Veyra położyła dłoń na pulsującej, szkarłatnej korze Drzewa-Mózgu, czując, jak zimne włókna bioluminescencji wnikają w jej skórę. Luminara umierała. Nie w sposób, w jaki umierają planety z mgławicowych kronik – nie od kolonizatorów czy asteroid, ale od wewnętrznej ciszy. Jej sieć neuronowa, niegdyś rozświetlająca kontynenty falami świetlnych sygnałów, teraz gasła, a zamiast symfonii barw pozostawał tylko szary szum.
— Nie rozumiem — szepnęła, a jej słowa wywołały drżenie w korzeniach pod stopami. — Dlaczego odcinasz się od galaktycznego chóru?
Odpowiedź nadeszła nie jako słowa, lecz jako wspomnienie: obraz nieba pełnego czarnych słońc, które wysysały kolory z atmosfery, i dźwięk… dźwięk łamiący się jak szkło. Luminara nie chciała już śpiewać.
Veyra cofnęła dłoń, a na jej nadgarstku pozostał ślad – blizna w kształcie spirali. Znak, że planeta wybrała ją na ostatniego świadka. Synestheci nie interweniowali w agonię ekosystemów – tak głosiła Doktryna Symbiozy. Ale czy milczenie było naprawdę lepsze od próby ratunku?
Gdy opuszczała krater, w którym Drzewo-Mózgu wtapiało się w ziemię jak topniejąca świeca, poczuł ją dopływ Kósmosu – galaktycznej sieci świadomości, przez którą wszyscy Synestheci dzielili się emocjami planet. Teraz jednak Kósmos drżał. Ktoś… coś obserwowało jej każdy krok.
— Nie czas na strach — mruknęła do siebie, wdrapując się na grzbiet swojego Wędrowca, stwora o ciele z płynnego metalu i oczach z zielonego kwarcu. — Musimy znaleźć Nex.
Nex. To imię było zakazane. Synestheta, który połączył trzy ekosystemy w jedną hybrydę, zanim został pochłonięty przez ich sprzeczne pragnienia. Ale tylko on wiedział, jak zmusić planety do ponownego współgrania.
Wędrowiec zawył, a jego głos rozdarł powietrze jak nóż. Gdy unosił się w atmosferę, Veyra spojrzała w dół. Luminara już nie błyszczała. Była teraz tylko szarym głazem w koronkach martwych lasów.
Wędrowiec przemierzał próżnię międzygwiezdną jak ryba pływająca w lodowatym oceanie, jego płynna skóra mieniąca się odłamkami odległych konstelacji. Veyra przywarła do jego grzbietu, śledząc migoczące ślady Kosmosu – smugi świadomości planet, które dawniej tworzyły wspólny hymn. Teraz sieć była pełna przerw, jak struny porwane przez niewidzialne szpony.
— Zmierzamy do Kręgu Zatraty – szepnęła, a Wędrowiec wydał głęboki pomruk, który zadrżał w jej kościach. Zrozumiał. Czyżby Kosmos wpływał też na jego umysł? Stwór odwrócił jedną z kwarcowych źrenic, a w jej głębi Veyra ujrzała odbicie czegoś, czego nie powinna była zobaczyć: własnej twarzy, oplecionej czarnymi włóknami, jakby infekcja Kosmosu już w niej rosła.
Przed nimi wyłoniła się Mgławica Szepczących Ostrzy – pozostałość po eksperymencie Nexa. Tysiące skalistych odłamków, z których każdy śpiewał inną melodię, tworząc kakofonię żalu. Tu Nex po raz pierwszy złamał Doktrynę, łącząc atmosfery trzech planet w jeden organizm. Efekt? To. Kamienie krwawiły złotą żywicą, a ich pieśń brzmiała jak krzyk.
— Omijaj szeroko – rozkazała Veyra, ale Wędrowiec już skręcał w stronę chaosu. Jego metalowa skóra zafalowała, a w myślach Veyry rozległo się echo: „Szukaj w zniszczeniu”. Czy to Kosmos przez niego przemawiał? Albo… Nex?
Gdy znaleźli się wśród odłamków, powietrze wypełniło się widmami. W szczelinach między skałami tańczyły hologramy przeszłości: Nex z dłońmi zanurzonymi w jądrze planety, jego oczy – dwa czarne słońca – pochłaniające kolory. Veyra wyciągnęła rękę, by dotknąć jednego z obrazów, lecz wtedy Wędrowiec warknął ostrzegawczo.
— Widzisz je też? – spytała, a stwór przytaknął, pochylając łeb. Hologram Nexa nagle zwrócił się w ich stronę, usta wykrzywione w niemym okrzyku. Kamienie wokół nich zaczęły wibrować, a złota żywica spływająca z Mgławicy utworzyła nagłe smugi – znaki.
— To mapa – zrozumiała Veyra, odczytując zygzaki. Wskazywały na centrum Mgławicy. Ale zanim zdążyła zapamiętać drogę, Kosmos zatrzasnął się jak pułapka. Wszystkie głosy ucichły, a w ciszy pozostał tylko jeden dźwięk: stukot. Regularny, mechaniczny, obcy.
Wędrowiec zasyczał, wynurzając szpony z płynnego metalu. Veyra poczuła, jak blizna na jej nadgarstku pulsuje, łącząc ją z czymś… wielościowym. Gdy spojrzała w górę, ujrzała je: trzy sfery z czarnego szkła, wirujące w idealnej synchronii. Obserwatorzy.
— Nie dotykaj ich – zamarła w bezruchu, lecz było za późno. Wędrowiec, targany instynktem, rzucił się do przodu, a jeden z szklanych globów eksplodował, zasypując je ostrzami. Jeden z odłamków wbił się Veyrze w ramię, a ona krzyknęła, nie z bólu, lecz z przerażenia: rana nie krwawiła. Zamiast krwi, sączyła się z niej ciemność – identyczna jak ta w wizji z oczu Wędrowca.
Mgławica Szepczących Ostrzy zaczęła się zapadać, kamienie przyciągane przez czarne sfery. Veyra zacisnęła dłoń na ranie, czując, jak Kosmos próbuje ją pochłonąć.
— Uciekajmy! – wrzasnęła, a Wędrowiec, rycząc, przebił się przez chmurę odłamków, pozostawiając za sobą tylko echo i ślad ciemnej „krwi”.
Czarne sfery ścigały ich przez spękane korytarze międzygwiezdnej pustki, ich stukot przechodzący w wrzask – dźwięk tysięcy szklanych szczęk. Veyra przyciskała się do grzbietu Wędrowca, czując, jak ciemność z rany na ramieniu pulsuje w rytm pościgu. To nie była krew. To było przeciwieństwo krwi.
— Skręć w lewo! — warknęła, wskazując na smugę niebieskiego gazu, który wirował jak otwarta rana w przestrzeni. Wędrowiec zawrócił gwałtownie, a jeden z Obserwatorów uderzył w skalisty odłamek, roztrzaskując go na miliard błyszczących drzazg. Odłamki zadźwięczały w Kósmosie jak szyderczy śmiech.
Nie czas na panikę, powtarzała w myślach, ale jej dłoń drżała, gdy dotknęła ciemnej substancji. — Co ty ze mną robisz? — szepnęła do Kosmosu, ale sieć milczała. Albo… odcięła się od niej.
Nagle Wędrowiec zwolnił, jego płynny tułów drżał jak galareta. Przed nimi unosiła się struktura z lodu i światła – brama zbudowana z promieniowania, jej kształt identyczny z blizną na nadgarstku Veyry. Spirala.
— To prowadzi do Nexa — odgadła, patrząc, jak złota żywica z Mgławicy zaczyna się przemieszczać, układając w zygzak znany z mapy. — Ale jak…?
Wędrowiec wydał przeciągły jęk, a w jego głosie Veyra usłyszała echo słów Nexa z hologramu: „Przejście wymaga ofiary”. Spojrzała na swoje zranione ramię. Ciemność już oplatała jej szyję, cienkie włókna drgające w rytm oddechu.
— Nie — warknęła, zeskakując z grzbietu stwora. — Nie będę nim płacić.
Ale Wędrowiec już się poruszał. Jego kwarcowe oczy rozbłysły, a z płynnego ciała wystrzeliły wiązki światła, które uderzyły w spiralną bramę. Lód zaczął pękać.
— Przestań! — krzyknęła, chwytając go za szyję, lecz stwór potrząsnął głową, delikatnie odsuwając ją łapą. W jego pomruku wyczuła… smutek. I determinację.
Brama eksplodowała fioletowym płomieniem, a z przejścia wypełzły cienie. Nie hologramy – ciała. Trzy postacie w płaszczach z mgławicowej tkaniny, ich twarze zasłonięte maskami w kształcie gwiazd. Synestheci. Ale nie żywi. Ich ciała prześwitywały, a przez klatki piersiowe przechodziły czarne włókna, identyczne jak te, które teraz oplatały Veyrę.
— Strażnicy Doktryny — wyszeptała, cofając się. To oni wysłali Obserwatorów?
Jeden z widm uniósł dłoń, a w przestrzeni zapisały się słowa ognia: „Zakażona nie wejdzie”.
Wędrowiec warknął, stając między Veyrą a strażnikami. Jego szpony zadrżały, gotowe do ataku. Ale Veyra już wiedziała: brama wymagała ofiary z części Kosmosu. A ona… była już ofiarą.
— Jeśli mam być kluczem — syknęła, zaciskając pięść na ciemnej substancji — to niech to będzie mój wybór.
Wbiła palce w ranę i wyrwała z siebie smugę czerni. Krzyknęła, ale nie z bólu – z ulgi, jakby uwalniała się od trucizny. Ciemność uformowała się w ostrze, które wbiła w serce bramy.
Przejście otwarło się z hukiem, wessawszy ją i Wędrowca w tunel świetlnych wirów. Ostatnie, co ujrzała, to twarze strażników – ich maski pękły, odsłaniając… puste miejsca tam, gdzie powinny być oczy.
W tunelu czas nie istniał. Veyra czuła, jak ciemność odrasta w ranie, ale teraz wiedziała: to nie infekcja. To łącznik.
— Gdzie on jest? — zapytała Kosmos, a sieć odpowiedziała szeptem Nexa: „Blisko. Zbyt blisko”.
Wędrowiec zawył, gdy wylot tunelu ukazał się przed nimi. Nie planeta. Nie gwiazda. Stworzenie wielkie jak układ słoneczny, jego ciało zbudowane z pierścieni lodowych kolonii, macki z czarnej materii i oczy… miliony oczu, każde odbijające inną zniszczoną planetę.
— Nex — Veyra opadła na kolana, a istota odwróciła się, ukazując w swoim centrum ludzką sylwetkę.
Mężczyzna z warkoczem z gwiazd, zrośnięty z potworem jak zarodek w łonie. Jego oczy były zamknięte. Ale jego głos wypełnił Kosmos:
— Przyszłaś, by mnie zabić, czy by się przyłączyć?
Nex uniósł jedną z macek z czarnej materii, a w jej odbiciu Veyra ujrzała siebie – drobną, oplecioną pulsującą ciemnością, jak zarodkę w kosmicznym łonie. Jego głos rozbrzmiewał nie z ludzkich ust, lecz z samej próżni:
— Zabić? Przyłączyć? — Powtórzył, a każde słowo zginało czasoprzestrzeń, zmuszając Wędrowca do cofnięcia się z warknięciem. — Te słowa są... ludzkie. Nie rozumiesz jeszcze, czym się stałem.
Veyra wspięła się na grzbiet stwora, jej blizna spiralna teraz żarząca się na kształt mikrogwiazdy. — Przyszłam, by zapytać, dlaczego pozwoliłeś umrzeć Luminarze. I innym.
Macka drgnęła. W oczach potwora zamigotały obrazy: Nex, młody Synesteta, łączący dłonie z trzema Drzewami-Mózgami. Harmonia. Potem czarne słońca – nie najeźdźcy, lecz choroba, infekująca sieć Kosmosu. Nex krzyczący, gdy jego ciało łączy się z planetami, by stworzyć tarczę... i upadek w szaleństwo.
— Broniłem ich — głos Nexa stał się cichszy, ludzki. — Ale symbioza wymaga poświęceń. Stałem się mostem. A most... można spalić.
Wędrowiec nagle zawył, przewracając się w próżni. Z tunelu za nimi wypełzli Obserwatorzy – teraz połączone w jedną, gigantyczną czarną kulę. Strażnicy Doktryny wrócili, a ich pustookie twarze wykrzywiły się w niemym rozkazie: „Zniszczyć zakażonych”.
— Nie czas na dyskusje! — Veyra skierowała ostrze z ciemności w stronę Nexa. — Pomóż mi zatrzymać tę śmierć, albo...
— Albo staniesz się nowym więzieniem? — Przerwał jej, a ludzka sylwetka w jego centrum otworzyła oczy. Były czyste, bez śladu czarnych słońc. — Kosmos nie jest siecią. To organizm. A choroby leczy się nie nożem, lecz...
Nie dokończył. Obserwatorzy uderzyli, rozrywając jedną z lodowych kolonii na jego ciele. Potwór zawył, a Nex krzyknął – tym razem z jego ludzkich ust.
— Teraz! — Wędrowiec rzucił się do przodu, omijając macki. Veyra wyciągnęła dłoń, sięgając ku ludzkiej postaci Nexa. Jej palce dotknęły zimnej skóry, a Kosmos eksplodował wspomnieniem:
Doktryna Symbiozy nie zawsze nakazywała milczenie. Kiedyś Synestheci śpiewali z planetami, by leczyć rany. Ale gdy pojawiły się czarne słońca – strach kazał im ucinać chore części. Nex był pierwszym, który zaprotestował.
— Rozumiem — szepnęła Veyra, gdy ciemność z jej rany spłynęła na Nexa. Jego ludzka postać złapała oddech.
— Wyrwij mnie z tego — błagał, ściskając jej dłoń. — Zabierz mój rdzeń. Tylko ty...
Potwór zatrzepotał się, jakby walczył z sobą. Macki owinęły się wokół Veyry, ale nie miażdżyły – prosiły. Wędrowiec wbił szpony w jedno z oczydła, a Kosmos zatrząsł się od krzyku.
Veyra wsunęła ostrze z ciemności w pierś Nexa. Nie po to, by zabić. By uwolnić.
Ludzka postać oderwała się od potwora z dźwiękiem pękającej czasoprzestrzeni. Nex, teraz tylko człowiek z warkoczem gwiazd, runął w ramiona Veyry. Za nimi potwór zapadał się w sobie, jego macki rozpadające się na pył, który zasypał Obserwatorów.
— Dlaczego? — Nex dotknął jej blizny. Jego palce pozostawiły ślady światła. — Teraz choroby Kosmosu będą cię szukać. Jak mnie.
— Bo milczenie zabija — odparła, patrząc, jak Wędrowiec chwyta Nexa w zęby, gotowy do ucieczki. — A ja... już nie umiem milczeć.
Gdy odlatywali, ostatni pierścień potwora eksplodował, niszcząc tunel. Luminara nie była już samotna w swej ciszy.