lot 11

8
Obudzili się kiedy zaczęło się przejaśniać. Przygotowali mały zapas jedzenia, po czym ustalili pierwszy cel. Odnaleźć działający pojazd, najlepiej kilka. Na mapie wyraźnie było widać drogi, które prowadziły naprawdę daleko, na drugą stronę wyspy. 

- Nie opuszczajmy lotniska. Jest ogrodzone, relatywnie bezpieczne. Przeszukajmy ten teren najpierw. Ja i Jones, czwórka młodych i mieszana czwórka. Bierzcie tylko to co jest istotne. Jedna osoba na czatach, dwie szukają, jedna krąży - szuka i sprawdza czy osoba na czatach nadal jest na miejscu. To najlepsze rozwiązanie. W razie zagrożenia ukryjcie się najlepiej jak to możliwe. Zaczynamy o 6, jeśli do południa ktoś nie wróci zaczniemy go szukać. Jeździć powoli, mniejsze spalanie i mniej hałasu. W razie zagrożenia nie wracajcie do bazy. Zostańcie na pierwszym piętrze aż do minięcia problemów. To chyba wszystko.

Opuścili pomieszczenie powoli. Wiedział, że jego córka była przeciwna temu, by wyszedł. Nie chciał jednak polegać na obcych. Dał jej krótkofalówkę, którą schowała. Tylko te grupy, które miały udać się najdalej dostały jedną. Męska czteroosobowa i on z Jonesem. Mieszana grupa miała przeszukać najbliższy budynek. W końcu zeszli schodami.
Jones podał mu piersiówkę, za co poczęstował go papierosem.

Wewnątrz jego córka próbowała przekazać mężczyźnie ich plany. Wyglądało na to że błędnie ocenili go jako zagrożenie. Przynajmniej na razie.

Powierzchnia płyty lotniska nagrzewała się z minuty na minutę. Nie dostrzegali niczego, poza tym że wzmagał się wiatr. Idąc wzdłuż budynków dostrzegli stojak na rowery. Spojrzeli po sobie.
- Lepsze to niż nic. - mruknął Jones. Inna grupa zauważyła ich poczynania i wzięła dwa pozostałe rowery.

Zaczęli przemieszczać się znacznie szybciej w kierunku ostatniego budynku przy hangarach. Żaden z nich tego nie powiedział, jednak właśnie tam mieli największe szanse na znalezienie jakiejkolwiek broni. Jadąc przy ogrodzeniu widzieli kilka drzew owocowych, nic ciekawego poza tym. W końcu omijając rozbite samoloty dotarli do pierwszego hangaru. Jego wrota były zamknięte, nie do ruszenia. Przyłożyli uszy do stalowych drzwi. Głucha cisza. Postanowili obejść je z drugiej strony, by zejśc z otwartej przestrzeni, kiedy przypomnieli sobie o kącie widzenia pierwszego zagrożenia. Czuli się spokojniej w ciasnych prześwitach. Po drugiej stronie zobaczyli uchylone drzwi. Postanowili zajrzeć do środka. 

Małe pomieszczenie socjalne, toaleta i ogromny hangar. Praktycznie pusty. Kilka regałów przy ścianie. Powoli wysuwali jego szuflady. 
- Nic ciekawego. - mruknął. Jedyne co zabrał to skórzana torba na ramię.
- Jesteś optymistą. - powiedział Jones. - Całkiem stylowa.

Zbliżali się do końca regałów. Jedyne co się trafiło to pięciolitrowa bańka ropy, nieotwarte papierosy, kilka par okularów przeciwsłonecznych, kilka puszek napoju, jakieś przekąski. 
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

lot 10

3
Na trzecim obrazku widać było zwierzęta wielkością przypominające kota, któy był narysowany dla skali. Długie ciemne kończyny zdawały się wyginać we wszystkie strony, płaska głowa bez uszu była zaopatrzona w cienkie długie kolce. Po próbie zadania różnych pytań dotyczących owego stworzenia mężczyzna rozkładał ręce.

- No dobrze, wiemy czego się spodziewać, ale jak się przed tym bronić? 
- Na razie wystarczy się ukryć. Nie znamy liczby tych stworzeń. Może być ich setka, może są po jednej sztuce.

Kolejny obrazek przedstawiał meteoryt. 
- No tak, logika dyktuje kolejny ruch, dostanie się do przyczyny tego wszystkiego pewnie po to, by zebrać jakieś próbki. - mruknął Jones.
- Albo wysadzeniu go. - dodała staruszka.

Na kolejnej rycinie znajdował sie jeden z małych kraterów prowadzących do środka.
- Chowając się pod skorupą meteorytu przeżyły temperaturę wejścia w atmosferę. To bilet w jedną stronę. Nie mają opcji powrotu. Sugerując się poziomem technologii muszą być odporne na uszkodzenia mechaniczne. Jakoś przeżyły lądowanie. - dodał inżynier.

W samym sercu meteorytu znajdowało się jego jądro. Wyglądało jak jakiś reaktor, wydrążony w kamieniu. Na jego krawędziach wydrążone były obrazy przypominające stworzenia z jego rycin. W otworach tego reaktora umieszczone były kamienie z jego walizki. Pod spodem przekreślone symbole zagrożeń.

- Chyba wszyscy rozumiemy co to oznacza. - powiedziała staruszka.
- Powinniśmy zrobić z tego miejsca bazę. - dodał pilot. Preppersi zaczęli przeszukiwać budynek już jakiś czas wcześniej. Większość istotnych rzeczy znajdowałą się razem z nimi w pokoju.

- Dobrze, trzeba jeszcze tylko ustalić czy wie jak się przed nimi bronić. - zagestykulował by wstał. Wskazał na siebie i na niego, po czym zacisnął pięści jakby stali w trakcie bójki. Po chwili wskazał na siebie i zagrożenie numer jeden. Po chwili namysłu mężczyzna wszedł pod stół.
- Trzeba się ukryć, a jeśli te drugie stworzenia są przywoływane przez pierwsze to właściwie mamy je wtedy z głowy.

- Dobrze, ale jeśli to takie proste, dlaczego nie ma tutaj nikogo oprócz nas? - zapytał poddenerwowany.

- Skoro pierwsze zagrożenie tylko przywołuje drugie, ludzi zabiła ciekawość. - wtrąciła staruszka.
- Bzdura! Na pewno musieli się bronić, od tak dali się wyłapać? - przerwał jej Jones.
- Pamiętasz co stało się na Sri Lance? Tsunami? Zwierzęta przeczuwając zagrożenie uciekły wgłąb lądu, a ludzie spacerowali w miejscu, które wcześniej znajdowało się kilkadziesiąt metrów pod wodą, zbierając muszelki. Leniwy tryb życia i właściwie wszystko na wyciągnięcie ręki daje nam fałszywe poczucie bezpieczeństwa, wręcz nietykalności, prowadzi do stagnacji intelektualnej.

- My różnimy się od nich tylko tym, że wiemy o zaistniałym zagrożeniu. - mruknął pilot.

- Powinniśmy się tu ukryć, przygotować się do wykonania zadania tego... pana. - powiedział głośno najstarszy z nastolatków.

- Przeprawa przez to miejsce może okazać się trudna normalnie, co dopiero kiedy krążą tu jakieś stwory. - mruknęła staruszka.

- Pani razem z mężem zostanie tutaj. - zadeklarował Jones. - Zarówno dzieci oraz ich rodzice, ich zadaniem będzie pilnowanie warty, barykadowanie tego miejsca oraz próby nawiązania kontaktu ze światem zewnętrznym. Mężczyźni starsi niż 20 lat i rosłej postury rano razem ze mną wyruszą na poszukiwania przydatnych przedmiotów z samego rana. Na dziś to wszystko, spróbujcie się przespać. - dodał spoglądając w jego stronę. Powoli przytaknął.
- Pogaście światła i zasłońcie okna w miarę możliwości. - dodał po chwili namysłu.

Grupa zaczęła działać. Atmosfera poprawiła się, mieli teraz jakiś cel, wspólne działanie w ściśle określonym kierunku poprawiło morale. Powoli pomieszczenie ucichło. Tak zakończył się dzień pierwszy. 

 
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

lot 9

4
Delikatne szturchnięcie w końcu go obudziło. Minęła chwila nim doszedł do siebie. 
- Ściemnia się. - mruknął mężczyzna który mu towarzyszył.
- Nadal rysuje? - zapytał po chwili. Kiwnął głową.
- Czas minął. - Powiedział po czym otworzył drzwi. Mężczyzna gorączkowo zagestykulował by dać mu jeszcze moment.
- Zapalę papierosa i to tyle. - siedzący wyciągnął rękę. 
- No dobrze. - podał mu paczkę. Na podłodze dostrzegł mnóstwo kartek ułożonych jedna na drugiej. Szykuje się ciekawa historia - pomyślał patrząc przez okna. Faktycznie niebo zaczęło się ściemniać.

Wszyscy zebrali się przy biurku, patrząc na siebie nawzajem. Nieznajomy położył na blacie pierwszy rysunek. Przedstawiał on jego samego, siedzącego w jakimś pomieszczeniu, przypominającym klasę albo aulę. Przy tablicy stała jakaś kobieta w kitlu, wskazując na różne diagramy opisane w niezrozumiałym języku.

- Szkoła? - zapytała jego córka.
- Raczej jakieś szkolenia. Nauczyciele raczej nie chodzą w kitlach. Na lekcję chemii to nie wygląda.

Drugi obrazek przedstawiał tą wyspę, jego walizkę i rzeczy które były w środku.

- To już wiemy. Pokaż kolejny obrazek. - niecierpliwił się pilot.

Kolejny obrazek przedstawiał betonowe budynki, jakiś odizolowany system obiektów, z mnóstwem ludzi pomiędzy budynkami, niektórzy uzbrojeni, niektórzy w kitlach, zwykli ludzie też czasem się trafiali. Na szczycie budynku dało się dostrzec duże logo, tę dziwną różę wiatrów, która widniała na mapie. 

- Więc to logo, nie sposób zaznaczenia kierunków. Jakaś tajna baza? Strefa 51? Co do cholery. - mruknął rosły towarzysz w kapeluszu.
- Trafne spostrzeżenie Jones. - mruknęła córka.

Kolejny rysunek przedstawiał wnętrze budynku, stół, otwartą walizkę, zawarte przedmioty z niej był ostrożnie pakowane do środka.

- Jego ładunek jest naprawdę wartościowy albo rzadki, obchodzą się z tymi... przedmiotami z ogromną ostrożnością.

Kolejne kilka rysunków było rysowane wyraźnie poglądowo, w sposób głównie schematyczny. Dziwny kompas okazał się reagować na zagrożenie oznaczone trzema kreskami, dwoma lub jedną. Domyślał się że symbole dotyczą zmiennego rodzaju bądź poziomu zagrożenia. Miejsce oznaczone na mapie było miejscem rozbicia się meteoru. Okulary z wymiennymi szkłami służyły do obserwacji widma światła naturalnie niewidzialnego dla ludzkiego oka.

- To nie satanistyczne śmieci, tylko gadżety. A to nie jest psychol, tylko jakiś agent, czy ktoś taki. Tyle jak dotąd opowiada jego historia. - powiedział na głos, reszta pomrukiem skomplementowała trafność jego interpretacji.

Kolejne trzy obrazki przedstawiały farsę z walizką na pokładzie samolotu i przerażający wyraz twarzy Picassa po odkryciu brakujacych przedmiotów.
- Ups... - mruknęła jego córka.
Kolejny rysunek przedstawiał zagrożenia. Te oznaczone jako jeden wyglądały jak piłka plażowa z wieloma nogami jamnika, skóra jak iguany, na wierzchu której znajdowało się kilkoro oczu w rozstawionych w różnych kierunkach, kilka otworów, zapewne gębowy i oddechowe. Na dole narysowany był okrąg, na który wskazał palcem i gestem zaprezentował kąt widzenia człowieka. Względem diagramu owe stworzenia miały prawie 300 stopniowy kąt widzenia. 

Kolejny rysunek trzymał w dłoni, kiedy spowrotem wskazałna pierwszy i wydałz siebie pewnego rodzaju okrzyk, jakieś opętane wołanie, wskazując na pierwszą rycinę.

- Zagrożenie drugiego stopnia jest alarmowane przez zagrożenie pierwszego stopnia. Rozumiem.

Na stole wylądował kolejny rysunek. Przedstawiał jakieś sylwetki, figury. Pełne, ciemne kształty. Wydawałsię niezrozumiały. Nie mogli go zrozumieć. Zrezygnowany pokazał następny rysunek. 
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

lot 8

2
Wybaczcie opóźnienie, brak czasu :(

-Czy był to meteoryt, czy nie, to żadna różnica. Możemy tak siedzieć i wymyślać godzinami. Niczego to nie zmienia. - wtrącił zdenerwowany pilot.
- To niby jak chcesz się czegokolwiek dowiedzieć ? Trzeba rozważyć wszelkie opcje. - wtrąciła starsza pani.
Sytuacja wydała się patowa. Każdy w milczeniu się rozglądał. Grupka młodych trzymała się na uboczu zbierając wszystko co mogło w ich sytuacji mieć jakąś wartość. Preppersi. Jeden z nich zauważył schowaną butlę z wodą. Ruszył w jej kierunku. Widząc to zastąpił mu drogę i uścisnął dłoń na tyle naturalnie, że raczej nikt nie zauważył w tym nic podejrzanego.
- Tego na razie nie ruszaj.
Szepnął mu na ucho. Ku jego zdziwieniu posłuchał się bez żadnych obiekcji. Trzymał się swojego planu którego na razie nikomu nie chciał zdradzać.
- Kalambury. - mruknął. - Zagrajmy z nim w kalambury. Może mówi inaczej, ale widzi tak samo. Lepiej dowiedzieć się czegokolwiek niż niczego. Wyjął papier z ksero. Dwójce dzieci siedzących na podłodze dał po kilka kartek i długopis, to samo zrobił z podejrzanym mężczyzną.

- Dzieci, narysujcie samolot, ten budynek i mnie.
Nie zajęło dużo czasu, nim na papierze pojawiły się obrazki przedstawiające żądane obiekty. Pokazał je zdenerwowanemu mężczyźnie. Do jednego z obrazków dorysował meteoryt i wskazał na niego długopisem, zaznaczając dodatkowo strzałkami. Wydawało się, że zrozumiał o co pyta, jego odpowiedź była jednak niezbyt pośpieszna, jakby czegos się obawiał. Zaczął rysować kółka, później elipsy, reprezentujące inny układ planetarny niż nasz. Wskazał na jakieś księżyc planety.
- Ciało obce, z kosmosu. - powiedział, sygnalizując rysującemu mężczyźnie, że zrozumiał co chce przekazać.
Chciał zadać kolejne pytanie, jednak sam był w szoku. Zapanowała grobowa cisza, przerywana szelestem papieru rysujących dzieci.

- Zachowajmy spokój. - Kto z państwa pali? - zapytał. Kilka osób się zbliżyło. Poprosił młodych by przez kilka minut zajęli się dziećmi, pokazali im toaletę. Po chwili wahania wysunął rękę w stronę tajemniczego mężczyzny, oferując mu w ten sposób papierosa. Przyjął go, po czym udali się do sąsiedniego pomieszczenia. Stojąc palili teraz w ciszy.
- Musimy ustalić stopień zagrożenia w jakim się znajdujemy.
O ile jakiekolwiek zaistniało. Co mamy zrobić. Dobrze byłoby przeszukać budynek. Zobaczymy co jeszcze powie nam nasz tajemniczy kolega.
Mężczyzna wydawał się teraz bardziej wyluzowany. Wroga atmosfera minęła, w dziwny sposób, prawdopodobnie przez kooperację stał się częścią grupy.
Wrócili do reszty pasażerów. Mężczyna sam udał się do biurka i zaczął rysować. Po chwili sam przeszedł do "palarni". Usiadł w rogu i zaczął rysować. Co jakiś czas zaglądał do niego, zapalili papierosa i wracał do rysowania.
- Co tak długo mu schodzi. Co ona tam kombinuje? - zapytał pilot. 
- Cały czas rysuje. Nie są to dzieła sztuki więc najwyraźniej ma nam wiele do powiedzenia. Rysuje od prawie godziny, damy mu jeszcze 10 minut. 
Nagły trzask go przeraził. Rozejrzał się. Dopiero po chwili zauważył, że ktoś rozbił szybę automatu z przekąskami.
- Wszystko dobrze?- zapytała córka ściskając jego dłoń. Wzdrygnął się jeszcze bardziej.
- Tak, chyba tak.
- Masz rozbitą głowę, kaca i palisz papierosa za papierosem. Usiądź na chwilę i napij się wody.
- Ma rację. Jest pan naprawdę blady. Może usiądzie pan ze mną i porozmawia? - powiedział rosły mężczyzna.
Niezbyt podobałmu sięten pomysł, jednak postanowił posłuchać by uspokoić córkę. Może bałsię przyznać przed samym sobą że się boi.

- Ma pan zdolności przywódcze godne podziwu. - zaczął rozmowę mężczyzna. - Nie będziemy tu siedzieć przy wodzie. - mruknął, wyciągając piersiówkę. Pociągnęli po łyku.
- Powinien się pan oszczędzać. Proszę się zdrzemnąć, obudzę pana jak tylko Picasso wyjdzie ze swojej pracowni.
- Dobrze, niech tak będzie. - mruknął. Siedział na krześle opierając łokieć o biurko. Po dłuższej chwili zasnął, patrząc na swoją córkę siedzącą przy dzieciach.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.10385298728943