Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej vol. 8 (+ Podsumowanie)
Miałam jedną niewielką sytuację z cancellingiem - sprawa niewielka, ale jednak miała miejsce. Prowadziłam wtedy praktyki z kilku przedmiotów w paru różnych grupach. Pierwsze zajęcia były zapoznawcze. Na drugich padło z mojej strony sformułowanie "Drogie Panie", bo widziałam w swojej grupie same kobiety. Na co jedna ze studentek rozpłakała się (nie wiedziałam jeszcze o co chodzi) i wyjęła telefon, zaczęła nagrywać jakieś zwierzenia. Poprosiłam ją, że nie wyraziłam zgody na takie sytuację i powiedziałam, że jeśli się nie dostosuje, ma opuścić salę. Wyłączyła komórkę, zabrała plecak i wyszła. Za nią poszło 6 innych dziewczyn (były to ćwiczenia), więc poinformowałam je, że ich wybór, ale niech będą świadome nieobecności. Wyszły bez słowa. Reszta została, ale tydzień później przyszłam do prawie pustej sali - pozostała jedna osoba. Zapytałam, gdzie są wszyscy, na co odparła, że nie przyszli na zajęcia, bo je bojkotują, ale ona nic mi nie powie, nie chce skarżyć na koleżanki i jest tu dla ocen. Prowadziłam więc zajęcia dla jednej osoby ciesząc się, że jednak ktoś tutaj przyszedł spragniony wiedzy. Ale nie wiedziałam co mnie czeka. Jeszcze przed upływem tygodnia dostałam informację na maila, że nie będę prowadzić zajęć dla tej grupy i została wyznaczona nowa prowadząca. Dopiero później powiedziałam się, że zmisgenderowałam studentkę używając sformułowania "Panie" i z 13 osób w grupie 12 odmówiło uczęszczania na dalsze zajęcia aż 12 osób ze względu na to, że nie tylko zdyskryminowałam tamtą osobę, ale również była jeszcze jedna, która nie zrobiła po prostu jeszcze coming out, a także widniał zapis, żeby używać "Państwo", niezależnie jakiej płci są studenci (a ja z przyzwyczajenia). Więc złamałam przepisy. Ponieważ nie było jak mi przydzielić dalszych praktyk, realizowałam je jako współprowadzenie innego przedmiotu (był to semestr letni). Co najlepsze, żadna ze studentek nie powiedziała mi, że identyfikują się jako mężczyźni na pierwszych zajęciach.
Podsumowując wszystko to, co wydarzyło się zaledwie przez 2 lata studiów od wprowadzenia polityki progresywnej na uczelni, czuję się... naprawdę przemęczona. Nigdy nie pomyślałabym, ile problemów pojawi się tak nagle, jeśli tylko coś zostanie sformalizowane i będzie można się na to powoływać. O ile na I i II roku moich studiów (kiedy jeszcze nie przyjęto żadnych programów równościowych czy antydyskryminacyjnych) wprawdzie zdarzały się wzmianki o takich przypadkach czy też osoby, które prowadziły badania w tym zakresie, ale:
- nie były to tematy poruszane (i to tak bardzo) podczas niektórych przedmiotów;
- nikt nie sugerował nikomu, żeby rozszerzył swoje badania o treści równościowe czy badania nad mniejszościami (a tym bardziej nie naciskał);
- studenci nie biegali co chwilę ze skargami, aby złożyć je do dziekanatu ani nie zastosować cancelingu (sytuacja powyżej);
- nie słyszałam jakoś wcześniej o tym, że kobiety są uciskane w grach i jako kobieta grająca w gry i prowadząca o tym badania, powinnam podkreślić właśnie żeńska perspektywę oraz wspomnieć o tym, jak źle traktowane są w grach kobiety (w środowisku graczy, w którym prowadzę badania nie zauważyłam takiego problemu przez 14 lat intensywnych rozgrywek);
- nie miałam problemu przez studentów, którzy nie potrafią do końca określić swojej płci i nie mogą zdecydować się, jakie zaimki im pasują;
- studentki-aktywistki jakoś nie wychylały się wcześniej, żeby przeszkadzać mi w zajęciach i czepiać się o byle słówko w ramach podkreślania swoich progresywnych idei na każdym kroku, gdzie tylko się da;
- w końcu nie byłam wcześniej nigdy wzywana do dziekanatu, nie miałam trudności z praktykami ani nie zwracano mi uwagi, że łamię jakiekolwiek przepisy czy... prawa człowieka (tak, bo nie miałam na to miejsca, ale niebinarna Kasia uważała, że złamałam jej podstawowe prawa człowieka, bo nie czuła się ani wolna ani bezpieczna na moich zajęciach).
I to wszystko. Nikomu nie życzę podobnych sytuacji. Oby to wycofano.
Podsumowując wszystko to, co wydarzyło się zaledwie przez 2 lata studiów od wprowadzenia polityki progresywnej na uczelni, czuję się... naprawdę przemęczona. Nigdy nie pomyślałabym, ile problemów pojawi się tak nagle, jeśli tylko coś zostanie sformalizowane i będzie można się na to powoływać. O ile na I i II roku moich studiów (kiedy jeszcze nie przyjęto żadnych programów równościowych czy antydyskryminacyjnych) wprawdzie zdarzały się wzmianki o takich przypadkach czy też osoby, które prowadziły badania w tym zakresie, ale:
- nie były to tematy poruszane (i to tak bardzo) podczas niektórych przedmiotów;
- nikt nie sugerował nikomu, żeby rozszerzył swoje badania o treści równościowe czy badania nad mniejszościami (a tym bardziej nie naciskał);
- studenci nie biegali co chwilę ze skargami, aby złożyć je do dziekanatu ani nie zastosować cancelingu (sytuacja powyżej);
- nie słyszałam jakoś wcześniej o tym, że kobiety są uciskane w grach i jako kobieta grająca w gry i prowadząca o tym badania, powinnam podkreślić właśnie żeńska perspektywę oraz wspomnieć o tym, jak źle traktowane są w grach kobiety (w środowisku graczy, w którym prowadzę badania nie zauważyłam takiego problemu przez 14 lat intensywnych rozgrywek);
- nie miałam problemu przez studentów, którzy nie potrafią do końca określić swojej płci i nie mogą zdecydować się, jakie zaimki im pasują;
- studentki-aktywistki jakoś nie wychylały się wcześniej, żeby przeszkadzać mi w zajęciach i czepiać się o byle słówko w ramach podkreślania swoich progresywnych idei na każdym kroku, gdzie tylko się da;
- w końcu nie byłam wcześniej nigdy wzywana do dziekanatu, nie miałam trudności z praktykami ani nie zwracano mi uwagi, że łamię jakiekolwiek przepisy czy... prawa człowieka (tak, bo nie miałam na to miejsca, ale niebinarna Kasia uważała, że złamałam jej podstawowe prawa człowieka, bo nie czuła się ani wolna ani bezpieczna na moich zajęciach).
I to wszystko. Nikomu nie życzę podobnych sytuacji. Oby to wycofano.