykl.
- Prezentuję HDT M1030. Wygląda na to że ma coś w baku.
- Powinniśmy spróbować go odpalić. Jeśli jest niesprawny to targanie go do wierzy jest stratą czasu. Faktycznie, widać że jest to egzmplarz namiętnie eksploatowany, jednak wydaje się że warto byłoby zaryzykować próbę odpalenia go. Płyny ma. -dodał po krótkiej inspekcji.

- Wiesz, może lepiej otwórzmy drzwi i przygotujmy tę bańkę. W razie konieczności ucieczki będzie o wiele łatwiej. - Jones postawił motocykl na stopce i ruszył w stronę drzwi. 

Postanowił chociaż pobieżnie sprawdzić jeszcze kilka szafek. Znalazł smar, przestarzałą apteczkę i pistolet na race, które schowane były w apteczce. Wyglądały na sprawne, bandaż absorbując wilgoś z powietrza utrzymał je w dobrym stanie. Do torby włożył kilka podstawowych narzędzi, kombinerki, klucz francuski, taśmę klejącą i kilka sróbokrętów.

Krótkofalówka znów się odezwała, tym razem jednak sygnał był przerywany, nie mogli zrozumieć o co chodzi.
- Szlag, nie mogę otworzyć wiaty.
- Nie szkodzi, wypchniemy go tyłem. Spróbujemy odpalić w drodze powrotnej. Nie zrezygnujemy z niego, po prostu zostawmy go na zewnątrz.

- Robi się gorąco. - mruknął Jones.
Odstawili motor. Oparci o ścianę palili papierosa. W trawie obok rozerwanego ogrodzenia dostrzegli coś błyszczącego. Łuski pocisków jeszcze złociły się w gęstej roślinności. Wiodąc wzrokiem po konarze drzewa w końcu z zadartmi głowami patrzyli na jego koronę. Na jej gałęziach znajdowały się nabite zwłoki jakiegoś mężczyzny, ze zmiażdżoną klatką piersiową i licznymi ranami ciętymi. Po wyschniętej krwi wnioskowali, że jest tam już od dłuższego czasu. Powoli wycofali się spowrotem do hangaru, po czym przymknęli drzwi.
- Lepiej zapalmy sobie tutaj. - mruknął.
- Też tak uważam. Kurwa, jak on się tam dostał?
- Jones, to chyba logiczne. Był wbity na gałęzie.
- Coś rzuciło nim na tyle mocno, by skończył nadzany na gałęzie kilkanaście metrów nad ziemią? Niy co takiego zrobiłoby z niego szaszłyk i spokojnie odeszło nawet nie ruszając zdobyczy?

Spojrzał na niego wymownie. Po raz pierwszy widział jak Jonesa ogarnia strach. Poklepał go po ramieniu.
- Wyluzuj, poradzimy sobie. Na przykładzie kolegi widać, że nawet broń palna na niewiele się nada. Musimy się ukrywać i zachowywać w miarę cicho. Masz dość wrażeń? Chcesz wracać?
- Po co? Żebyś mógł mi powiedzieć że jestem miękką cipą?
Mężczyzna się spiął i nim zdążyłzaprotestować, ruszyłza ogrodzenie.

- Jones, wracaj tutaj! - szeptał najgłośniej jak tylko mógł.

Krótkofalówka znów zatrzeszczała. W szumie dało się słyszeć tylko jedno słowo, które spowodowało rozlanie się żaru i chłodu na raz po całym jego ciele. Nie miał czasu na myślenie.
W jego głowie jak syrena strażacka wyło "zagrożenie".
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

lot 11

8
Obudzili się kiedy zaczęło się przejaśniać. Przygotowali mały zapas jedzenia, po czym ustalili pierwszy cel. Odnaleźć działający pojazd, najlepiej kilka. Na mapie wyraźnie było widać drogi, które prowadziły naprawdę daleko, na drugą stronę wyspy. 

- Nie opuszczajmy lotniska. Jest ogrodzone, relatywnie bezpieczne. Przeszukajmy ten teren najpierw. Ja i Jones, czwórka młodych i mieszana czwórka. Bierzcie tylko to co jest istotne. Jedna osoba na czatach, dwie szukają, jedna krąży - szuka i sprawdza czy osoba na czatach nadal jest na miejscu. To najlepsze rozwiązanie. W razie zagrożenia ukryjcie się najlepiej jak to możliwe. Zaczynamy o 6, jeśli do południa ktoś nie wróci zaczniemy go szukać. Jeździć powoli, mniejsze spalanie i mniej hałasu. W razie zagrożenia nie wracajcie do bazy. Zostańcie na pierwszym piętrze aż do minięcia problemów. To chyba wszystko.

Opuścili pomieszczenie powoli. Wiedział, że jego córka była przeciwna temu, by wyszedł. Nie chciał jednak polegać na obcych. Dał jej krótkofalówkę, którą schowała. Tylko te grupy, które miały udać się najdalej dostały jedną. Męska czteroosobowa i on z Jonesem. Mieszana grupa miała przeszukać najbliższy budynek. W końcu zeszli schodami.
Jones podał mu piersiówkę, za co poczęstował go papierosem.

Wewnątrz jego córka próbowała przekazać mężczyźnie ich plany. Wyglądało na to że błędnie ocenili go jako zagrożenie. Przynajmniej na razie.

Powierzchnia płyty lotniska nagrzewała się z minuty na minutę. Nie dostrzegali niczego, poza tym że wzmagał się wiatr. Idąc wzdłuż budynków dostrzegli stojak na rowery. Spojrzeli po sobie.
- Lepsze to niż nic. - mruknął Jones. Inna grupa zauważyła ich poczynania i wzięła dwa pozostałe rowery.

Zaczęli przemieszczać się znacznie szybciej w kierunku ostatniego budynku przy hangarach. Żaden z nich tego nie powiedział, jednak właśnie tam mieli największe szanse na znalezienie jakiejkolwiek broni. Jadąc przy ogrodzeniu widzieli kilka drzew owocowych, nic ciekawego poza tym. W końcu omijając rozbite samoloty dotarli do pierwszego hangaru. Jego wrota były zamknięte, nie do ruszenia. Przyłożyli uszy do stalowych drzwi. Głucha cisza. Postanowili obejść je z drugiej strony, by zejśc z otwartej przestrzeni, kiedy przypomnieli sobie o kącie widzenia pierwszego zagrożenia. Czuli się spokojniej w ciasnych prześwitach. Po drugiej stronie zobaczyli uchylone drzwi. Postanowili zajrzeć do środka. 

Małe pomieszczenie socjalne, toaleta i ogromny hangar. Praktycznie pusty. Kilka regałów przy ścianie. Powoli wysuwali jego szuflady. 
- Nic ciekawego. - mruknął. Jedyne co zabrał to skórzana torba na ramię.
- Jesteś optymistą. - powiedział Jones. - Całkiem stylowa.

Zbliżali się do końca regałów. Jedyne co się trafiło to pięciolitrowa bańka ropy, nieotwarte papierosy, kilka par okularów przeciwsłonecznych, kilka puszek napoju, jakieś przekąski. 
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

lot 10

3
Na trzecim obrazku widać było zwierzęta wielkością przypominające kota, któy był narysowany dla skali. Długie ciemne kończyny zdawały się wyginać we wszystkie strony, płaska głowa bez uszu była zaopatrzona w cienkie długie kolce. Po próbie zadania różnych pytań dotyczących owego stworzenia mężczyzna rozkładał ręce.

- No dobrze, wiemy czego się spodziewać, ale jak się przed tym bronić? 
- Na razie wystarczy się ukryć. Nie znamy liczby tych stworzeń. Może być ich setka, może są po jednej sztuce.

Kolejny obrazek przedstawiał meteoryt. 
- No tak, logika dyktuje kolejny ruch, dostanie się do przyczyny tego wszystkiego pewnie po to, by zebrać jakieś próbki. - mruknął Jones.
- Albo wysadzeniu go. - dodała staruszka.

Na kolejnej rycinie znajdował sie jeden z małych kraterów prowadzących do środka.
- Chowając się pod skorupą meteorytu przeżyły temperaturę wejścia w atmosferę. To bilet w jedną stronę. Nie mają opcji powrotu. Sugerując się poziomem technologii muszą być odporne na uszkodzenia mechaniczne. Jakoś przeżyły lądowanie. - dodał inżynier.

W samym sercu meteorytu znajdowało się jego jądro. Wyglądało jak jakiś reaktor, wydrążony w kamieniu. Na jego krawędziach wydrążone były obrazy przypominające stworzenia z jego rycin. W otworach tego reaktora umieszczone były kamienie z jego walizki. Pod spodem przekreślone symbole zagrożeń.

- Chyba wszyscy rozumiemy co to oznacza. - powiedziała staruszka.
- Powinniśmy zrobić z tego miejsca bazę. - dodał pilot. Preppersi zaczęli przeszukiwać budynek już jakiś czas wcześniej. Większość istotnych rzeczy znajdowałą się razem z nimi w pokoju.

- Dobrze, trzeba jeszcze tylko ustalić czy wie jak się przed nimi bronić. - zagestykulował by wstał. Wskazał na siebie i na niego, po czym zacisnął pięści jakby stali w trakcie bójki. Po chwili wskazał na siebie i zagrożenie numer jeden. Po chwili namysłu mężczyzna wszedł pod stół.
- Trzeba się ukryć, a jeśli te drugie stworzenia są przywoływane przez pierwsze to właściwie mamy je wtedy z głowy.

- Dobrze, ale jeśli to takie proste, dlaczego nie ma tutaj nikogo oprócz nas? - zapytał poddenerwowany.

- Skoro pierwsze zagrożenie tylko przywołuje drugie, ludzi zabiła ciekawość. - wtrąciła staruszka.
- Bzdura! Na pewno musieli się bronić, od tak dali się wyłapać? - przerwał jej Jones.
- Pamiętasz co stało się na Sri Lance? Tsunami? Zwierzęta przeczuwając zagrożenie uciekły wgłąb lądu, a ludzie spacerowali w miejscu, które wcześniej znajdowało się kilkadziesiąt metrów pod wodą, zbierając muszelki. Leniwy tryb życia i właściwie wszystko na wyciągnięcie ręki daje nam fałszywe poczucie bezpieczeństwa, wręcz nietykalności, prowadzi do stagnacji intelektualnej.

- My różnimy się od nich tylko tym, że wiemy o zaistniałym zagrożeniu. - mruknął pilot.

- Powinniśmy się tu ukryć, przygotować się do wykonania zadania tego... pana. - powiedział głośno najstarszy z nastolatków.

- Przeprawa przez to miejsce może okazać się trudna normalnie, co dopiero kiedy krążą tu jakieś stwory. - mruknęła staruszka.

- Pani razem z mężem zostanie tutaj. - zadeklarował Jones. - Zarówno dzieci oraz ich rodzice, ich zadaniem będzie pilnowanie warty, barykadowanie tego miejsca oraz próby nawiązania kontaktu ze światem zewnętrznym. Mężczyźni starsi niż 20 lat i rosłej postury rano razem ze mną wyruszą na poszukiwania przydatnych przedmiotów z samego rana. Na dziś to wszystko, spróbujcie się przespać. - dodał spoglądając w jego stronę. Powoli przytaknął.
- Pogaście światła i zasłońcie okna w miarę możliwości. - dodał po chwili namysłu.

Grupa zaczęła działać. Atmosfera poprawiła się, mieli teraz jakiś cel, wspólne działanie w ściśle określonym kierunku poprawiło morale. Powoli pomieszczenie ucichło. Tak zakończył się dzień pierwszy. 

 
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.10810399055481