Luty 2018. Studia. Często nudziło mi się w akademiku, więc wychodziłem na karaoke na miasto. Jednego pamiętnego razu ktoś mi czymś doprawił piwo. Obudziłem się bez karty debetowej i dowodu, z wyczyszczonym kontem i obitym łbem. Od tego czasu nie piłem w towarzystwie, a wcześniej robiłem to często, bo z chórem jeździliśmy na sporo koncertów i festiwali, więc i imprezowania w autokarach było sporo. Zazwyczaj byłem z nimi trzeźwy, a po powrocie do domu szedłem po wódę.
Jesień 2018. Jestem po studiach, ale jeszcze bez "normalnej" pracy. Dorabiam w firmie udzielającej korepetycji. Jednego dnia miałem zajęcia na 9:00 rano, potem dopiero od 16. Wróciłem do domu, wypiłem 4 piwa, poszedłem na zajęcia. Prawie kosztowało mnie to tę fuchę, ale udało mi się pozostać. Nigdy więcej nie piłem w dniu pracy.
Dostałem pracę pod koniec 2018 roku. Biuro projektowe. Okres aklimatyzacji na nowym stanowisku pokrywał się z odkrywaniem nowych smaków Soplicy w pobliskim monopolu. Wstawałem o ósmej, wracałem do domu po 21, z chóru albo z korepetycji. Picie niemal do odcięcia i tak dzień w dzień.
Lato 2019. Poszedłem na kontrolę do mojej psychiatry, od lat miałem zdiagnozowaną depresję. Lekarka jak mnie zobaczyła, to od razu wysłała mnie na zwolnienie i do psychiatryka. Chlanie tak mnie zniszczyło. Spędziłem tam wakacje. Mogłem wychodzić poza oddział, więc zdarzało mi się podczas spacerów wypić setkę albo dwie. Wiem, nie pownienem. Ale nie mogłem przestać. Udało się jednak trochę ograniczyć picie w tygodniu, miałem leki, które usypiały mnie wieczorami, więc nie byłem w stanie chlać do drugiej w nocy.
Początek roku 2020. Z chórem szykowany koncert świąteczny, w weekend. Nie zjawiłem się, zaspałem na 16:00. Prawie mnie wyrzucili z chóru.
Pandemia. Kilka miesięcy z wypłatą, ale bez pracy. Chlanie na okrągło. Bliskość całodobowego nie pomagała. Wstawałem o 18:00. W czerwcu wygasła moja umowa o pracę, skończyły się wypłaty. Udało się znaleźć po miesiącu nową, w januszexie, też w projektowaniu, ale musiałem ujadać się z robolami. Chlałem też grubo.
W sierpniu, w weekend, zaspałem na nagrania płyty z chórem. Zapłaciłem stówę za ubera, cały czas na kacu i jeszcze wcięty po blisko litrze poprzedniego wieczoru. Dyrygentka powiedziała, żebym wyszedł. Więc wyszedłem, trzaskając drzwiami od studia. Pobiegła za mną z pretensjami, pytając, czy wiem, jak ona się w tym momencie czuje. Odparłem, że fajnie, by ktoś mnie zapytał, jak ja się czuję. Wyszedłem i nie wróciłem. Od tego czasu nie spotykałem się z nikim poza pracą.
Pod koniec września straciłem pracę w januszexie. Na własne życzenie, szef mnie ostrzegał, żebym na kacu nie przychodził. Kaca nie czułem, to był ten etap. Wcześniej wysyłał mnie do domu. Teraz badanie alkomatem. 1,2 promila, nie czułem tego.
Październik 2020. Bezrobocie, kuroniówka, prywatne korepetycje. Pomoc rodzeństwa w utrzymaniu. Nie mówiłem im wtedy jeszcze o moim problemie z piciem. Przytyłem 20 kilo. W końcu zacząłem szukać terapii. Byłem zrażony, bo już dwa lata wcześniej zauważyłem problem, ale terapeuta, z którym wówczas rozmawiałem, zrzucił to na karb depresji. Nieważne. Poszedłem znowu, trafiłem lepiej. Po kilku miesiącach byłem na oddziale dziennym.
Niestety, covid. Oddział miał przerwy ze względu na zakażenia. Sam nie byłem uczciwy, mieszkałem też nadal w miejscu, gdzie chlałem. Łamałem abstynencję. Terapię ukończyłem, ale jeszcze tego samego dnia wróciłem do picia. I tak kolejnych kilka miesięcy.
Maj 2021. Przeprowadzam się do jednego z moich braci. Kuroniówka się skończyła, nie ma za co utrzymać stancji. Obecność bratanków pomaga mi trzymać się z dala od alkoholu, nie chcę im dawać złego przykładu. Załatwiam terapię w ośrodku zamkniętym, termin - wrzesień. W lipcu zostaję sam w domu, jest okres urlopowy, brat wyjeżdża. Łamię abstynencję, jest czwartek. Następnego dnia rano telefon: "W środę pan przyjeżdża na oddział, zwolniło się miejsce".
Sierpień 2021. Oddział zamknięty, na 7 tygodni. Dookoła park, boisko do siatkówki. Telefony tylko wieczorami i w weekendy. O szczegółach nie będę dziś pisał. Zaczynam pisać dziennik.
Wrzesień - wychodzę. Nie piję. Nie spotykam się z ludźmi. Nie mam pracy, ale zaczynam znowu korepetycje. Mózg ostry, dużo lepiej mi się uczy. Ale czuję, że jeszcze nie jestem gotów na samodzielność.
W maju tego roku dostaję pracę. Nie lubię jej, ale pecunia non olet. Wynajmuję pokój. Nie mam pokus do picia, bo nadal się z nikim nie spotykam. Bałem się.
Po pół roku pracy i ponad roku trzeźwości wychodzę na pierwszą imprezę z ludźmi z mojego działu. W pubie - potraktowałem to jako test. I o dziwo, nie czuję żadnego dyskomfortu z powodu abstynencji. Piję colę i gadam z ludźmi. Co pokazuje, że można. I nawet dobrze się bawiłem.
Nie, moje życie jako trzeźwego alkoholika nie jest usłane różami. Nie stałem się Herkulesem, nie wyjebało mi IQ w kosmos. Nie mówię też, że alkohol to zło wcielone (choć to słowo ponoć po arabsku oznacza "złego ducha", ale mogę się mylić). Ale co mogę powiedzieć, to fakt, że mam w pytę więcej pieniędzy, niż miałem i pierwszy raz w życiu nie muszę się martwić o stan konta. Przestałem też uważać, że znalezienie sobie kobiety rozwiązałoby wszystkie moje problemy, choć "zdrowotne właściwości miłości" zostały mi wpojone przez filmy za dzieciaka. Stałem się kamieniem, którego nie ruszają ładna buzia i chwilowe przyjemności. Nie jestem bez wad i nad nimi też pracuję. Ale zaczynam akceptować coraz większą część siebie, mimo, że nadal siebie nienawidzę za gówno, które wyprawiałem wcześniej.
Spokojnie możecie mi pisać wypierdalajki, ale chciałem się podzielić. Jeśli ktoś ma problemy z chlaniem i szuka dobrego miejsca na terapię to na privie mogę napisać.