Lot 17

10
Czerwona poświata była dobrze widoczna nawet w trakcie burzy. MIał nadzieję, że domyśli się, że żyje. Że wogóle zobaczy to czerwone światełko, które wkrótce zostanie wchłonięte przez gardziel ciemności. Tak wątłe i bezradne jak ona. Zawsze lubiła fajerwerki, w przeciwieństwie do jego byłej żony. Pamiętał jej śmiech kiedy była małym dzieckiem. Zawsze starał się być dla niej dobry, mimo że jeszcze kilka lat temu nie chciała go widzieć. Teraz zrobiłby wszystko by ją zobaczyć. To dla niej przestał pić.

Poczuł, jak samochód się poruszył. Któryś  zjego towarzyszy musiał się obudzić.
- Jesteśmy uratowani! To raca wojskowa, idą nam na pomoc!
- Uspokój się. To moja raca. - mruknął. Jeszcze nigdy nie widział by entuzjazm na twarzy znikł tak szybko.
- Wystrzeliłem ją, może zacznie kierować się w naszą stronę. Krótkofalówka nie odpowiada.
- Lepszym pomysłem byłoby spróbować podączyć antenę cb z samochodu, może nie będzie mogła ci odpowiedzieć, ale raczej cię usłyszy.

Cholera, dlaczego sam na to nie wpadłem? - zezłościł się na siebie. 
- Potrafisz to zrobić? - zapytał odwróconego plecami pilota.
- Tak, ty na pewno też. Odkręć antenę i wetknij dwa kabelki. Zadziała najlepiej na dworze, na otwartym terenie albo wzniesieniu.

Od razu wziął się do roboty. Kiedy dokonał modyfikacji nacisnął przycisk. Nie wiedział co właściwie ma powiedzieć. 
- Ja i Jones żyjemy. Jest z nami pilot. Wiemy co się stało. Szukamy cię, zostań w ukryciu.

Dotarło do niego, że może nadawać do kogoś, kto już dawno jest martwy. Przeszły go dreszcze. Zapalił, myśląc co dalej. Nawet jeśli go słyszała, jak ją znajdzie? Oparł się o samochód patrząc w niebo, w miejsce gdzie zgasła raca.

Wtedy podszedł do niego Jones. Wskazał gestem, by podał mu krótkofalówkę.
- Posłuchaj dziewczyno. Nie chodź nigdzie, bo i tak nas nie znajdziesz. My znaleźć ciebie mamy prościej. Jeśli się ukryłaś, spróbuj podpalić coś dużego. Leje, więc ogień szybko się nie rozprzestrzeni. Podpal jakąś oponę, albo nie baw się w półśrodki i podpal jakiś dom. Tylko upewnij się, że nie ma nikogo w środku. Pojedziemy na wzniesienie. Będziemy widzieć dym. Podpal za pół godziny, inaczej twój ojciec zwarjuje, a w ten sposób przynajmniej będzie wiedział że żyjesz. Nadawaj przez krótkofalówkę, opiszesz nam otoczenie kiedy wejdziemy w zasięg, będzie łatwiej cokolwiek zaplanować. Do usłyszenia.

Po dłuższej chwili jechali w stronę najbliższego wzniesienia.
- Przy tym wietrze lepiej by podpaliła dom. - mruknął Jones. Rozpędzony jeep bez problemu wspinał się drogą coraz wyżej.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Lot 16

5
- To był człowiek. - mruknął. Zastanawiał się czy zawrócić, czy jechać dalej. Pędzili teraz w kierunku sylwetki.
- To pilot! - krzyknął Jones.
- Co on tutaj robi?
- Zaraz nam odpowie.

Zasapany mężczyzna wgramolił się do samochodu.
- Gdzie moja córka.
- Dziękuję za pomoc, gdyby nie wy...
- Gdzie jest moja córka!
Zapadła grobowa cisza. Wiatr się wzmocnił, tak samo jak deszcz. W oddali widać było błskawicę.
- Kiedy wyszliście z budynku a reszta wróciła, przyrządy tego maniaka zaczęły wariować. Nie wiedzieliśmy co robić. Krzyczał coś do nas, machał rękami, by w końcu złapać swoją walizkę i wybiec. Większość ruszyła za nim ze strachu. Wszystko było w porządku nim zbliżyliśmy się do ogrodzenia. Wtedy zobaczyliśmy zagrożenie drugie, a ono nas. Nie wiem kto przeżył, czy wogóle ktoś poza mną. Rozbiegliśmy się we wszystkie strony.

- Jak udało ci się tutaj dostać? - zapytał Jones. Kiedy pilot tłumaczył jakim cudem przebył taki kawał drogi, paląc papierosa zastanawiał się jak wyglądał atak i czy zabranie go ze sobą było dobrym pomysłem. 
- Jak wyglądał atak i kto pierwszy został zaatakowany?
- Najpierw patrzył na nas przez moment, myśleliśmy że nie zaatakuje dopiero po chwili rzucił się na jednego z młodych mężczyzn. - odpowiedział po chwili zastanowienia.
Wybiera ofiary - pomyślał. Może warto byłoby zabrać go ze sobą, w razie ataku jest młodszy od nas obu.

- Jedziemy na północ, chcę odnaleźć moją córkę. I prawdopodobnie pomóc temu świrowi z walizką, czegokolwiek nie chciałby zrobić z tym meteorem.
Ruszyli ponownie. Jedyna opcja na znalezienie dziewczyny to obserwowanie krótkofalówki.

Zjechali na pobocze. Deszcz ograniczył widoczność tak bardzo, że nie mogli jechać dalej. Postanowili zdrzemnąć się, po kolei trzymając wartę. Kiedy przyszła jego kolej, a pozostała dwójka zasnęła, wysiadł z samochodu i wystrzelił racę. Ryzykował ich bezpieczeństwem, dlatego zdecydował się wziąć odpowiedzialność czuwania na siebie. 
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Lot 15

4
- Nie mamy czasu. Nie mamy czasu.- powtórzył głośniej. Nim Jones zdążył coś powiedzieć przeskoczył ogrodzenie i biegiem ruszył w stronę drzwi frontowych. Jones ruszył tuż za nim. Na zarośniętym podwórku przy garażu na rogu działki poruszyły się krzaki. Obaj mieli nadzieję że drzwi będą otwarte. Niestety po pociągnięciu za klamkę ich nadzieja została rozwiana. Poruszające się coraz bliżej krzaki podnosiły adrenalinę, słyszeli bicie własnego serca. Nagle, spomiędzy gęstych zarośli wyskoczył pies.

- Ale nas nastraszyłeś. - powiedział, wyciągając do niego rękę. Powąchał ją, po czym merdając ogonem usiadł obok. 
- Na pewno jest głodny. - mruknął Jones.
- Zostań tutaj i uważaj na to, co się dzieje. Masz moją torbę, możesz dać mu coś do zjedzenia. Poszukam wejścia. - podał mu torbę i ruszył w stronę pierwszego okna. Ciemne chmury były coraz bliżej. Chciał zmniejszyć dystans, podejrzewał że w trakcie burzy nie dadzą rady iść dalej i będą zmuszeni szukać schronienia przynajmniej na jakiś czas. Marzyło mu się znalezienie kluczyków od samochodu. W końcu wdrapał się do środka. Otworzył drzwi. Chodzili po cudzym domu, dziwnie się czuli spoglądając na zdjęcia tutejszych ludzi. 

W końcu znaleźli kluczyki. Wsiedli do środka. Pies patrzył na otwarte drzwi samochodu.
- Pies też człowiek. - Jones cmoknął, a zwierzak najwyraźniej obyty z podróżami jeepem wskoczył do środka. Kiedy ruszyli, zaczął padać deszcz. Jechali blisko kwadransa, nie zauważając żadnych oznak grupy wędrujących pasażerów samolotu.

Deszcz lał już naprawdę mocno, wiatr kołysał drzewami, przegarniał liście. W pędzącej maszynie poczuli chociaż namiastkę bezpieczeństwa i komfortu. Dotarli do jednej z głównych dróg na wyspie.
- Może lepiej byłoby ich poszukać. - zastanowił się na głos Jones.
- Zbyt duża powierzchnia, jest nas tylko dwóch i bóg wie co tak naprawdę kryje się za pierwszą linią drzew tuż przy drodze. Mam inny plan. Wyprzedzimy ich, podejrzewam że już jesteśmy sporo przed nimi, jeśli nie znaleźli żadnego samochodu w co wątpię, bo ciężko o pojazd który zabierze prawie czterdzieści osób. 

Jechali jeszcze przez chwilę w ciszy, kiedy nagle pies podniósł łeb i zaczął szczekać. Na drogę przed nimi z linii drzew wyskoczył człowiek. Praktycznie kopnął w pedał hamulca, przez co stracili trakcję i zaczęli ślizgać się po całej drodze, by w końcu zatrzymać się w poprzek niej. 
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.14407801628113