Kakałko

31
Rzecz miała miejsce w zeszłym miesiącu. Zwykła przeciętna polska rodzina. Znajomy urabia się po łokcie żeby jakiś byt zapewnić. Bierze po pracy fuchy na jakieś krajowe wakacje lub utrzymanie auta. Często wychodzi rano i wraca po 19. Jego syn ma 7-8 lat, sam nie wie bo taki zapierdol. Jest straszną marudą bo brakuje mu trochę ojcowskiej ręki. Wyjście na lody to płacz i lament. Bo nie ma smerfowych. Krzyk i kurwa zdarte gardło. Dwie kulki innych za 12 zł sztuka lądują na chodniku. Chłop się robi siny ze złości ale co wracają do domu. Nadchodzi wieczór. Dziecięcy głos brzmi TATA ZRÓB KAKAO. Facet zmęczony idzie do kuchni, wlewa ostatkiem sił mleko do kubka i wstawia do mikrofali. Z bólem kręgosłupa patrzy się w obracający talerz z kubkiem. Zbolałym ramieniem sięga po kubek. Wsypuje do mleka dwie łyżeczki kakao instant. Miesza pieczałowicie z ojcowską miłością. Zanosi pierworodnemu przed tv i słyszy po pierwszym łyku. TATA NIEDOBRE TO KAKAO. Właśnie w tej chwili kurek spadł na spłonkę. Wyjebało chłopu korki. Pij to KURWA BO NA DUPSKU NIE USIADZIESZ PRZEZ TYDZIEŃ. Pij i nawet kurwa nie mruknij gnoju... Dzieciak pije z płaczem, zanosi się na pawia. Wymusza w siebie szarą ciecz. Kubek ląduje na stole. Na dnie tylko kilka mm brązowej brei. Dzieciak biegnie do klopa i rzyga jak kot. Raz za drugim. Rano sraczka. Facet rano otwiera mleko a tam już grudki jak mentos z pizdy na dodatek zawieszone w serwatce. Mleko było popsute. Młody człowiek z ostatnim łykiem kakałka nabrał szacunku do wartości materialnych, rodziców i ojczyzny.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Jetseś kapitalistą, Harry

17
Jetseś kapitalistą, Harry
– Jesteś czarodziejem, Harry – rzekł Hagrid. Twoje miejsce jest w Hogwarcie.
– A czym jest Hogwart? – zapytał Harry
– To szkoła czarodziejów.
– Ale to nie szkoła publiczna?
– Nie. W pełni prywatna.
– Doskonale. Zgadzam się. Dzieci nie są własnością państwa. Każdy, kto pragnie oferować usługi edukacyjne, ma prawo uczynić to na uczciwych zasadach rynkowych. Nie zwlekajmy zatem.
Jetseś kapitalistą, Harry
– Malfoy kupił całej drużynie najnowsze Nimbusy! – powiedział Ron – To nieuczciwe!
– Wszystko, co możliwe, jest uczciwe. – pouczył go Harry – Jeśli może kupić swojej drużynie lepszy sprzęt, to ma prawo tak postąpić, jak każda indywidualna osoba. Czy istnieje różnica między jego wyższą zdolnością nabywczą a moja przewagą w umiejętności chwytania znicza?
– Chyba nie… – odpowiedział niepewnie Ron
Harry zaśmiał się, wkładając w ów śmiech rozwagę i głębię, jak gdyby uśmiechał się do odległych szczytów.
– Przyjdzie czas, gdy to zrozumiesz, Ronie.
Jetseś kapitalistą, Harry
Profesor Snape stanął przed salą i przyjrzał się uczniom z błyskiem wyższości w oczach.
– Na tych zajęciach nie będzie głupiego machania różdżką ani niepoważnych zaklęć. Nie oczekuję zatem, by większość z Was doceniła subtelną naturę nauki i skrupulatność sztuki, którą jest tworzenie eliksirów. Ale tych niewielu, u których dojrzę talent… Mogę pokazać wam, jak oczarować umysł i zniewolić zmysły. Mogę zdradzić Wam wiele sekretów – jak skroplić sławę, odsączyć chwałę, lub nawet – stanąć na drodze śmierci.
Ręka Harry’ego wystrzeliła w górę.
– O co znów chodzi? – Zapytał, zirytowany, Snape
– Jaka jest wartość owych eliksirów na otwartym, wolnym rynku?
– Co?!
– Uczy Pan, jak tworzyć cenne produkty na własny użytek, będąc opłacanym z pensji nauczyciela – zamiast próbować, dzięki swym umiejętnościom, zaspokoić istniejący popyt?
– Ty bezczelny chłopcze…
– Z drugiej strony, cóż może powstrzymać mnie od wejścia z eliksirami na rynek, gdy tylko poznam sekrety ich warzenia?
– Ja…
– To zresztą problem do rozważenia na gruncie ekonomii, nie technologii wyrobu eliksirów. Kiedy zaplanowane są lekcje ekonomii?
– W tej szkole NIE ma lekcji ekonomii, chłopcze.
Harry Potter wstał z miejsca powoli i dostojnie. – Na dziś skończyliśmy. Jeśli ktoś z was pragnie poznać praktyczną wiedzę o potędze rynku – chodźcie za mną.
Fala uczniów wylała się na korytarz w ślad za nim. Nareszcie odnaleźli kogoś, kto potrafił im przewodzić.
Jetseś kapitalistą, Harry
Harry, wraz z Ronem, stanęli naprzeciw Zwierciadła Ain Eingarp. – Boże! – szepnął Ron. – Harry, to twoi rodzice, a oni przecież… nie żyją.
Harry zamrugał i jeszcze raz spojrzał w lustro. – Tak właśnie jest. Ale dziś ta informacja nie jest już istotna czy produktywna. Opuśćmy to miejsce jak najszybciej. Powinniśmy raczej pomóc Hagridowi w jego szczytnej misji. Powinien wyhodować tyle smoków, ile pragnie, pomimo jawnie niesprawiedliwych regulaacji dławiących wolny handel tymi stworzeniami.
– Ale to twoi rodzice! – odpowiedział Ron. Ron nadal niewiele pojmował.
– Filarem każdej więzi pomiędzy ludźmi jest cnota przedsiębiorcy, Ronie. – westchnął Harry.
– Nie rozumiem… – odpowiedział Ron
– Oczywiście, że nie – rzekł czule Harry – cnota oznacza, że powinniśmy współdziałać na płaszczyźnie wartości, które możemy dobrowolnie między sobą wymieniać. Wartości każdego rodzaju, poczynając od wspólnych zainteresowań sztuką, sportem czy muzyką, poprzez podobne poglądy filozoficzne i polityczne, a kończąc na celu naszego życia. Ludzie, którzy nie żyją, nie mają tych wartości.
– Ale przecież oni dali ci twoje ży…
– To ja stworzyłem samego siebie, Ronie. – Przerwał mu Harry z pewnością w głosie.a
Jetseś kapitalistą, Harry
– Oddaj mi swą różdżkę – zasyczał Voldemort.
– Tego nie mogę uczynić. Ta różdżka to symbol mojej własności, która jest w istocie materialnym dowodem moich osiągnięć. Własność to produkt ludzkiej zdolności myślenia – odpowiedział Harry z odwagą w głosie.
Voldemort jęknął.
– Istnieje coś, co zasługuje na większą pogardę niż konformista. Jest to nonkonformista, który podąża za trendem.
Voldemort topniał w oczach. Harry odpalił papierosa, bowiem panował nad ogniem.
– Najmniejszą z mniejszości na tym świecie jest jednostka. Ci, którzy odmawiają jednostce praw, nie mogą nazywać się obrońcami mniejszości. Narzucona płaca minimalna jest niczym innym jak podatkiem od sukcesu. To rynek stworzy uczciwą płacę minimalną bez pomocy rządu, ingerującego by narzucić swe bezwzględne ograniczenia.
Voldemort zawył.
– Kopie tej różdżki będę sprzedawał na wolnym rynku, osiągając wielki zysk. I ty również możesz kupić jedną z nich, jeśli zechcesz. Jak każdy.
Voldemort został pokonany.
– Nienawidził nas, bo byliśmy wolni – rzekł Ron.
– Nie, Ronie. Nienawidził nas za to, że działaliśmy wolni.
Hermiona płonęła pożądaniem do obu, jednak żaden z nich nie odpowiadał. Patrzyli gdzieś daleko przed siebie, a przed każdym z nich czekało imperium, które mieli zbudować.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Po cholerę tam poszła.

36
Po cholerę tam poszła.
W czerwcu 1972 roku, w szpitalu Cedar Senai pojawiła się kobieta ubrana w tylko w białą, całą pokrytą w krew suknię. Nie powinno być to zaskakujące, bo przecież gdy ludzie ulegają wypadkom drogowym, zazwyczaj szukają pomocy w pobliskim szpitalu. Ale w tym przypadku było zupełnie inaczej. Były dwie rzeczy, które sprawiały, że ludzie patrząc na kobietę wymiotowali, bądź uciekali w popłochu.
Po pierwsze, kobieta ta niezupełnie przypominała człowieka, bardziej coś w stylu manekina, z tym, że poruszała się zbyt płynnie, by nie można by ją uznać na żyjącą osobę. Jej twarz była bez skazy, pozbawiona brwi oraz jakichkolwiek zmarszczek lub zniekształceń. Przez nienaturalnie, mocno zaciśnięte szczęki, nie było widać zębów, a dodatkowo uwięziony był w nich mały kot. Gdy krew nadal lała się na podłogę, kobieta chwyciła go, wyciągnęła z ust i odrzuciła go na bok, po czym upadła na podłogę. W momencie przekroczenia drzwi szpitala poprzez umiejscowienie jej na jednej z sal szpitalnych, była całkowicie uspokojona, bez jakiegokolwiek wyrazu czy emocji. Lekarze nie mogli uzyskać od niej jakichkolwiek informacji, a większość personelu czuło się niekomfortowo patrząc na jej twarz dłużej niż kilka sekund. Jednak w momencie gdy lekarze próbowali ją znieczulić, ta wyjątkowo mocno się broniła i nie dała się do tego zmusić. Gdy dwoje lekarzy przytrzymywało ją, ta wstała na łóżko z tym samym, dziwnym brakiem jakiejkolwiek ekspresji na jej twarzy. Odwróciła wzrok na doktora i zrobiła coś niewiarygodnego. Uśmiechnęła się. Kiedy to zrobiła, jedna z lekarek zaczęła krzyczeć i w panice uciekła z sali. Kobieta nie miała normalnych, ludzkich zębów, a nienaturalne, długie i ostre kły. Zbyt długie, by po zamknięciu się szczęki, nie mogły zadać obrażeń. Lekarz spojrzał na jej zęby zanim zapytał "Kim ty do cholery jesteś?". Ta ugięła kark przychylając swoją głowę do ramienia nadal uśmiechając się. Nastąpiła długa pauza, a ochrona została uprzedzona o tej sytuacji, słychać było nawet jak idą korytarzem w kierunku pokoju. Gdy ich usłyszała, rzuciła się do przodu, zatopiła swoje zęby w jego szyi, po czym zwolniła je pozwalając mu upaść na podłogę. Z trudem łapał powietrze i dławił się własną krwią. Wstała i pochyliła się nad nim, niebezpiecznie zbliżając do niego swoją twarz. Szepnęła mu do ucha słowa "Jestem... Bogiem...". Oczy lekarza były pełne strachu, gdy obserwował jak udaje się w stronę ochroniarzy. Lekarka która przeżyła, nazwała ją "Bezwyrazową". Kobiety nigdy nikt już nie widział.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Pasta po cygańsku dla Państwa! Życzę smacznego!

26
- Bądź mną - anon, lvl 30, statysta we własnym życiu.
- [Ja pierdolę, kurwa] Kolejny poniedziałek, trzeba zasuwać do roboty, chociaż wolałbyś zanurzyć jajca w miodzie i wskoczyć na wybieg dla niedźwiedzi, niż znowu leźć do tego sracza.
- Wsiadasz do swojego wehikułu spierdolenia, pełnoletnie Seicento dusi się jak mały Krzyś z klockiem w tchawicy i zdycha. [Fiat zszedł, kochanie, Fiat zszedł]
- Trzeba dymać kawał drogi z buta, pizga jak skurwysyn, czas nie sprzyja.
- Na samych obrzeżach osiedla stoi zapuszczony barak, gdzie mieszkają sami Cyganie. Inni trzymają się z dala, ale ty masz to w dupie, nieopodal przebiega najszybsza trasa.
- Widzisz, jak jakieś polskie szczyle popychają i wyszydzają małego Roma.
- Niby się spieszysz, ale jesteś wkurwiony przymusowym marszem, rozczarowany całym swoim życiem, a modne cwaniaczki, banany jebane same proszą się o guza.
- Łapiesz jednego kurwistrzała za fraki i ciskasz nim w żywopłot, drugi dostaje kopa w chudą dupę.
- [Gnojki, widząc potęgę twojej armii, uciekają w popłochu - Heroski III.exe]
- Szukasz wzrokiem małego Cygana, ale ten zdążył się ulotnić. "Dziękuję" by nie zaszkodziło, ale co się zabawiłeś, to twoje.
- Docierasz do Januszexu, od progu zbierasz gruby opierdol od szefa, grozi wyjebaniem z roboty za kolejne spóźnienie, ma cię za mniej niż zero, ale zaciskasz zęby, nawet już się nie tłumaczysz.
- Kołchoz 8h, monotonna praca wyżyma z ciebie tę odrobinę satysfakcji z utemperowania gówniarzy jak pomyje z brudnej szmaty.
- Koniec zmiany, wracasz do domu ponownie drogą na skróty, na autopilocie, błądzisz w ponurych myślach.
- Nagle pada na ciebie cień, podnosisz wzrok, przed tobą jak z podziemi wyrosła banda Cyganów.
- O cię chuj, ludzie mieli rację, zaraz cię tu zatłuką te niemytki, gacie fest osrane.
- Próbujesz ich wyminąć, ale jeden z Cyganów zastępuje ci drogę - byczek, morda jak ulepiona z gówna przez garncarza-schizofrenika, pięści jak bocheny chleba, a na palcach złote sygnety, które zmasakrują ci ryło jak tłuczek kotleta.
- [W imię Ojca i Syna, anielski orszak niech mą duszę przyjmie]
- Pan bronił naszego chłopaka, Pan dobry, Pan nasz człowiek - klepanie po plecach, cmokanie w policzki, błyskają złote zęby, a ty stoisz jak widły w gównie.
- Dź-dź-dzięki - bełkoczesz tylko, jakbyś dostał wylewu i oddalasz się pokracznie, choć masz ochotę puścić się biegiem.
- W domu nogi nadal jak z waty, na chuj ci to wszytko było. Piwniczny protokół mówi jasno: w nic się nie angażować, z Cyganami się nie bratać, w ogóle z nikim się nie bratać.
- Nazajutrz wychodzisz z zapasem czasu, żeby ominąć romskie siedlisko, rzucasz tylko okiem na parking i nagle czujesz, jak cała krew odpływa ci z twarzy, jakby sam Drakula próbował wyssać cię do sucha przez penisa jak soczek ze słomką.
- [Co tu się odpierdala.gif] Twój biedamobil jeszcze wczoraj wyglądał jak wyłowiony z rzeki, a teraz co to? Sejciak błyszczy jak złoto. I nie stoi sobie od tak, ale... na jebanym DYWANIE!
- W potężnym szoku rozglądasz się wokół jak down w oceanarium, przy śmietnikach nieopodal dostrzegasz grupkę brudnolicych typów, jeden ruchem głowy wskazuje wóz, zachęcając cię do wejścia do środka.
- Siadasz za kółkiem, przekręcasz kluczyk, który już czekał w stacyjce, fura odpala od kopa, silnik powarkuje radośnie.
- O ja jebie, nawet bak pełny. 
- Jak? Kiedy? Ręce ci się trzęsą jak majstrowi w kolejce po pierwszą małpkę, mętlik w głowie, ale ruszasz do roboty.
- Znowu Januszex, szef prawie rozbija się o drzwi, żeby je przed tobą otworzyć, skacze wokół ciebie jak naćpany pawian, całuje po rękach.
- Panie Anonku, ja Pana bardzo przepraszam za wczorajsze zachowanie, bez Pana bym sobie palcem do dupy nie trafił, za przeproszeniem. Niech Pan wraca do domu odpocząć, do końca tygodnia ma Pan wolne, a ja przejmę na ten czas Pana obowiązki, chociaż trudno zastąpić takiego specjalistę.
- Jebany burak, który do tej pory nawet na "dzień dobry" nie odpowiadał, jakby miał alergię na kulturę osobistą, teraz stoi przed tobą gotów własnoręcznie wydobyć z twojego jelita złogi kałowe, gdyby męczyło cię zatwardzenie. W rozbieganych świńskich oczkach połyskuje przerażenie, twarz czerwona, nabrzmiała i mokra od potu na kształt moszny grubasa i coś dziwnego na policzku, wgłębienia o znajomym kształcie, ślady jakby po... SYGNETACH?! 
- Zanim zdążysz o cokolwiek zapytać, szef wypycha cię za drzwi i przekręca klucz w zamku, cały czas chichrając się nerwowo.
- Jedziesz z powrotem do domu, samochód porzucasz kilka ulic wcześniej, powoli ogarnia cię paranoja, wszędzie wypatrujesz cygańskich agentów.
- Pod drzwiami mieszkania leży paczka. [What's in the box? WHAT'S IN THE FUCKING BOX?]
- Zamykasz drzwi na wszystkie zamki, jeszcze w przedpokoju rozrywasz opakowanie na strzępy jak pitbulterier 4-latkę.
- W środku czteropak twojego ulubionego, idealnie zmrożonego piwa oraz DVD z pierwszym sezonem "Z Archiwum X", który kochasz od dziecka. Hasło na okładce "The truth is out there" zakreślone długopisem, dorysowana buźka puszczająca oczko. Ze środka wypada koperta. Wewnątrz odręcznie napisany list na ekskluzywnej papeterii. 5 słów, bez podpisu: "Zrelaksuj się. Do zobaczenia wkrótce".
- [kurva co se deje ziom?.jpg] Zrelaksuj się? ZRELAKSUJ, KURWA?? Od kiedy te wpierdalające gruz karaluchy mnie śledzą?
- Kręcisz się po mieszkaniu jak gówno w przeręblu, analizujesz sytuację. Po bagiety nie zadzwonisz, bo odeślą cię do Choroszczy. Zresztą co im powiesz? Że naprawili ci furę? Kupili browary? Nie ma wyjścia, trzeba wjechać do tego królestwa brudu i zarazy jak Sobieski w Turasów i wszystko wyjaśnić, powiedzieć, że wszystko fajnie, ale mają się odpierdolić, bo ty cenisz sobie życie pustelnika.
- [Przezorny zawsze ubezpieczony.jpg] Wybierasz numer jedynego kumpla, który cię jeszcze nie olał. Nie odbiera. Pracuje w lokalnej telewizji, więc może ma jakieś nagranie czy wyjazd służbowy, w sumie chuj wie, czym on tam się zajmuje, przecież i tak nikt bez demencji tego kanału nie ogląda. Zostawiasz krótką wiadomość: "Mam sprawę do obgadania z lokalnymi Cyganami. Zmierzam do ich wylęgarni. Jeśli nie odezwę się do wieczora, wzywaj pomoc".
- Wkładasz na stopy szybsze buty, gdyby potrzebny był taktyczny odwrót i wychodzisz na spotkanie z przeznaczeniem.
- Jesteś na miejscu, ledwo wkraczasz na cygański rewir i już cię cofa. Fetor gówna, niemytych ciał i brudu wisi w powietrzu gęstą chmurą. Aromat bezdomnego w tramwaju to przy tym zapach alpejskiej łąki. Na środku placu płonie sterta śmieci, jakaś stara baba bez żenady grzebie w piździe przy dzieciach, wszystko zasrane gęściej niż posadzka w kiblu na stacji benzynowej.
- Walczysz ze sobą, masz wrażenie, że smród uszkadza twój układ nerwowy niczym gaz bojowy, jeszcze kilka wdechów i z konieczności będziesz musiał kupować buty na rzepy.
- Miękną ci nogi, zaczynasz odpływać, niechybnie wylądujesz zaraz mordą w jednym z cygańskich gówien, masz tylko nadzieję, że nie w tym rzadszym, żeby się nie zachłysnąć.
- Osuwasz się powoli w niebyt, już masz zaliczyć fekalne przyziemienie, lecz w ostatniej chwili zamiast w gówno, wpadasz w silne ramiona.
- Nie śpimy! To normalna reakcja za pierwszym razem, ale z czasem człowiek się przyzwyczaja. Zapraszamy do środku. Nasz Król nie może doczekać się spotkania. - W majaczącej ci przed oczami postaci rozpoznajesz Cygana-byczka o mordzie, którą pokochać może tylko matka.
- Chłop niesie cię na rękach przez podwórze jak pannę młodą po drinku z bimbru dziadka i rohypnolu, wchodzi z tobą do środka baraku mieszkalnego. Chociaż wciąż jesteś półprzytomny, czujesz, że w zamkniętym pomieszczeniu smród jeszcze nabiera na sile, cuchnie tak, jakby sam diabeł wytłoczył ekstrakt z przepoconych majtor grubasa, nasrał doń postkebabową kac-kupą i obficie rozpylił w całym budynku.
- W głębi duszy cieszysz się, że jesteś ledwie świadomy, a fetor wyciska ci łzy z oczu, bo nie musisz oglądać scenerii tego burdelu ze szczegółami. Wystarczy ci widok sufitu nad tobą pokrytego grubą warstwą grzyba, pleśni i ekskrementów, jakby ktoś zamiast kasetonów użył pizzy familijnej z Biedronki. Pod rozbitymi żarówkami krążą leniwie chmary tłustych much, dla których to miejsce to musi być prawdziwe Elgównado, istna Valkałła i Ziemia Obesrana.
- Budynek jest znacznie większy, niż wydawał się z zewnątrz. Fizyka czarnej dziury? Czary? Nie masz pojęcia, jesteś jak na haju, ale w końcu docieracie do końca korytarza zakończonego pustą, litą ścianą [ślepa uliczka, koniec gry - gimby nie znajo]
- Muszę mieć wolne ręce, przyjacielu. - Cygan opuszcza cię na ziemię, a ty mimo wirówki w głowie starasz się jakoś ustać, chociaż chwiejesz się jak anorektyczka przy silnym wietrze.
- TO NIE MY ŻYJEMY W BRUDZIE, MY CYGANIE TO NADLUDZIE! - Wydziera się niespodziewanie romski ryj, jakby dostał szmergla.
- [Jesse, o czym ty pierdolisz.jpg]
- To hasło! W gładkiej, wydawałoby się, ścianie otwierają się ukryte drzwiczki do schowka, a w środku... niech mnie chuj strzeli, jeśli to nie akordeon! Brudas pewnie chwyta instrument w dłonie i już po chwili płyną pierwsze takty "Ore, ore", serdelkowate paluchy tańczą po klawiszach ze zdumiewającą lekkością.
- W mordę jeża, solówka to tajny kod otwierający przejście do kolejnego pomieszczenia, masywne wrota perfekcyjnie imitujące ścianę rozsuwają się z mechanicznym szczękiem jak w pieprzonym Laboratorium Dextera!
- Wchodzicie do futurystycznej śluzy, powietrze pod dużym ciśnieniem wypycha paskudny smród gdzieś na zewnątrz i momentalnie cię otrzeźwia, uśmiechający się Cygan wskazuje wyjście, Pan przodem, zapraszamy.
- [What is this place-meme.png] Pomieszczenie przypomina monstrualne sanktuarium. Nigdy w życiu nie widziałeś podobnego przepychu. Kaplica Sykstyńska wygląda przy tej sali jak afrykańska chata z gówna przy Zamku w Windsorze. Wszechobecne złoto i biały marmur, światło sączy się przez kilkumetrowe witraże, na kopulastym sklepieniu freski namalowane chyba przez samego Boga.
- Wokół Cyganie zażywają iście bachusowych rozkoszy - na stołach przepiórki i złote zastawy, kilku chłopów chędoży pod baldachimami kobiety o kształtach bogiń, jakieś typy moczą swoje brudno-żółte ciała w mahoniowych baliach wypełnionych mlekiem.
- Kroczysz ze swoim przewodnikiem po krwistoczerwonym dywanie ku przeciwległej stronie sali, gdzie z piedestału wyrasta potężny, oślepiająco błyszczący tron. Blask i odległość uniemożliwiają ci rozpoznanie postaci siedzącej nań, ale z każdym krokiem opasła sylwetka i okrągła, jakby za duża głowa w stosunku do reszty ciała wydają ci się coraz bardziej znajome.
- Docieracie wreszcie do podnóży tronu, Cygan-byczek zgina się wpół w teatralnym ukłonie, niemal podbija sobie oko kolanem, Mój Królu, mój Królu - powtarza jak zacięta płyta, a ty gapisz się na człowieka przed sobą jak szpak w pizdę.
- Mówiłem *mlask*, że spotkamy się wkrótce. Nie sądziłem, że aż tak prędko, he he he. - Przemówił Król, którego większość ludzi tytułuje Prezesem.
JAROSŁAW KACZYŃSKI?!?!  [Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może]
- Tak. Ale też i nie. - Odpowiada enigmatycznie kurdupel i znów śmieje się, jakby w loterii genetycznej wygrał dodatkowy chromosom.
- O co tu chodzi, do chuja? Co Ty tu, kurwa, robisz? - pytasz z drobnym nadużyciem kultury osobistej i etykiety.
- To trzeba *mlask* na spokojnie, panie kolego. Pozwól *mlask*, że wyjaśnię wszystko w należytym porządku. - W pierwszym odruchu masz ochotę zapodać przewlekłemu mlaskaczowi luja-ogłuszacza, jednak w końcu zdrowy rozsądek i ciekawość biorą górę nad emocjami.
- Zapewne uważasz, że Cyganie *mlask* to zwykłe brudasy, nieroby i złodzieje. Że wszyscy żyjemy jak *mlask* podludzie, jak robactwo, wbrew temu, co widzisz tutaj na własne oczy. Nie musisz zaprzeczać, bo... właśnie o to nam chodzi.
- Nam? Czyli komu?
- Myślę *mlask*, że zaryzykuję małe przedstawienie. - Karakan zeskakuje z tronu i przez krótką chwilę sterczy tylko nieruchomo na swoich krótkich nóżkach jak niedorobiony posąg dłuta Downatello. Już masz nim potrząsnąć niecierpliwy, a tu patrzcie - czary, dziwy! Całe jego ciało wpada w dziwną wibrację, nabiera jaskrawych kolorów, by za chwilę stać się półprzezroczyste, rozmywa się jak obraz na starych grach video i nagle *pyk*, wszystko ucina się jak kontakt z czarnoskórym ojcem.
- Niezła sztuczka, co? - Z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał stary PiSowiec, szczerzy się do ciebie... ten zasrany mały Cygan, któremu ledwie wczoraj uratowałeś dupę! - Lubię swoją prawdziwą formę, ale raczej nie zostałbym w niej naczelnikiem państwa, nie sądzisz? 
- Ale.. ale... Polską rządzi cygański gówniarz w ciele starego grzyba??? - Jesteś już pewien, że musiały ci się poprzepalać styki w mózgu od wchłoniętych cząsteczek kału.
- Tak cię to dziwi? Przecież sam wiesz, że.. czekaj, jak to leciało? "Nikt tak nie kradnie jak Cygan, z cygańskiego taboru...
- Wykorzysta, okradnie, szukaj wiatru w polu" - Dokańczasz pieśń bezwiednie.
- Ha ha ha, otóż to! Musisz jednak wiedzieć, że drenowanie Polski, to jedynie ułamek naszych możliwości, naszej władzy! Nawet nie wiesz, jak bawią mnie te wszystkie wydumane teorie o lożach masońskich, reptilianach i innych kondominiach rosyjsko-niemieckich pod żydowskim zarządem powierniczym. To tylko woda na nasz młyn i dowód, jak potężny jest WIELKI ZAKON ZŁOTEGO TABORU!
- Gromki aplauz wypełnia komnatę, "ZŁO-TY TABOR, ZŁO-TY TABOR" - skandują fanatycznie cygańskie ryje, które ku twojemu zaskoczeniu musiały przerwać biesiadowanie, by spijać każde słowo z ust swojego Króla. Musisz oddać gnojkowi, że mimo szczeniackiego wieku ma charyzmę i pasję godną austriackiego malarza odrzuconego przez szkołę artystyczną.
- Zakon Złotego Taboru... To jakieś szaleństwo! Ja tu przyszedłem odzyskać tylko swoje dawne życie.
- Czyli co? Sesje masturbacji pod porno z osłem? Samotne libacje alkoholowe? Ja ci oddam twoje PRAWDZIWE życie! SZKLANA KULA, DAWAJ FULA!
- [Co to kurwa jest.mp4] Freski, witraże, marmury okazują się hiperrealistyczną iluzją, w rzeczywistości salę w całości pokrywają zwierciadła. Jesteście we wnętrzu szklanej kuli. Na krystalicznej powierzchni ścian i na sklepieniu kopuły pojawiają się i znikają tajemnicze, senne obrazy, rozglądasz się wokół zafascynowany, jakbyś przed chwilą przyjął końską dawkę LSD w czopkach.
- Z transu wyrywa cię pstryknięcie palców tuż przed twoim nosem, mały Rom z wyraźnym satysfakcją wskazuje wielkie zwierciadło naprzeciwko ciebie.
-  [O Boże, o kurwa] Wydzierasz się jakby pod twoją dupą właśnie pękł słoik. Żółto-brudna, odrażająca skóra, włosy jak na jajach dzika, wielgachny kinol niczym u Grzegorza Florydy, cofnięte czoło i mętne spojrzenie niedorozwiniętego Neandertalczyka, mówiąc krótko - podręcznikowy, szpetny cygan i jakimś sposobem... twoje własne odbicie.
- Tak! TAAAK! - Cygański król szczebiota podekscytowany jak cnotka z pierwszym palcem w piździe. - Jesteś... KAMELEROMEM!!! Nie ratowałeś wczoraj mnie, a tak naprawdę samego siebie!
- W twojej zmaltretowanej głowie otwierają się dawno zamknięte drzwi, uruchamiają uśpione neurony, na zwierciadłach wokół przewijają się sceny z twojego życia, które mozolnie wypierałeś ze świadomości:

[Oto mały Ty, samotny, brzydki jak psi chuj romski dzieciak, zaczepia cię dwóch gnojków, szarpią cię, popychają, śmieją się, "brudas, śmieć" - mówi twój oprawca, "Zlała się w spodnie, jebana pizda!" - dogaduje drugi, zostawiają cię na ziemi obdartego z godności, z mokrą plamą w kroku, nikt nie przychodzi z pomocą; Błysk, kolejna scena: Jesteś już nieco starszy, twoja brzydota rośnie proporcjonalnie do wieku, stoisz przed lustrem, nienawidzisz siebie, ale odkrywasz coś niezwykłego, magicznego, potrafisz zmienić swoją fizyczność, stać się zwyczajnym białym chłopakiem, o czym zawsze marzyłeś, trenujesz sztukę metamorfozy codziennie; Kolejna migawka: Wychodzisz z bidula, palisz wszystkie rzeczy łączące cię z cygańską przeszłością, już wiesz, że nigdy nie wrócisz to swojego pierwotnego ciała, lata mijają, a ty żmudną negacją wypierasz wreszcie z pamięci całą prawdę o swoim pochodzeniu]
- Pokaz urywa się nagle, znowu stoisz w majestatycznym sanktuarium, powoli podnosisz dłonie do oczu - żółto-brudne, gruz pod paznokciami, pośmierdują stolcem. 
- Zalewa cię fala gorąca, szalejesz jak Wellman przy swojskim stole, w dzikim (sic!) szale zrywasz z siebie koszulę, drzesz się jak borsuk z moszną najeżoną odłamkami szkła, gdy przesadził ze stukaniem jajami po szybach.
- JESTEŚ JEDNYM Z NAS! PRZESTAĆ WRESZCIE UCIEKAĆ! - woła za tobą cygański Król, gdy biegiem rzucasz się w kierunku wyjścia.
- Wydostajesz się z sali tronowej, pędzisz na oślep przez korytarze, wypadasz wreszcie przez główne drzwi na osrane podwórze.
- O, kurwa! Twój kumpel z telewizji tu jest! Musiał odsłuchać wiadomość na poczcie głosowej i od razu przyjechał, mój ci on!
- Kolega patrzy jednak na ciebie podejrzliwie jak Żyd na szaszłyka, najwyraźniej cię nie rozpoznaje.
- No jasne, przecież nie zmieniłeś się na powrót w anona, jesteś dla niego tylko jakimś brudnym Cyganem.
- Dopadasz do kumpla-dziennikarza, łapiesz za mikrofon, który ten mocno ściska w dłoni, chyba boi się, że go podpierdolisz.

- Ja będę trzymał, ja będę trzymał. - Mówi on.
- Pana.. - Bełkoczesz, najwyraźniej z emocji, a może... by ukraść (hehe) trochę czasu.
- Co się tutaj dzieje?
- Tak?
- Co Wy tu robicie? - Pytanie zawisa w cuchnącym powietrzu. Myśli tłuką ci się po głowie, ale dalej, opowiedz, co się tutaj naprawdę dzieje, o Zakonie Złotego Taboru, o karakanie Kaczyńskim! Już! Zdemaskuj tych pierdolonych Cyganów! ZDRADŹ SWOICH LUDZI I WRÓĆ DO SWOJEGO STAREGO, ZAKŁAMANEGO, BEZSENSOWNEGO ŻYCIA!
- Tutaj..

bagno.
Pasta po cygańsku dla Państwa! Życzę smacznego!
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Pasta po cygańsku dla Państwa! Życzę smacznego!

0
- Bądź mną - anon, lvl 30, statysta we własnym życiu.
- Kolejny poniedziałek, trzeba zasuwać do roboty, chociaż wolałbyś zanurzyć jajca w miodzie i wskoczyć na wybieg dla niedźwiedzi, niż znowu leźć do tego sracza.
- Wsiadasz do swojego wehikułu spierdolenia, pełnoletnie Seicento dusi się jak mały Krzyś z klockiem w tchawicy i zdycha.
- Trzeba dymać kawał drogi z buta, pizga jak skurwysyn, czas nie sprzyja.
- Na samych obrzeżach osiedla stoi zapuszczony barak, gdzie mieszkają sami Cyganie. Inni trzymają się z dala, ale ty masz to w dupie, nieopodal przebiega najszybsza trasa.
- Widzisz, jak jakieś polskie szczyle popychają i wyszydzają małego Roma.
- Niby się spieszysz, ale jesteś wkurwiony przymusowym marszem, rozczarowany całym swoim życiem, a modne cwaniaczki, banany jebane same proszą się o guza.
- Łapiesz jednego kurwistrzała za fraki i ciskasz nim w żywopłot, drugi dostaje kopa w chudą dupę.
-
- Szukasz wzrokiem małego Cygana, ale ten zdążył się ulotnić. "Dziękuję" by nie zaszkodziło, ale co się zabawiłeś, to twoje.
- Docierasz do Januszexu, od progu zbierasz gruby opierdol od szefa, grozi wyjebaniem z roboty za kolejne spóźnienie, ma cię za mniej niż zero, ale zaciskasz zęby, nawet już się nie tłumaczysz.
- Kołchoz 8h, monotonna praca wyżyma z ciebie tę odrobinę satysfakcji z utemperowania gówniarzy jak pomyje z brudnej szmaty.
- Koniec zmiany, wracasz do domu ponownie drogą na skróty, na autopilocie, błądzisz w ponurych myślach.
- Nagle pada na ciebie cień, podnosisz wzrok, przed tobą jak z podziemi wyrosła banda Cyganów.
- O cię chuj, ludzie mieli rację, zaraz cię tu zatłuką te niemytki, gacie fest osrane.
- Próbujesz ich wyminąć, ale jeden z Cyganów zastępuje ci drogę - byczek, morda jak ulepiona z gówna przez garncarza-schizofrenika, pięści jak bocheny chleba, a na palcach złote sygnety, które zmasakrują ci ryło jak tłuczek kotleta.
-
- Pan bronił naszego chłopaka, Pan dobry, Pan nasz człowiek - klepanie po plecach, cmokanie w policzki, błyskają złote zęby, a ty stoisz jak widły w gównie.
- Dź-dź-dzięki - bełkoczesz tylko, jakbyś dostał wylewu i oddalasz się pokracznie, choć masz ochotę puścić się biegiem.
- W domu nogi nadal jak z waty, na chuj ci to wszytko było. Piwniczny protokół mówi jasno: w nic się nie angażować, z Cyganami się nie bratać, w ogóle z nikim się nie bratać.
- Nazajutrz wychodzisz z zapasem czasu, żeby ominąć romskie siedlisko, rzucasz tylko okiem na parking i nagle czujesz, jak cała krew odpływa ci z twarzy, jakby sam Drakula próbował wyssać cię do sucha przez penisa jak soczek ze słomką.
- Twój biedamobil jeszcze wczoraj wyglądał jak wyłowiony z rzeki, a teraz co to? Sejciak błyszczy jak złoto. I nie stoi sobie od tak, ale... na jebanym DYWANIE!
- W potężnym szoku rozglądasz się wokół jak down w oceanarium, przy śmietnikach nieopodal dostrzegasz grupkę brudnolicych typów, jeden ruchem głowy wskazuje wóz, zachęcając cię do wejścia do środka.
- Siadasz za kółkiem, przekręcasz kluczyk, który już czekał w stacyjce, fura odpala od kopa, silnik powarkuje radośnie.
- O ja jebie, nawet bak pełny. 
- Jak? Kiedy? Ręce ci się trzęsą jak majstrowi w kolejce po pierwszą małpkę, mętlik w głowie, ale ruszasz do roboty.
- Znowu Januszex, szef prawie rozbija się o drzwi, żeby je przed tobą otworzyć, skacze wokół ciebie jak naćpany pawian, całuje po rękach.
- Panie Anonku, ja Pana bardzo przepraszam za wczorajsze zachowanie, bez Pana bym sobie palcem do dupy nie trafił, za przeproszeniem. Niech Pan wraca do domu odpocząć, do końca tygodnia ma Pan wolne, a ja przejmę na ten czas Pana obowiązki, chociaż trudno zastąpić takiego specjalistę.
- Jebany burak, który do tej pory nawet na "dzień dobry" nie odpowiadał, jakby miał alergię na kulturę osobistą, teraz stoi przed tobą gotów własnoręcznie wydobyć z twojego jelita złogi kałowe, gdyby męczyło cię zatwardzenie. W rozbieganych świńskich oczkach połyskuje przerażenie, twarz czerwona, nabrzmiała i mokra od potu na kształt moszny grubasa i coś dziwnego na policzku, wgłębienia o znajomym kształcie, ślady jakby po... SYGNETACH?! 
- Zanim zdążysz o cokolwiek zapytać, szef wypycha cię za drzwi i przekręca klucz w zamku, cały czas chichrając się nerwowo.
- Jedziesz z powrotem do domu, samochód porzucasz kilka ulic wcześniej, powoli ogarnia cię paranoja, wszędzie wypatrujesz cygańskich agentów.
- Pod drzwiami mieszkania leży paczka.
- Zamykasz drzwi na wszystkie zamki, jeszcze w przedpokoju rozrywasz opakowanie na strzępy jak pitbulterier 4-latkę.
- W środku czteropak twojego ulubionego, idealnie zmrożonego piwa oraz DVD z pierwszym sezonem "Z Archiwum X", który kochasz od dziecka. Hasło na okładce "The truth is out there" zakreślone długopisem, dorysowana buźka puszczająca oczko. Ze środka wypada koperta. Wewnątrz odręcznie napisany list na ekskluzywnej papeterii. 5 słów, bez podpisu: "Zrelaksuj się. Do zobaczenia wkrótce".
- Zrelaksuj się? ZRELAKSUJ, KURWA?? Od kiedy te wpierdalające gruz karaluchy mnie śledzą?
- Kręcisz się po mieszkaniu jak gówno w przeręblu, analizujesz sytuację. Po bagiety nie zadzwonisz, bo odeślą cię do Choroszczy. Zresztą co im powiesz? Że naprawili ci furę? Kupili browary? Nie ma wyjścia, trzeba wjechać do tego królestwa brudu i zarazy jak Sobieski w Turasów i wszystko wyjaśnić, powiedzieć, że wszystko fajnie, ale mają się odpierdolić, bo ty cenisz sobie życie pustelnika.
- Wybierasz numer jedynego kumpla, który cię jeszcze nie olał. Nie odbiera. Pracuje w lokalnej telewizji, więc może ma jakieś nagranie czy wyjazd służbowy, w sumie chuj wie, czym on tam się zajmuje, przecież i tak nikt bez demencji tego kanału nie ogląda. Zostawiasz krótką wiadomość: "Mam sprawę do obgadania z lokalnymi Cyganami. Zmierzam do ich wylęgarni. Jeśli nie odezwę się do wieczora, wzywaj pomoc".
- Wkładasz na stopy szybsze buty, gdyby potrzebny był taktyczny odwrót i wychodzisz na spotkanie z przeznaczeniem.
- Jesteś na miejscu, ledwo wkraczasz na cygański rewir i już cię cofa. Fetor gówna, niemytych ciał i brudu wisi w powietrzu gęstą chmurą. Aromat bezdomnego w tramwaju to przy tym zapach alpejskiej łąki. Na środku placu płonie sterta śmieci, jakaś stara baba bez żenady grzebie w piździe przy dzieciach, wszystko zasrane gęściej niż posadzka w kiblu na stacji benzynowej.
- Walczysz ze sobą, masz wrażenie, że smród uszkadza twój układ nerwowy niczym gaz bojowy, jeszcze kilka wdechów i z konieczności będziesz musiał kupować buty na rzepy.
- Miękną ci nogi, zaczynasz odpływać, niechybnie wylądujesz zaraz mordą w jednym z cygańskich gówien, masz tylko nadzieję, że nie w tym rzadszym, żeby się nie zachłysnąć.
- Osuwasz się powoli w niebyt, już masz zaliczyć fekalne przyziemienie, lecz w ostatniej chwili zamiast w gówno, wpadasz w silne ramiona.
- Nie śpimy! To normalna reakcja za pierwszym razem, ale z czasem człowiek się przyzwyczaja. Zapraszamy do środku. Nasz Król nie może doczekać się spotkania. - W majaczącej ci przed oczami postaci rozpoznajesz Cygana-byczka o mordzie, którą pokochać może tylko matka.
- Chłop niesie cię na rękach przez podwórze jak pannę młodą po drinku z bimbru dziadka i rohypnolu, wchodzi z tobą do środka baraku mieszkalnego. Chociaż wciąż jesteś półprzytomny, czujesz, że w zamkniętym pomieszczeniu smród jeszcze nabiera na sile, cuchnie tak, jakby sam diabeł wytłoczył ekstrakt z przepoconych majtor grubasa, nasrał doń postkebabową kac-kupą i obficie rozpylił w całym budynku.
- W głębi duszy cieszysz się, że jesteś ledwie świadomy, a fetor wyciska ci łzy z oczu, bo nie musisz oglądać scenerii tego burdelu ze szczegółami. Wystarczy ci widok sufitu nad tobą pokrytego grubą warstwą grzyba, pleśni i ekskrementów, jakby ktoś zamiast kasetonów użył pizzy familijnej z Biedronki. Pod rozbitymi żarówkami krążą leniwie chmary tłustych much, dla których to miejsce to musi być prawdziwe Elgównado, istna Valkałła i Ziemia Obesrana.
- Budynek jest znacznie większy, niż wydawał się z zewnątrz. Fizyka czarnej dziury? Czary? Nie masz pojęcia, jesteś jak na haju, ale w końcu docieracie do końca korytarza zakończonego pustą, litą ścianą
- Muszę mieć wolne ręce, przyjacielu. - Cygan opuszcza cię na ziemię, a ty mimo wirówki w głowie starasz się jakoś ustać, chociaż chwiejesz się jak anorektyczka przy silnym wietrze.
- TO NIE MY ŻYJEMY W BRUDZIE, MY CYGANIE TO NADLUDZIE! - Wydziera się niespodziewanie romski ryj, jakby dostał szmergla.
-
- To hasło! W gładkiej, wydawałoby się, ścianie otwierają się ukryte drzwiczki do schowka, a w środku... niech mnie chuj strzeli, jeśli to nie akordeon! Brudas pewnie chwyta instrument w dłonie i już po chwili płyną pierwsze takty "Ore, ore", serdelkowate paluchy tańczą po klawiszach ze zdumiewającą lekkością.
- W mordę jeża, solówka to tajny kod otwierający przejście do kolejnego pomieszczenia, masywne wrota perfekcyjnie imitujące ścianę rozsuwają się z mechanicznym szczękiem jak w pieprzonym Laboratorium Dextera!
- Wchodzicie do futurystycznej śluzy, powietrze pod dużym ciśnieniem wypycha paskudny smród gdzieś na zewnątrz i momentalnie cię otrzeźwia, uśmiechający się Cygan wskazuje wyjście, Pan przodem, zapraszamy.
- Pomieszczenie przypomina monstrualne sanktuarium. Nigdy w życiu nie widziałeś podobnego przepychu. Kaplica Sykstyńska wygląda przy tej sali jak afrykańska chata z gówna przy Zamku w Windsorze. Wszechobecne złoto i biały marmur, światło sączy się przez kilkumetrowe witraże, na kopulastym sklepieniu freski namalowane chyba przez samego Boga.
- Wokół Cyganie zażywają iście bachusowych rozkoszy - na stołach przepiórki i złote zastawy, kilku chłopów chędoży pod baldachimami kobiety o kształtach bogiń, jakieś typy moczą swoje brudno-żółte ciała w mahoniowych baliach wypełnionych mlekiem.
- Kroczysz ze swoim przewodnikiem po krwistoczerwonym dywanie ku przeciwległej stronie sali, gdzie z piedestału wyrasta potężny, oślepiająco błyszczący tron. Blask i odległość uniemożliwiają ci rozpoznanie postaci siedzącej nań, ale z każdym krokiem opasła sylwetka i okrągła, jakby za duża głowa w stosunku do reszty ciała wydają ci się coraz bardziej znajome.
- Docieracie wreszcie do podnóży tronu, Cygan-byczek zgina się wpół w teatralnym ukłonie, niemal podbija sobie oko kolanem, Mój Królu, mój Królu - powtarza jak zacięta płyta, a ty gapisz się na człowieka przed sobą jak szpak w pizdę.
- Mówiłem *mlask*, że spotkamy się wkrótce. Nie sądziłem, że aż tak prędko, he he he. - Przemówił Król, którego większość ludzi tytułuje Prezesem.
JAROSŁAW KACZYŃSKI?!?! 
- Tak. Ale też i nie. - Odpowiada enigmatycznie kurdupel i znów śmieje się, jakby w loterii genetycznej wygrał dodatkowy chromosom.
- O co tu chodzi, do chuja? Co Ty tu, kurwa, robisz? - pytasz z drobnym nadużyciem kultury osobistej i etykiety.
- To trzeba *mlask* na spokojnie, panie kolego. Pozwól *mlask*, że wyjaśnię wszystko w należytym porządku. - W pierwszym odruchu masz ochotę zapodać przewlekłemu mlaskaczowi luja-ogłuszacza, jednak w końcu zdrowy rozsądek i ciekawość biorą górę nad emocjami.
- Zapewne uważasz, że Cyganie *mlask* to zwykłe brudasy, nieroby i złodzieje. Że wszyscy żyjemy jak *mlask* podludzie, jak robactwo, wbrew temu, co widzisz tutaj na własne oczy. Nie musisz zaprzeczać, bo... właśnie o to nam chodzi.
- Nam? Czyli komu?
- Myślę *mlask*, że zaryzykuję małe przedstawienie. - Karakan zeskakuje z tronu i przez krótką chwilę sterczy tylko nieruchomo na swoich krótkich nóżkach jak niedorobiony posąg dłuta Downatello. Już masz nim potrząsnąć niecierpliwy, a tu patrzcie - czary, dziwy! Całe jego ciało wpada w dziwną wibrację, nabiera jaskrawych kolorów, by za chwilę stać się półprzezroczyste, rozmywa się jak obraz na starych grach video i nagle *pyk*, wszystko ucina się jak kontakt z czarnoskórym ojcem.
- Niezła sztuczka, co? - Z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał stary PiSowiec, szczerzy się do ciebie... ten zasrany mały Cygan, któremu ledwie wczoraj uratowałeś dupę! - Lubię swoją prawdziwą formę, ale raczej nie zostałbym w niej naczelnikiem państwa, nie sądzisz? 
- Ale.. ale... Polską rządzi cygański gówniarz w ciele starego grzyba??? - Jesteś już pewien, że musiały ci się poprzepalać styki w mózgu od wchłoniętych cząsteczek kału.
- Tak cię to dziwi? Przecież sam wiesz, że.. czekaj, jak to leciało? "Nikt tak nie kradnie jak Cygan, z cygańskiego taboru...
- Wykorzysta, okradnie, szukaj wiatru w polu" - Dokańczasz pieśń bezwiednie.
- Ha ha ha, otóż to! Musisz jednak wiedzieć, że drenowanie Polski, to jedynie ułamek naszych możliwości, naszej władzy! Nawet nie wiesz, jak bawią mnie te wszystkie wydumane teorie o lożach masońskich, reptilianach i innych kondominiach rosyjsko-niemieckich pod żydowskim zarządem powierniczym. To tylko woda na nasz młyn i dowód, jak potężny jest WIELKI ZAKON ZŁOTEGO TABORU!
- Gromki aplauz wypełnia komnatę, "ZŁO-TY TABOR, ZŁO-TY TABOR" - skandują fanatycznie cygańskie ryje, które ku twojemu zaskoczeniu musiały przerwać biesiadowanie, by spijać każde słowo z ust swojego Króla. Musisz oddać gnojkowi, że mimo szczeniackiego wieku ma charyzmę i pasję godną austriackiego malarza odrzuconego przez szkołę artystyczną.
- Zakon Złotego Taboru... To jakieś szaleństwo! Ja tu przyszedłem odzyskać tylko swoje dawne życie.
- Czyli co? Sesje masturbacji pod porno z osłem? Samotne libacje alkoholowe? Ja ci oddam twoje PRAWDZIWE życie! SZKLANA KULA, DAWAJ FULA!
- Freski, witraże, marmury okazują się hiperrealistyczną iluzją, w rzeczywistości salę w całości pokrywają zwierciadła. Jesteście we wnętrzu szklanej kuli. Na krystalicznej powierzchni ścian i na sklepieniu kopuły pojawiają się i znikają tajemnicze, senne obrazy, rozglądasz się wokół zafascynowany, jakbyś przed chwilą przyjął końską dawkę LSD w czopkach.
- Z transu wyrywa cię pstryknięcie palców tuż przed twoim nosem, mały Rom z wyraźnym satysfakcją wskazuje wielkie zwierciadło naprzeciwko ciebie.
-  Wydzierasz się jakby pod twoją dupą właśnie pękł słoik. Żółto-brudna, odrażająca skóra, włosy jak na jajach dzika, wielgachny kinol niczym u Grzegorza Florydy, cofnięte czoło i mętne spojrzenie niedorozwiniętego Neandertalczyka, mówiąc krótko - podręcznikowy, szpetny cygan i jakimś sposobem... twoje własne odbicie.
- Tak! TAAAK! - Cygański król szczebiota podekscytowany jak cnotka z pierwszym palcem w piździe. - Jesteś... KAMELEROMEM!!! Nie ratowałeś wczoraj mnie, a tak naprawdę samego siebie!
- W twojej zmaltretowanej głowie otwierają się dawno zamknięte drzwi, uruchamiają uśpione neurony, na zwierciadłach wokół przewijają się sceny z twojego życia, które mozolnie wypierałeś ze świadomości:

- Pokaz urywa się nagle, znowu stoisz w majestatycznym sanktuarium, powoli podnosisz dłonie do oczu - żółto-brudne, gruz pod paznokciami, pośmierdują stolcem. 
- Zalewa cię fala gorąca, szalejesz jak Wellman przy swojskim stole, w dzikim (sic!) szale zrywasz z siebie koszulę, drzesz się jak borsuk z moszną najeżoną odłamkami szkła, gdy przesadził ze stukaniem jajami po szybach.
- JESTEŚ JEDNYM Z NAS! PRZESTAĆ WRESZCIE UCIEKAĆ! - woła za tobą cygański Król, gdy biegiem rzucasz się w kierunku wyjścia.
- Wydostajesz się z sali tronowej, pędzisz na oślep przez korytarze, wypadasz wreszcie przez główne drzwi na osrane podwórze.
- O, kurwa! Twój kumpel z telewizji tu jest! Musiał odsłuchać wiadomość na poczcie głosowej i od razu przyjechał, mój ci on!
- Kolega patrzy jednak na ciebie podejrzliwie jak Żyd na szaszłyka, najwyraźniej cię nie rozpoznaje.
- No jasne, przecież nie zmieniłeś się na powrót w anona, jesteś dla niego tylko jakimś brudnym Cyganem.
- Dopadasz do kumpla-dziennikarza, łapiesz za mikrofon, który ten mocno ściska w dłoni, chyba boi się, że go podpierdolisz.

- Ja będę trzymał, ja będę trzymał. - Mówi on.
- Pana.. - Bełkoczesz, najwyraźniej z emocji, a może... by ukraść (hehe) trochę czasu.
- Co się tutaj dzieje?
- Tak?
- Co Wy tu robicie? - Pytanie zawisa w cuchnącym powietrzu. Myśli tłuką ci się po głowie, ale dalej, opowiedz, co się tutaj naprawdę dzieje, o Zakonie Złotego Taboru, o karakanie Kaczyńskim! Już! Zdemaskuj tych pierdolonych Cyganów! ZDRADŹ SWOICH LUDZI I WRÓĆ DO SWOJEGO ZAKŁAMANEGO, BEZSENSOWNEGO ŻYCIA!
- Tutaj..

bagno.
Pasta po cygańsku dla Państwa! Życzę smacznego!
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.16808009147644